Są momenty, że musisz się zamknąć na wszelkie uczucia. Totalnie. Realia pracy na SOR
Medykiem został przez przypadek. Człowiekiem jest cały czas. I to człowieczeństwo dostrzega codziennie w swojej pracy. Pochyla się nad pacjentem i „studzi emocje”.
Misja sposobem na życie
W życiu imał się różnych profesji. Ostatnia, ponad dziesięcioletnia praca w charakterze ochroniarza zakończyła się wypowiedzeniem. Wtedy pomysł na życie podsunęła mu bliska osoba. Była żona. Nie wiedział jeszcze, że praca stanie się dla niego misją, której pomimo zmęczenia nigdy nie będzie chciał skończyć wypełniać. Jarosław Grzegorzewski postanowił jak sam mówi „ spróbować swoich sił w medycynie”.
Radykalna zmiana i tematy tabu
- Stwierdziłem, że w sumie twardy jestem to spróbuję. Przez długie lata byłem sanitariuszem, a później ukończyłem szkołę ratownictwa medycznego. I od dziesięciu lat jestem ratownikiem medycznym. I tak to wyszło – wspomina Jarosław Grzegorzewski – trochę przypadek, ale się udało.
Czy się bał odpowiedzialności? Nie myślał o tym. Podchodził do pracy zadaniowo. Takie niezatarte wspomnienie, które chyba otworzyło go na różne zdarzenia w pracy ratownika to pierwszy zgon pacjenta. Żeby nie analizować i nie przeżywać wciąż na nowo sytuacji trzeba było wytłumaczyć sobie, że wszyscy kiedyś umrzemy. Jedyne z czym nie może się oswoić to śmierć dzieci. Do dnia dzisiejszego nie potrafi nad takimi zdarzeniami przechodzić do porządku dziennego.
- Mimo szesnastu lat pracy na SOR-ze nie da się tego zbagatelizować. Doświadczyłem zgonu trójki dzieci, w różnych okresach i z różnych przyczyn. Tego nie zapomnę do końca życia, bo tego się nie da zapomnieć. Śmierć dorosłego, starszego bardzo chorego człowieka jest jakby bardziej akceptowalna psychicznie. Dzieci – temat tabu dla każdego pracownika. Kto tego nie przeżył, nie powinien się wypowiadać w temacie psychiki pracy na Oddziale Ratunkowym, czy w ogóle jako ratownika medycznego – podkreśla Pan Jarosław – do dziś widzę obraz tych dzieci, jak wyglądały na co umarły. To są najcięższe chwile na Oddziale Ratunkowym. Mimo tylu lat siedzi mi to w głowie jest pewną traumą. Mimowolnie myśli się o bezpieczeństwie własnych dzieci. Ile by nie miały lat – dodaje – I każdemu, kto wątpi w takie mocne przeżycie odejścia najmłodszych pacjentów mówię spokojnie: przejdziesz to na swoim dyżurze wtedy porozmawiamy.
Na Oddziale ciężkie chwile zdarzają się często
- Są momenty, że musisz się zamknąć na wszelkie uczucia. Totalnie. Reanimowałem kiedyś kogoś z mojej rodziny. W tym roku żegnałem babcię, którą pokonał covid. Widziałem jej wyniki, badania tuż po przywiezieniu do szpitala. Wiedziałem, że odchodzi. Realia pracy na Oddziale Ratunkowym są takie, że oddajesz pacjenta na oddział i musisz wracać do pracy. Jesteś tu bardzo potrzebny – tłumaczy Jarosław Grzegorzewski.
Twierdzi, że nagromadzenie emocji jest potworne. Czasami ma się wrażenie, ze się wybuchnie. Że się zacznie krzyczeć. Do tego dochodzi pandemia i wszystko co z nią związane, hejty i niezrozumienie osób, które nie rozumieją istoty naszej pracy. Wezwania, które często nie mają podstawy do naszej interwencji.
