To dramat podwójny. Cierpi rodzina pacjentki, która po tym, jak została odesłana z SOR-u w Grudziądzu do domu, zmarła. Cierpi też młody rezydent, który jako jedyny ma ponieść za to konsekwencje. Starsi koledzy postawili go przed sądem lekarskim w Toruniu.
Nie jest bez znaczenia fakt, że do dramatu doszło na szpitalnym oddziale ratunkowym w Grudziądzu (Kujawsko-Pomorskie). Tutejszy Regionalny Szpital Specjalistyczny im. dr. Władysława Biegańskiego to najbardziej zadłużona lecznica w kraju. W 2017 roku jej dług szacowano na 420 mln zł, w połowie 2018 r. - na 389 mln zł, a dziś wyliczenia są już różne. Tak czy inaczej - historia wydarzyła się w placówce rekordowo zadłużonej.
Co dokładnie się wydarzyło?
Seniorka i rezydent
23 stycznia ubiegłego roku pani Krystyna przewróciła się na podwórzu przed domem, w pewnej wsi pod Grudziądzem. Seniorka miała 81 lat i według zapewnień córek, była w dobrej formie. Owszem, stwierdzono u niej wcześniej nadciśnienie i niedokrwistość, ale czy można się temu dziwić w jej wieku?
- Mama jeździła do ostatnich dni rowerem, tryskała energią - wspomina dziś pani Mariola, jedna z córek.
Po upadku na podwórzu to opiekująca się matką na co dzień pani Alina (imię zmienione na jej prośbę) wezwała pogotowie. 81-latka karetką dotarła na SOR. Tutaj dyżur miał akurat młody lekarz, rezydent ortopedii Michał K. Jak zajął się pacjentką? Według późniejszych ustaleń prokuratury, zlecił prześwietlenie i stwierdził złamanie prawej ręki oraz pęknięcie miednicy. Stwierdził też, że z uwagi na wiek pacjentka nie kwalifikuje się do operacji.
Rezydent zapisał seniorce lek przeciwzakrzepowy (heparynę w iniekcji), zalecił dalsze leczenie ambulatoryjne i odesłał do domu. Ze zlecenia transportu medycznego nie skorzystał i córka sama musiała zabrać matkę do domu. Co istotne, młody lekarz zapisał też konsultację ze starszym specjalistą - nazajutrz, w tym samym szpitalu. Na tę wizytę pani Alina przyjechała sama. Doświadczony medyk podtrzymał zalecenia rezydenta.
- Taka to była „konsultacja”. Na szybko, bez specjalnego zaglądania w dokumentację - komentuje dziś pani Alina.
Po powrocie na wieś pani Krystynie było już tylko gorzej. W nocy z 24 na 25 stycznia bardzo cierpiała i tak opadła z sił, że córka znów wezwała pogotowie. I ponownie karetka zawiozła seniorkę na SOR. Tym razem jednak natychmiast stwierdzono stan krytyczny.
„Bo mamę odesłali do domu”
Hemoglobina u pani Krystyny była dramatycznie niska, co po upadku, złamaniach i powstałym masywnym krwiaku już nie dziwiło. Doszło też do ostrej niewydolności nerek.
26 stycznia o godzinie 7.30 pacjentka zmarła. Jako bezpośrednią przyczynę zgonu podano ostrą niewydolność krążeniowo-oddechową i stan po zatrzymaniu krążenia.
„Biegli wskazali, że decydującym zjawiskiem, które doprowadziło do zgonu, było ostre uszkodzenie nerek, doprowadzające do głębokiej kwasicy nieoddechowej w wartości praktycznie wykluczającej możliwość przeżycia 81-letniego pacjenta” - stwierdziła później Prokuratura Okręgowa w Toruniu.
Córki pani Krystyny do dziś są przekonane, że matka mogłaby jeszcze żyć. - Gdyby lekarz SOR-u nie odesłał jej 23 stycznia do domu, tylko skierował na szpitalny oddział, wszystko potoczyłoby się inaczej. Mama byłaby pod lekarską opieką. Zapewne przeszłaby badania, zaordynowano by jej odpowiednie leki - mówi pani Mariola. To ona zawiadomiła o podejrzeniu popełnienia przestępstwa prokuraturę.
