Wasze Kresy: Mój raj w Brzuchowicach
Była skocznia narciarska i plaża ze złocistym piaskiem nad rzeką. Brzuchowice były także miejscem akcji najgłośniejszej zbrodni II Rzeczpospolitej. Pani Bogusława Bowej z Lasek mieszkała tam prawie jak w pałacu...
Wracamy do Brzuchowic, letniskowej wsi pod Lwowem. Pani Bogusława Bowej, pytana o Kresy z jej wspomnień, bez wahania mówi o dzieciństwie jak z bajki. A i patrząc na to, jak wyglądał dom, w którym mieszkała, natychmiast nasuwa się skojarzenie z pałacem...
- O nie, nie, to nie był nasz dom - natychmiast prostuje. - Moi rodzice doglądali dwóch okazałych willi należących do bogatych Żydów. Nasza, a raczej ta, w której mieszkaliśmy, należała do Winterów, druga do Weinrebów. Latem było tam mnóstwo letników, przez pozostałą część roku mieliśmy ten raj dla siebie.
Rodzice pani Bogusławy i jej trzech sióstr pochodzili z Poznanki Hetmańskiej w okolicy Tarnopola i za chlebem ruszyli w okolice Lwowa. Głowa rodziny, Karol Deputat, dostał pracę w Rzęsnej Polskiej. Do pracy dojeżdżał koleją, raptem dwa przystanki. Za Rzęsną był już Lwów odległy od Brzuchowic o siedem kilometrów.
Same Brzuchowice wyglądały niesamowicie. W folderze z 1938 roku czytamy „Brzuchowice, podmiejska wieś letniskowa i ośrodek sportów zimowych”. Oto wieś była to najrozleglejszym i najlepiej urządzonym uzdrowiskiem leśnym w województwie lwowskim. Miejscowość leży wzdłuż wyżynnego wału rozdzielającego nizinę nadwiślańską od nadbużańskiej. Jej walorem było powietrze za sprawą rozległych lasów iglastych”. Było tam wszystko. I piaszczysta plaża nad rzeką, i skocznia narciarska.
Lato między rzeką i wspaniałymi sosnowymi lasami pełnymi jagód, malin i borówek
- Aż trudno mi powiedzieć, która z pór roku była tam piękniejsza - przed oczami pani Bogusławy jakby przesuwały się obrazy. - Wiosną, gdy wszystko kwitło, w ogrodzie ustawiono wielkie kule. Wyglądały jak wielkie bombki choinkowe. Pamiętam odbicie naszych lekko zniekształconych przez krzywiznę dziecięcych twarzy. Lato między rzeką i wspaniałymi sosnowymi lasami pełnymi jagód, malin i borówek. Zimy z kolei były taaakie cudownie białe. Pamiętam białe czapy na płotach, które ze śmiechem strącaliśmy.
Okazały kościół i piękna, nowa szkoła. Duże klasy, ołtarzyk Matki Boskiej na szafce ze szkolnymi przyborami oraz portrety Piłsudskiego i Mościckiego. Nauka ręka w rękę z rusińskimi rówieśnikami. I wspomnienie ośmiolatki czytającej na parapecie, w blasku światła księżyca, baśnie braci Grimm. Książkę Bogusia dostała jako nagrodę za dobre wyniki w nauce po ukończeniu pierwszej klasy.
- Do szkoły szłam w 1935 roku - dodaje. - To był rok, w którym zmarł Marszałek. Niewiele z tego rozumiałam, ale czułam nastrój podniecenia i smutku. Jakiś taki ujmujący żal.
Z dzieciństwa pani Bogusia pamięta jeszcze dyskutowaną wśród dorosłych sprawę Gorgonowej. Tak, tak, najsłynniejsza zbrodnia II Rzeczpospolitej rozegrała się w jednej z brzuchowickich willi. To najprawdopodobniej właśnie guwernantka Rita Gorgonowa zabiła Lusię Zarembę, córkę znanego lwowskiego architekta. Gorgonowa chciała wydać się za majętnego architekta, a jej plany krzyżowała Lusia. Sprawa nie była do końca jasna, Polacy podzielili się na tych, którzy wierzyli i tych, którzy nie wierzyli w jej winę. Guwernantka usłyszała wyrok tylko ośmiu lat więzienia.
- Moje dzieciństwo skończyło się we wrześniu 1939 - mówi smutno pani Bowej.
Pamięta zmieniające się armie. Najpierw Niemcy wjeżdżający do Brzuchowic na motocyklach z przyczepkami. Później Rosjanie i próby urządzenia po nowemu życia. Dla dziewczynki najważniejsze było to, że cofnięto wszystkich do drugiej klasy z uzasadnieniem, że poziom polskiego nauczania był zbyt niski. Potem ponownie Niemcy...
