Wyłudzenie 5 mln zł: czy świadek wie, co pamięta
- Jego pamięć jest sprawna - mówi o kluczowym świadku biegły. Są jednak chwile, gdy świadek nie pamięta wieku swojej żony.
- U Roberta K. nie stwierdziłam tendencji do projekcji rzeczy nieprawdziwych (czyli nie ma tendencji do zmyślania - dop. red.). Nic nie wskazuje na to, aby był niepoczytalny - mówiła wczoraj na sali rozpraw Barbara Rędzińska-Bogucka, biegły psychiatra. Sporządziła ona opinię dotyczącą Roberta K., kluczowego świadka w procesie o wyłudzenie przez firmę Drawex 5,3 mln zł z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Zdaniem śledczych do przestępstwa miało dochodzić w latach 2007-2014. W produkującej schody gorzowskiej firmie fikcyjnie zatrudnionych było prawie 100 osób. Pieniędzmi, które dostawały one z PFRON musiały dzielić się z Krzysztofem B., szefem firmy, który znany był m.in. z tego, że na balu charytatywnym potrafił wylicytować słoiczek musztardy za 4 tys. zł. To właśnie B., do którego trafiało od kilkuset do 1 tys. zł od każdego z „pracowników”, miał być mózgiem całego procederu. Robert K. był w sprawie oskarżonym, ale przyznał się do winy i został osądzony. Na ławie oskarżonych oprócz B. zasiada jego współpracownik Piotr P. oraz księgowa Ewa M. i kadrowa Genowefa J.
Dlaczego biegły psychiatra sprawdzał stan zdrowia Roberta K.? 42-letni dziś mężczyzna od 3. roku życia jest praktycznie niewidomy, a w jego głowie rośnie glejak. Sąd chciał więc zatem sprawdzić m.in. jak wpływa to na jego zdolność do zapamiętywania. - Pamięć jest sprawna. Robert K. może nie pamiętać jedynie wtedy, gdy ma nasilone dolegliwości - bóle głowy. To nie są jednak zaniki pamięci - tłumaczył sędziemu Arlecie Wawrzynkiewicz biegły psychiatra. Gdy jednak Rędzińska - Bogucka opuściła salę rozpraw, Robert K. z trudem przypominał sobie, kiedy urodziła się jego żona. Nie pamiętał też dokładnej daty urodzin swoich synów.
Oddawanie pieniędzy traktowałem jako obowiązek, a nie pomocnictwo w przestępstwie
Zeznania Roberta K. są niezwykle istotne w sprawie, ponieważ opisuje on, jak - z jego perspektywy - wyglądał cały mechanizm. W Draweksie był zatrudniony jako... rzecznik prasowy. Jego zadaniem - a także kilku innych podległych mu niepełnosprawnych - było roznoszenie ulotek firmy Drawex. Niektórzy roznosili... 5-10 sztuk tygodniowo. Dostawali za to od kilkuset do 2 tys. zł.
- Oddawanie pieniędzy traktowałem jako obowiązek, a nie pomocnictwo w przestępstwie - mówił wczoraj w sądzie Robert K. - Żeby jednak nie było, że ja na Krzysztofa B. wymyślam i psioczę, ja mu bardzo dziękuję, że mi pomógł. Rodzina mogła żyć, gdy ja tam pracowałem - wyznawał w sądzie 42-latek. Na życie musi mu starczyć renta. Z prośbą o pracę wraz z niepełnosprawnymi sam przyszedł do Krzysztofa B. - To on nam wymyślił te rozdawanie ulotek - mówił Robert K. na wcześniejszych rozprawach.
Sprawa Draweksu rozpoczęła się we wrześniu. Oprócz Roberta K. w procesie ma być przesłuchanych prawie 80 świadków.