Piotr Zaremba

„Usuń ze znajomych”: czarny humor z Londynu w Teatrze Kwadrat

„Usuń ze znajomych”: czarny humor z Londynu w Teatrze Kwadrat Fot. FOT. materiały prasowe teatru
Piotr Zaremba

Mogę kręcić nosem na niektóre momenty czy obnosić się a wątpliwościami. Faktem jest, że w wielu miejscach spektaklu „Usuń ze znajomych” po prostu śmiałem się na głos.

Jestem od lat zwolennikiem, ba wielbicielem twórczości Marcina Sławińskiego. Pamiętam go z lat 70. i początku 80. jako obiecującego, młodego aktora Teatru Narodowego, grającego wiele znakomitych ról pod batutą Adama Hanuszkiewicza.

Z tajemniczych dla mnie powodów porzucił swój pierwszy zawód. Ale skończył reżyserię. Od lat 80. po dziś dzień krąży po Polsce realizując kolejne spektakle, głównie komedie i farsy. Pokazując, że nie muszą się one kojarzyć z tandetnym wykonaniem i przesadnym aktorstwem. Czasem wychodzą spod jego ręki prawdziwe perełki. I to nawet w teatrach typowo komercyjnych, gdzie często inscenizuje się i gra tego typu repertuar, jak ja to nazywam, „wielkimi literami”. Łopatologicznie, żeby do każdego dotarło. On tę regułę przełamuje.

Tempo, internet, makabra

Tym razem Sławiński pokazał nam w warszawskim Kwadracie” sztukę „The Unfriend”, co przetłumaczono jako „Usuń ze znajomych”. Nieprzypadkowo tak – internet odgrywa w tym tekście niebagatelną rolę. Autorem jest Steven Moffat, brytyjski scenarzysta i producent. To on napisał dialogi do licznych filmów i seriali, choćby do nowej, ekscentrycznej wersji „Sherlocka Holmesa” z Benedictem Cumberbatchem. Na scenie debiutował tą komedią zaledwie przed rokiem, w Londynie. Można by rzec, że Pan Marcin przetransferował do Polski „nówkę”, rzecz świeżą jak bułeczki prosto z piekarni.

To typowa komedia sytuacyjna, oparta na pomyłkach i zderzeniach postaci, na szybkim tempie i ostrych kontrastach. Może to farsa, może nie, granice gatunków są nieostre. Z pewnością mamy tu do czynienia z typowo farsowymi momentami, humor cokolwiek rubaszny, można by rzec „gruby”, przeplata się z kawałkami opartymi na konflikcie charakterów. Przypadkowa znajomość między ekscentryczną Amerykanką Elsą i nobliwym małżeństwem Anglików: Peterem i Debbie, którzy poznają się podczas wypoczynkowego rejsu statkiem, owocuje wizytą tej pierwszej u tych drugich – w Londynie.

Okazuje się, nie zdradzając zbyt wiele z fabuły, że Elsa jest nie tylko osobą po amerykańsku krzykliwą i ekspansywną, co zresztą na część angielskich bohaterów działa dobrze, ale też kobietą podejrzaną o… Powiedzmy ostrożnie, o dawną zbrodniczą działalność. Przy czym źródłem są tu wygooglane wieści z netu. Przez niemal cały spektakl jesteśmy trzymani w niepewności: co tu jest prawdą, a co typowym dla mediów społecznościowych skłamaniem czy przynajmniej przesadą.

Finał jest jak na mój gust odrobinę zbyt cyniczny. Kiedyś lubowałem się w makabreskach. Dziś mam wobec nich skrupuły, pytam sam siebie, czy nie zbyt łatwo bawimy się czymś, co niekoniecznie bawić powinno. Zarazem mamy do czynienia z dwiema godzinami pomysłowych zwrotów akcji, zaskoczeń, naprawdę śmiesznych dialogów.

No i z gdzieś unoszącym się nad tym tekstem, podawanym naturalnie lekko pytaniem: czy jesteśmy w dzisiejszych czasach zdolni do osądzania czegoś, co osądu się doprasza. Trochę dlatego jest z tym kłopot, bo bombardujące nas informacje, choćby w social mediach, znieczulają, wręcz ogłuszają. Ale trochę i dlatego, że ciężko nam zająć stanowisko wobec zdawałoby się tak bezspornych zjawisk jak choćby.. morderstwo.

Zainscenizowane jest to bardzo zgrabnie, od zabawnych wizualizacji rejsu (autorstwa Jakuba Psui) po tak cukierkowe, że aż groteskowe dekoracje współczesnego brytyjskiego mieszkania (scenografia Wojtek Stefaniak). Ten spektakl to przede wszystkim wielki popis mistrzyni komediowego aktorstwa Lucyny Malec jako Elsy. To ona niemal pochłania scenę swoim temperamentem. I zarazem nie odpuszcza nam kołaczącym się cały czas, zasadniczym pytaniem: z kim tak naprawdę mamy do czynienia.

Śmiejmy się jednak...

Trochę niedosytu, poza wątpliwościami wobec skądinąd bardzo brytyjskiego humoru, pozostawiła we mnie część obsady. Poza wszystkim, to jest przecież także konfrontacja między światem flegmatycznych Anglików i żywiołowej Amerykanki. Mam wątpliwości, czy Lesław Żurek jako Peter oraz Ilona Chojnowska jako Debbie ten kontrast do końca wygrywają. Mam wrażenie, że są chwilami zaledwie poprawni.

Trudno za to nie zachwycić się znakomitą, drugoplanową rólką Pawła Wawrzeckiego jako Sąsiada. Na jego vis comikę zawsze można liczyć. Zaskakująco zabawni są też hałaśliwie przerysowani, a przecież dziwnie bezradni młodzi: Jan Butruk jako syn Petera i Debbie, Alex i Barbara Garstka jako córka, Rosie. Andrzeja Grabarczyka jako Posterunkowego Junkina trudno nawet rozpoznać. To też jest udana twarz tego spektaklu, nawet jeśli dialogi z udziałem policjanta można uznać za stosunkowo mało wybredne – w stosunku do nie pozbawionej błyskotliwych akcentów reszty.

Mogę kręcić nosem na niektóre momenty czy obnosić się z wątpliwościami. Faktem jest, że w wielu miejscach „Usuń ze znajomych” po prostu śmiałem się na głos. Nawet nie dlatego, że w tym tekście czuje się miejscami oddech czegoś, co nazywam „duchem czasów”. Przede wszystkim dlatego, że udało się autorowi napisać coś zabawnego, a Sławińskiemu te śmieszności wychwycić. Zachęcam, przekonajcie się o tym sami. Aleksander Fredro pisał: „Kto się nigdy nie śmieje. Od tego zimno wieje”.

Piotr Zaremba

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.