- Panował głód - wzdycha pani Bogusława. - Tato najpierw próbował handlować z rolnikami w okolicy, później zaczął jeździć do krewnych w Poznance. Wyciągał po prostu z szaf najcenniejsze rzeczy i starał się je zamienić na chleb.
Czasem zabierał z sobą Bogusię. Przez kilka dni dziewczynka była rozpieszczana przez ciocię w Poznance. W drogę powrotną została odpowiednio przystrojona. Pod sweterkiem i płaszczem obwieszono ją słoniną, kiełbasami, aby nie było widać „towaru”, gdyż szmugiel był w tamtych czasach bezlitośnie tępiony. Gdy zbliżali się do Lwowa, gdzie były nasilone kontrole, pociąg zwalniał i wszyscy najpierw wyrzucali pakunki z kontrabandą, a później sami wyskakiwali. Tata skoczył jako pierwszy i biegł wzdłuż torów, równo z pociągiem krzycząc: „Skacz Bogusia, skacz, ja cię złapię”...
- Do dziś widzę twarz ojca i szybko umykającą spod kół ziemię - opisuje. - Wreszcie zamykam oczy i skaczę. Tato mnie złapał. Zawsze mnie łapał, chociaż pamiętam, że zawsze też wywracaliśmy się i turlaliśmy się siłą rozpędu...
Początkowo nic nie zapowiadało dramatu, który miał się tutaj rozegrać
W 1942 roku rodzina uznała, że tak żyć się nie da. Postanowili przenieść się na stałe do Poznanki. Nie było to jednak proste. Dopiero znajomy kolejarz dał im sygnał, że jedzie pusty pociąg w stronę Tarnopola. Nakazał bezwzględną ciszą i pokazał, jak od wewnątrz otworzyć zamknięty wagon. Wyskoczyli z pociągu w Grzymałowie i pani Bogusława pamięta rodzinny marsz przez łany dojrzałych zbóż...
- Początkowo nic nie zapowiadało dramatu, który miał się tutaj rozegrać - mówi. - Ojciec był nocnym stróżem w majątku hrabiego Koziobrodzkiego. Mieliśmy wreszcie co jeść. A ja miałam swoje przygody. Obok Poznanki Hetmańskiej była zamieszkała przez Ukraińców Poznanka Gniła. Pamiętam, że poszłam tam obejrzeć, jak wygląda ślub w cerkwi Ukraińca i Polki. Słyszałam, że prawosławne ceremonie są piękne i nie zawiodłam się. Miałam zresztą ukraińską przyjaciółkę, Olgę. Jej ojca zamordowali ich rodacy z UPA.
W marcu 1944 roku doszło do tragedii, za której sprawą Poznanka Hetmańska znalazła się w każdym rejestrze zbrodni banderowców. Banderowcy obrabowali i spalili gospodarstwa polskie oraz zamordowali dziewiętnastu Polaków i dwóch Ukraińców.
- Kazali im się stawić, a później ich gdzieś zabrali - opisuje drżącym głosem pani Bogusława. - Później zauważono na łąkach rozkopaną świeżo ziemię i ślady krwi. Byli zakopani tam wszyscy. Byli zmasakrowani, oprawcy nie mieli litości. Pamiętam, że sąsiadka chustą związała głowę swojego męża, aby ta się nie rozpadła. Pamiętam lament na pogrzebie. I co straszne... Przyjechali Niemcy i kazali ponownie ich wykopać. Żeby niby zrobić dokumentację fotograficzną. To było już straszne...
Było coraz gorzej. Karola Boweja bolszewicy zabrali do wojska. Wokół widać było łuny, znikały kolejne polskie rodziny. Na drzwiach ich domu pojawiła się kartka informująca, że jeśli nie wyprowadzą się w krótkim czasie, w ich domu zostaną zakwaterowani Ukraińcy. Uciekli. Na transport do Polski czekali na tobołkach, obok torów. Kolejny tydzień jechali...
- Pamiętam, że Wielkanoc spędziliśmy w Sulechowie, na stacji - dodaje pani Bogusława. - Poszliśmy do miasta. Było całe we fruwających papierach.
Później było Krosno Odrzańskie, próba osiedlenia się w Szczawnie, wędrówka do Lasek, by wreszcie osiąść w Nietkowie. Pan Deputat znalazł rodzinę dużo później i to raczej przez przypadek. Ale to już całkiem inna historia...
Zaraz po 1918 roku w Brzuchowicach powstał "zespół kąpielowy dla kąpieli stawowych i słonecznych", a naprzeciw dworca kolejowego "park zabawowy", a także kasyno z czytelnią. W kolejnych latach powstało 70 willi. Wkrótce zbudowano też kolonię dla dzieci żydowskich i półkolonię dla dzieci kolejarzy lwowskich, a w 1934 r. ośrodek przysposobienia obronnego i wychowania fizycznego im. marsz. Piłsudskiego.