Biegli: bez błędu rezydenta
Wspomniana już Prokuratura Okręgowa w Toruniu śledztwo prowadziła w kierunku zaniedbania na SOR-ze. Wnikliwie badała relacje poszczególnych stron i świadków dramatu. Powoła też czterech biegłych, m.in. specjalistę medycyny sądowej, medycyny ratunkowej i specjalistę chorób wewnętrznych.
Według opinii tej czwórki ekspertów, młody lekarz, dyżurujący na szpitalnym oddziale ratunkowym, nie popełnił żadnego błędu. „Pacjentka nie wymagała leczenia szpitalnego” - stwierdzili biegli Krzysztof Kordel, Bartosz Burchardt, Mariusz Lubecki i Jacek Piątek.
Według specjalistów, 81-latka nie kwalifikowała się do operacji, a jej hospitalizacja byłaby tylko zagrożeniem - np. wskutek jakiegoś wewnątrzszpitalnego zakażenia. Wszystkie czynności rezydenta i wydane przez niego zalecenia biegli ocenili jako prawidłowe. Identycznie zresztą jak dalsze postępowanie medyków w Grudziądzu z pacjentką.
29 marca br. prokurator Marzenna Mikołajczak z Torunia zakończyła śledztwo umorzeniem. „Brak znamion czynu zabronionego” - taka konstatacja wieńczyła finał.
Z takim obrotem sprawy córki zmarłej kobiety nie mogły się pogodzić. Pani Mariola napisała skargę do Ministerstwa Zdrowia. Skarga trafiła również do Okręgowej Izby Lekarskiej w Toruniu. Tutaj zaczęło się kolejne, „branżowe śledztwo”. Co ważne i zaskakujące (wszak wciąż mówi się o niezdrowej solidarności zawodowej środowiska lekarskiego), to postępowanie zakończyło się stwierdzeniem błędu w sztuce.
Rzecznik: młody pod sąd!
Po skardze sprawę badał rzecznik odpowiedzialności zawodowej przy OIL w Toruniu. Przesłuchał lekarzy, świadków z personelu medycznego i członków rodziny. Wynik? Rzecznik wniósł o ukaranie młodego lekarza. Zarzucił mu „brak należytej staranności, niewykorzystanie dostępnych metod zapobiegania, rozpoznania i leczenia chorób, to jest zaniechanie wykonania badań laboratoryjnych, co mogło skutkować błędną oceną stanu zdrowia pacjentki”. Mówiąc najprościej, lekarz winien był zlecić np. badania krwi, które już dałyby sygnał o stanie nerek.
Na 25 września wyznaczono rozprawę przed sądem lekarskim. Do składu orzekającego powołano czworo doświadczonych lekarzy, pod przewodnictwem dr Elżbiety Strawińskiej. Sąd może uniewinnić lekarza bądź uznać jego winę i ukarać. Ustawowo przewidziano wiele sankcji: od upomnienia aż po pozbawienie prawa wykonywania zawodu.
Rezydent broni się sam
Rezydent Michał K. na swoją rozprawę stawił się w Toruniu pierwszy. W pałacyku, w którym mieści się izba lekarska, samotnie czekał na rozwój wydarzeń. Zestresowany, milczący. Przyjechał bez prawnika, bo postanowił bronić się sam. Nie złożył żadnych wniosków dowodowych.
Córkom zmarłej pacjentki natomiast towarzyszyli inni członkowie rodziny oraz adwokaci Anna Burnecka i Mariusz Lewandowski. Emocje przed wejściem na salę rosły. O tym, że polały się łzy, wspomnieć możemy już tylko półoficjalnie. Sąd lekarski bowiem szybko zamknął drzwi, wyłączając jawność.
Po rozprawie Michał K., który konsekwentnie nie przyznaje się do żadnych zaniedbań, podszedł jednak do rodziny pacjentki i przeprosił.
„By się więcej nie zdarzyło”
- W tej sprawie chodzi nie tylko o sprawiedliwość, ale i zapobieganie podobnym dramatycznym przypadkom w przyszłości. Na tym SOR-ze i innych - mówi adwokat Mariusz Lewandowski z Torunia.
Córki pani Krystyny mają jednak dziś wątpliwości, co do tego, czy sprawy przybrały najwłaściwszy obrót. Czy tylko ten młody lekarz jest odpowiedzialny? Co z postawą specjalisty, do którego 24 stycznia przyjechała pani Alina?
- Cały ten SOR na ratowaniu życia nie polega - podsumowują gorzko.
Proces przed sądem lekarskim trwa.