Wiosna na stoku
Mimo że jestem zapalonym narciarzem, to narty od jakiegoś czasu gorzej mi się kojarzą, a widok nieczynnych wyciągów nie jest już mi smutnym, raczej surrealnym. Nikt w Polsce nie jeździ na nartorolkach i wszyscy, poza samobójcami - wegetarianami na rowerach - zostawiają stoki na wiosnę w spokoju, co bardzo mnie cieszy.
Mogę sobie odkrywać, w którym miejscu jeszcze niedawno szusowałem, co naprawdę jest pod śniegiem, że tu, gdzie była mulda, znajduje się na przykład źródełko, a tam, gdzie był narciarz z Warszawy albo z Krakowa, z grzańcem, albo nawet z kiełbaską, siedzi teraz juhas i w ciszy zajmuje się rzeczami naprawdę poważnymi, to znaczy wędzeniem, redykołkowaniem, żętycowaniem i klagowaniem, według swoich prastarych ukonstytuowanych przez dziada, pradziada i Unię Europejską przepisów.
Siedzi tam juhas przez cały dzień, od dymu mruży oczy, i tak jak ksiądz ma we wsi jajka święcone, to on ma jajka oraz wszystko inne - wędzone.
Serowarzy w znoju bez końca, jednak do głowy mu nie przyjdzie coś tam zmieniać, oszukiwać, ulepszać. On wie, że wtedy za tego serka by wziął nie dwadzieścia złotych, ale złotych zero.
I gdyby nawet jakiś baca-cwaniak rozpisał referendum w sprawie dolewania mleka krowiego, to on by na takie referendum nie poszedł, ponieważ wpłynęłoby to negatywnie nie tylko na etos, ale przede wszystkim na smak świętych, regionalnych jego oscypków.