„Wieczór Trzech Coachów” w Teatrze Scena Współczesna. Śmiechem w szaleństwa świata
Teksty Kaczkowskiego, talent aktorski Majewskiego, Mateckiego i Mariotti, muzyka Mateusza Wachowiaka. Śmiać się będziecie podczas „Wieczoru Trzech Coachów” w Scenie Współczesnej często. Ale nagle odkryjecie, że jest za tym śmiechem niepokój. O co? Może o to, jak się nam układa cywilizacja?
Teatr Scena Współczesna na ulicy Bruna 9 w Warszawie to królestwo jego dyrektora Włodzimierza Kaczkowskiego, jego autorskie przedsięwzięcie. Wszystko odbywa tu się na małej przestrzeni, scena jest na równi z pierwszym rzędem widowni, brak jest kurtyny, a do aktorskiej garderoby można po prostu zajrzeć z wejściowego korytarza. I zarazem dyrektor Kaczkowski z miniaturowymi aktorskimi ekipami wyczarowuje nam w tej ciasnocie światy. Różne światy.
„Historia świata w skróconej wersji” czy „Obserwuję cię” (dawniej „I ty zostaniesz Chińczykiem”) to spektakle ułożone przez Kaczkowskiego jako autora tekstu i reżysera. A zarazem powstające jako mądra zabawa aktorów z publiką. Można by je nazwać widowiskami po trosze kabaretowymi. Składają się ze skeczów, ważną rolę odgrywa przetykająca te skecze muzyka, sprawnie podawana aktorska piosenka. Jednocześnie spaja te widowiska myśl czy może wiązanka myśli czyniąc z nich coś więcej niż kabaret. To są, choć bez linearnej fabuły, opowieści, lub może przypowieści, o ważnych sprawach. Można się z ich wymową nie zgadzać. Warto popatrzeć i przede wszystkim posłuchać.
„Wieczór Trzech Coachów” dotyka tematyki jednej z mód współczesnej cywilizacji. Mód na terapie i na korzystanie z motywujących człowieka trenerów (owych coachów) podsuwających mu… No właśnie co? Oferujących najrozmaitsze nauki i mądrości, dopingujących i pokrzepiających. A może jedynie zwodzących, tworzących iluzje?
Nie chcę tego przesądzać, zwłaszcza, że ten montaż oferuje odpowiedź cokolwiek złożoną. A przy okazji sporo dobrej zabawy, podszytej jednak niepokojem, który uznałbym za celne dotykanie dylematów i zakrętasów naszej cywilizacji – tak jak w historii świata czy w „Chińczyku”. Może tym razem są one mniej groźne, ale są.
Śmieszą, tumanią i przestraszają upozowani na coachowych mędrców: znakomici aktorzy Robert Majewski, Łukasz Matecki i przede wszystkim arcygwiazda Monika Mariotti. Która skądinąd przełamała męski monopol obsadowy, jaki cechował poprzednie traktaciki Kaczkowskiego. Cała trójka jest w najlepszym tego znaczeniu słowa wielofunkcyjna. Zadziwią nas tyradą, zagadają do nas i zmobilizują do okrzyków, nawet poproszą do tańca, i to bez drażniącej sztuczności, jaka często jest generowana przez tak zwany teatr interaktywny.
W tak zwanym międzyczasie odegrają poboczne, celne historyjki o psychoanalitycznych seansach. No i zaśpiewają, ba nawet – to Monika Mariotti – zorganizują przerwę na zajrzenie do smartfona. Bo jak wiadomo widzowie siedzący w salce na Bruna mają takie same potrzeby (choroby?) jak wszyscy. Z drugiej strony dlaczego sobie w tych widzów nie podworować?
Majewski i Matecki biją rekordy daru vis comiki. Chwilami zdaje się, że wystarczy aby jeden z nich ruszył palcem a my jesteśmy zmuszeni do śmiechu. Mariotti przebija ich nawet przerysowaniem swojej roli, a potem z kolei gasi rechot melancholijną refleksyjnością. Cała trójka ośmiesza swoich bohaterów czy też pomaga nam zrozumieć świat? Trochę tak, trochę tak, w ostateczności sami musicie zdecydować.
Na dokładkę na telebimie pojawiają się dwie inne gwiazdy kabaretu Gędźba (podstawowa trójka też w nim występuje): Sebastian Stankiewicz i Wojciech Solarz. Ten pierwszy afirmuje kult cokolwiek przemocowego wobec świata sukcesu. Ten drugi wyłania się z oparów mętnych teorii ponoć najbardziej refleksyjnego Wschodu.
Matecki sam ułożył piosenkę o towarzyszącej nam wszechmocnej głupocie. Bo choć myśli przewodnie są dyrektora Kaczkowskiego, to jest to zarazem po trosze spółdzielnia artystyczna, gdzie pomysły rodzą się podczas prób. Trzeba tu jeszcze wspomnieć o znakomitym Mateuszu Wachowiaku. To on skomponował niemal wszystkie piosenki i całe muzyczne tło (a przy okazji pomógł Mateckiemu przy jego utworku). Nadał całości klimat żwawej groteski, odrobinę retro. I trudno się dziwić. Towarzyszy on od lat jako kompozytor i akompaniator najpierw Kabaretowi Na Koniec Świata, a potem Gędźbie. Umie nadawać tempo, punktować komizm poszczególnych postaci, kreować muzyką klimat stężonego absurdu.
Teksty piosenek napisał Krzysztof Konrad, są czasem tylko zabawne, ale w wielu miejscach niegłupie. Za oszczędną scenografię i zabawne kostiumy odpowiadała Zuzanna Krupińska. Pisałem niedawno, że teatr albo bywa za mało „o czymś” – gubiąc się w formalnych sztuczkach, albo z kolei jest za bardzo „o czymś” - stawiając na agitację wykrzykiwaną ze sceny. Tu akurat, może dlatego, że sceny właściwie nie ma, nikt na nas nie pokrzykuje.
Nie, raczej już rozmawia się z nami. Czasem wciągając nas w igraszki, ale jednak zadając co jakiś czas takie czy inne pytanie. Jakie? Idźcie, to się przekonacie. Wszystko jest tu w odpowiednich proporcjach – łącznie z podszczypywaniem politycznej poprawności, ale przecież bez publicystycznego zadęcia.
I uwaga dodatkowa: to miejsce ma klimat. Taki, ze chce się zostać po spektaklu, a aktorzy zachęcają do tego mieszając się z widzami. Taki, że czujemy się uroczo bombardowani przez Julię Szczęsną, która ofiarnie teatr promuje. Jest tylko jedna zła wiadomość: wkrótce Scena Współczesna musi się z tego biednego budyneczku na Bruna wynieść. Deweloper ma go wyburzyć.
Z jednej strony więc pojawia się niepokój: gdzie się podzieją? Niepokój podwójny od kiedy jakieś półtora roku temu dyrektor Kaczkowski wszedł w częściową symbiozę z niesamowitym, szalonym kabaretowym Teatrzykiem Gędźba. Z drugiej strony pada pytanie, czy jeśli zdobędą nową siedzibę, będzie ona odpowiednio klimatyczna. Mam nadzieję, że Niebosa im sprzyjają. Pan Bóg ma podobno poczucie humoru, skoro wymyślił dziobaka (to już z filmu „Dogma” Kevina Smitha, ale siedząc na spektaklach Teatru Scena Współczesna ma się najróżniejsze skojarzenia).