Uchodźcy z Ukrainy w Przegalinach. Wasza krysza to teraz moja krysza
- Myśleliśmy, Boże, daj nam chociaż jabłonkę, żebyśmy mogli zrywać jabłka. Przyjeżdżamy, a tu cały sad, a do tego piękny dom - mówi Swietłana. Wspólnie z mężem Wową uciekli z Ukrainy. Zamieszkali w Przegalinach Dużych koło Radzynia Podlaskiego.
Swietłanę zastaliśmy w przedpokoju. Robiła właśnie masaż pleców sąsiadce. - Tak sobie dorabiam - tłumaczyła zadowolona. Po skończonej pracy przywitała nas serdecznie. - Zdjęcia? To muszę się przebrać - oświadczyła. Na nic zdały się zapewnienia, że to niepotrzebna fatyga. Wskoczyła w sukienkę i szpilki.
- I jeszcze rajstopy. W Ameryce nauczyli mnie, że elegancka kobieta musi je nosić - tłumaczyła. Wowa też się przebrał. Zniszczone i brudne ubranie robocze zastąpiła koszula i eleganckie spodnie. - No idź się jeszcze ogól! - strofowała go Swietłana.
Dwie walizki z Ługańska
Do Polski przyjechali ponad dwa lata temu. Uciekli z bombardowanego Ługańska. We wschodniej Ukrainie zostawili wszystko: nowy dom, daczę, własny biznes i pracę. Swietłana była pielęgniarką i masażystką, udzielała się też w organizacji pomagającej kobietom. Pisała wnioski o granty, wyjeżdżała za granicę, m.in. do USA. Jej mąż Władimir, na którego wszyscy mówią Wowa, był kierowcą i operatorem m.in. koparki. Razem prowadzili też hurtownię ryb. Normalne życie skończyło się dla nich kilka lat temu. Najpierw stracili swoje oszczędności, bo bank, w którym je zgromadzili, upadł. Później musieli uciekać przed wojną i bombardowaniem.
- Nie wiedzieliśmy dokąd jechać. Ruszyliśmy w stronę Kijowa - wspomina Swietłana. - Cały nasz dobytek to były dwie walizki - dodaje Wowa. W stolicy zgodzili się udzielić wywiadu ukraińskiej telewizji. - Powiedziałam, jak było i kto nas napadł - mówi Swietłana. I dodaje, że za obwinianie o atak zwolenników Putina, grozi jej na Ukrainie śmierć. Jak tłumaczy, jej zdjęcie i numer telefonu ktoś umieścił w internecie, dostawała przez to pogróżki. Ucieczka okazała się jedynym wyjściem.
Kury, koty i kundelek
Przegaliny Duże to wieś w okolicach Radzynia Podlaskiego: 200 mieszkańców, sady, zadbane obejścia. Jedno z większych podwórek z dwupiętrowym domem to własność Henryki Jarosławskiej, znanej lubelskiej społeczniczki. Właśnie tam osiedlili się Swietłana i Wowa. - To dom po rodzicach. Stał pusty, więc zgłosiłam wolontariuszom, że chętnie przyjmę do niego potrzebujących. Prawdę mówiąc myślałam o ludziach z Mariupola, bo wtedy było głośno o bombardowaniu miasta. Znam rosyjski, więc wiedziałam, że z takimi osobami dogadam się bez problemu - wspomina pani Henryka.
Złożyło się idealnie, bo lubelskie Centrum Wolontariatu szukało wtedy dachu nad głową dla uchodźców ze wschodniej Ukrainy, tyle że z Ługańska. - Porozmawiałam chwilę przez telefon ze Swietłaną. Mówiła mi, że uciekła od wojny, że ma zniszczony dom. Ja na to: zapraszam, przyjeżdżajcie - wspomina pani Henryka.
Swietłana dobrze pamięta wyprawę do Przegalin. - Myśleliśmy sobie: Boże, daj nam chociaż jedną jabłonkę, żebyśmy mogli sobie zrywać jabłka. Przyjeżdżamy, a tu jest cały sad, no i do tego piękny dom. A nam się wydawało, że będziemy mieszkać w jakiejś małej drewnianej chatce. To są cuda, Bóg nas wysłuchał - cieszy się. Wkrótce w gospodarstwie pojawili się kolejni lokatorzy: trzy koty od znajomych i kundelek z lubelskiego schroniska. Do tego doszło też kilka kur i kogut.