- Kiedy zaczynałem pracę na Oddziale Ratunkowym karetek było bardzo mało. Ludzie, którzy nimi przyjeżdżali byli naprawdę poważnie chorzy. Teraz często dzwoni się po karetkę z błahego powodu. Jako przykład mogę podać osobę, która po przywiezieniu przyznała się, że od tygodnia zmaga się z bólem brzucha. I nic z tym nie zrobiła. Nigdzie się nie zgłosiła. Ręce opadają. Ale nie można zbagatelizować żadnego wezwania. Czasem coś, co z pozoru wydaje się niegroźną dolegliwością może okazać się rozwijającą się poważną sprawą. Chociaż wiele osób wzywa karetkę po to, żeby mieć zrobione kompleksowe badania przy okazji zgłoszonego problemu, ja na barki takiej odpowiedzialności nie wezmę, żeby nie zareagować, nie pojechać. Bo może być tak, że od tygodnia bolący brzuch może sygnalizować wrzody, tętniaka, który np. pęknie. I mamy problem. On umrze, a ja się nie wytłumaczę – wyjaśnia Pan Jarosław.
Sytuacje podbramkowe i mechanizm funkcjonowania ratownika
Pan Jarosław przyznaje, że przywożą na SOR osoby po próbach samobójczych. To trudny temat.
- Jeżeli chodzi o próby samobójcze, jak ktoś już podejmie decyzję i jest zdeterminowany to to zrobi. Uczulam na te osoby, które piszą o takim zamiarze w social mediach, sms-ach itp. To sygnał pt. „Ratujcie, dzieje się ze mną źle”. Przeważnie, jeżeli ktoś chce to zrobić, to nie informuje otoczenia. W innym przypadku jest czas i na to uczulam. Jeszcze jest na granicy. Nie podchodzę do tematu samobójstwa jak do tchórzostwa. To wołanie o pomoc. I słabość psychiczna. Takich przypadków jest mnóstwo.. Ale to temat na inną rozmowę – opowiada.
Kiedy jest wezwanie mobilizuje się cały zespół: szef zmiany – czy to jest pielęgniarka, czy ratownik i wzywa zespół wypadkowy w zależności od obrażeń i wieku poszkodowanego: anastezjolog, chirurg, ortopeda, jeśli dziecko to też pediatra albo chirurg dziecięcy. Zebrane konsylium oczekuje na przyjazd karetki. Powiadomiony jest blok operacyjny, tomografia, laboratorium – żeby udrożnić pole działania. Problem jest wtedy, kiedy w wypadku poszkodowanych jest wiele osób. Do jednego pacjenta jest przypisany lekarz i dwóch medyków. Pod uwagę trzeba wziąć też fakt, że są też inni pacjenci.
- Z wypadkami jest tak, ze opis może sugerować duże obrażenia, a po przyjeździe okazuje się, że są one mało zagrażające życiu. Natomiast wypadki, zwłaszcza kolizje mogą mieć długofalowe skutki nawet po dłuższym czasie. Dlatego nawet po małej kolizji, w której nastąpiło np. nagłe szarpnięcie kręgów szyjnych należy dać się zbadać. Bo mogą być obrażenia ukryte. Z pozoru pacjentowi nic nie jest, a pomiary idą w dół. Czyli najprawdopodobniej bardzo niebezpieczny krwotok wewnętrzny. Na tą chwilę dysponujemy sprzętem tzw. szybkiej diagnozy i możemy wykryć zagrożenie, którego jeszcze nie widać– wyjaśnia Jarosław Grzegorzewski.
Życie pisze różne scenariusze
Z emocjami towarzyszącymi pracy i życiu osobistemu trzeba nauczyć się żyć. Jedną z pasji Pana Jarosława jest czytanie na internecie archiwalnych wydań gazet lub obserwowanie portali, gdzie zamieszczone są historyczne zdjęcia miasta i miejsc, które już nie istnieją.
- Lubię tematy archiwalne. Tak staram się zminimalizować napięcie. Ratownicy nigdy nie odreagowują do końca – twierdzi Pan Jarosław i podkreśla, że pracę swoją lubi. Bardzo. Gdyby nie to, dawno już wykonywałby inne zajęcie.
- Zwykłe „dziękuję” jest nagrodą. Podkreśleniem tego, że to co robimy ma sens – zaznacza – jeżeli chodzi o psychikę to dużo jest sytuacji na skraju wytrzymałości. To miejsce, gdzie śmierć bywa czasem codziennością.
Osobom, które chcą podjąć wyzwanie zostania ratownikiem medycznym Pan Jarosław radzi, żeby się dobrze zastanowiły. Bo lekko nie jest. Czy są na tyle silne psychiczne. Bo mimo tego, że ma się poczucie spełnionej misji przychodzą trudne momenty. Obecnie sam zmaga się z poważną chorobą. Wiedza medyczna pozwala mu zachować spokój. Bo wie, że medycyna nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, a życzliwych ludzi, którzy niosą pomoc jest naprawdę wielu.