Na zimę Swietłana zrobiła własne przetwory. Ostatnio kupiła kilka sadzonek róż. - Pytała nawet, gdzie je posadzić, a ja na to, że sama musi zdecydować, bo teraz ona jest tu gospodynią - mówi pani Henryka. I dodaje, że najbardziej rozczula ją szacunek, jakim Swietłana darzy jej zmarłych rodziców. - W sypialni wisi ich portret i Swietłana często podchodzi do niego, patrzy i mówi: Marian, Hela, jaka ja jestem szczęśliwa w waszym domu. Wasza krysza (dach - przyp. red.) to teraz moja krysza - mówi.
Wyznania o szczęściu nie przyszły jednak od razu. Swietłana nie kryje, że na początku czuła się obco w nowym miejscu, dużo rozpamiętywała, tęskniła. - Widziałam, że jest smutna, taka depresyjna. Poprosiłam znajomą lekarkę o pomoc. Podpowiedziała, jakie ziołowe preparaty powinna zażywać. Wydaje mi się, że trochę to pomogło - wspomina Henryka.
Ukraiński barszcz
Mieszkańcy wsi zapewniają, że przybysze stali się częścią ich małej wspólnoty. - Na samym początku podchodziliśmy do nich z dystansem. Nie wiedzieliśmy, jak się będą zachowywać, przecież różnie to bywa. Szybko jednak okazało się, że to dobrzy, mili i pracowici ludzie - tłumaczy Danuta Lewkowicz, zastępczyni sołtysa.
Niedługo po przyjeździe Swietłana wstąpiła w szeregi miejscowego zespołu ludowego „Przegalinianki”. - To był pomysł sołtysa. Pojechałyśmy do niej z propozycją. Powiedziała, że bardzo chętnie - wspomina Danuta Zienkiewicz, szefowa grupy.
Początki nie były łatwe, bo Swietłana nie mówi po polsku. Teksty musi zapisywać fonetycznie. - A gdy śpiewa, to trochę zaciąga po swojemu - wtrąca jedna z członkiń zespołu.
- To jednak bardzo pracowita i towarzyska osoba. Jest ciekawa naszych tradycji. No i dzięki niej my też uczymy się nowych rzeczy. Na przykład ja próbowałam słoniny faszerowanej i prawdziwego barszczu ukraińskiego w jej wykonaniu - mówi jedna z mieszkanek wsi.
Ukrainka w polskim stroju ludowym podczas gościnnych występów wzbudza spore zainteresowanie. - Śpiewacy z innych zespołów pytali nas nieraz, skąd wyrwałyśmy taką fajną koleżankę - śmieje się szefowa „Przegalinianek”.
Wiele mieszkanek wsi korzysta też z usług Swietłany, która zaprasza do domu na masaże. Z kolei Wowa znalazł pracę na mieszczącej się niedaleko fermie drobiu.
Małżeństwo żyje skromnie, ale jak zapewniają, są zadowoleni. - Nigdy nie mieliśmy kur, a teraz mamy. Nie umiałam jeździć rowerem, a teraz umiem, bo nauczył mnie sąsiad. Wcześniej nie śpiewałam, nie występowałam na scenie, a teraz jestem w zespole. To są małe radości, ale Bóg nas nauczył, że więcej nam nie potrzeba - tłumaczy Swietłana.
Zostać w Polsce
Swietłana i Wowa chcą zostać w Polsce na stałe. Liczą na międzynarodową ochronę. W ostatnich latach z takim wnioskiem wystąpiło w naszym kraju kilka tysięcy obywateli Ukrainy. Urząd do spraw Cudzoziemców podaje, że wielu z nich, podobnie jak mieszkańcy Przegalin, obawia się o swoje bezpieczeństwo ze względu na publiczne wypowiedzi popierające jedność Ukrainy.
Ks. Mieczysław Puzewicz z Centrum Wolontariatu w Lublinie podkreśla, że uchodźców zza wschodniej granicy jest u nas wbrew powtarzanym opiniom niewielu. - Nie mówimy absolutnie o milionie czy dwóch milionach osób, jak to zdarzało się szacować niektórym politykom. To są pojedyncze przypadki. Duża część uciekających przed wojną znalazła schronienie na terenie Ukrainy, tyle że bliżej zachodniej granicy - dodaje.