Prus zaprasza do piekła. „Nawrócony” w Teatrze Klasyki Polskiej

Czytaj dalej
Fot. FOT. MAT. PRAS.
Piotr Zaremba

Prus zaprasza do piekła. „Nawrócony” w Teatrze Klasyki Polskiej

Piotr Zaremba

Dostałem kawałek dobrej roboty teatralnej, w efekcie której niesamowitość przeplata się ze śmiechem, a to wszystko z konkretnym społecznym tłem. Postaci są mocno przerysowane, ale dziś bardziej niż w czasach Prusa w taki sposób opowiada nam się takie historie.

Znam ludzi, dla których „Lalka” to jedna z najważniejszych książek, o dziwo nawet i młodych. Nie myślałem jednak o Bolesławie Prusie jako o autorze nadającym się na scenę. Teatr Klasyki Polskiej spróbował mnie przekonać, że to błąd. Wszystko z inicjatywy Piotra Gralaka, reżysera filmowego i doktora sztuki filmowej, który po raz pierwszy w życiu przygotował spektakl teatralny adaptując prozę Prusa. Zrobił to z miłości do niej, co samo w sobie odrobinę zaskakuje. Ale to interesujące zaskoczenie, nie ma tu nic z banału.

Od bajki do ludzkiej krzywdy

Spektakl Gralaka nazywa się „Nawrócony”. W istocie łączy dwa teksty drukowane pierwotnie w prasie jako nowele: „Powiastki cmentarne” z roku 1875 i właśnie „Nawróconego” z roku 1880. Kiedy to oglądałem, przypomniałem sobie, że jako bardzo młody człowiek musiałem je czytać. Zwłaszcza groteskowy obraz piekła, które „przypomina Warszawę”, wzięte z „Nawróconego”, ukrył się gdzieś w mojej podświadomości.

W pierwszym tekście grupka prawników opowiada sobie coś w rodzaju miniaturowych i podobno prawdziwych horrorków. W oryginale są podsłuchiwani w cukierni. Tu zbierają się na preferansie u skąpca Łukasza, kamienicznika. W drugim – Łukasz umiera i trafia do piekła. A może i nie umiera? Może to wszystko tylko sen? Prawnicy znów się pojawiają – tym razem jako duchy, które mają sądzić głównego bohatera.

Pisarz Wojciech Kudyba zwraca uwagę na pokrewieństwo tej drugiej powiastki z „Opowieścią wigilijną” Charlesa Dickensa, z archetypem superegoisty, czyli Scrooge’a. Tyle że dostajemy całkiem inną pointę, wyrażającą pesymizm Prusa wobec ludzkiej natury. Mnie może nawet bardziej zafascynował początek wyjęty z „Powiastek cmentarnych”, dziwaczny, jakby nieco szalony, kojarzący się z XIX- wieczną literaturą grozy (Edgar Allan Poe?), jednak przeniesioną w polskie, nawet warszawskie realia. „Nawróconego” sobie przypomniałem, więc zaskakiwał jakby mniej.

Chwilami myślałem sobie: czy to odrobinę nie za błahe, właśnie powiastkowe, jak na osobne przedstawienie? Zarazem dostałem kawałek dobrej roboty teatralnej, w efekcie której niesamowitość przeplata się ze śmiechem, a to wszystko z konkretnym społecznym tłem. Postaci są mocno przerysowane, chwilami tryskają ludzkimi emocjami, ale chwilami są jak kukiełki z komedii dell’arte. Ale dziś bardziej niż w czasach Prusa w taki sposób opowiada nam się takie historie.

Nierealna, jakby senna jest dekoracja Anny Marii Macugowskiej, przekonująca zarówno jako mieszkanie sknery jak i jako piekło. No i odmierzająca rytm całej historii muzyka Marcina Pospieszalskiego. Filip Wałcerz i Michał Żak też są jako multiinstrumenaliści częścią tej historii.

Szukając sensu: bez wątpienia Prus jako racjonalista używa odwołań do śmierci i piekła jako pretekstu, swoistej metafory tego co na ziemi. Stawia pytania o metafizykę, ale nie całkiem serio. Zarazem mamy ów wspomniany już przeze mnie pesymizm wobec ludzkiej natury (pytanie, kto zawinił?).

No i mamy okruszek społecznego kontekstu. Dziś w dobie modnej „ludowej historii Polski” warto pamiętać, że nie musi ona dotyczyć tylko chłopów. Prus często odwoływał się do zderzania biedy z bogactwem, i krzywdy z przemocą. Robił to jako rasowy reporter, nawet gdy posługiwał się piętrowymi igraszkami na poły baśniowymi. Nie był radykałem, w latach późniejszych polemizował z socjalistami, którym przypisywał pokusy rewolucyjne. Odwoływał się głównie do ludzkiego sumienia zamożniejszych i bardziej oświeconych. Mając świadomość, to z tego tekstu wprost wynika, co najmniej niepełnej skuteczności tych apeli.

Może to cenne, że teatr zajmujący się rozmaitymi aspektami, można by rzec obliczami polskiej tradycji, o tym wątku obecnym w polskiej klasyce przypomniał. Zarazem jest coś jeszcze, za co ten spektakl musi dostać ode mnie co najmniej bardzo mocnego plusa.

Orzechowski, czyli człowieczeństwo

Piszę o zręcznej robocie teatralnej. Ale to dotyczy w pierwszym rzędzie aktorstwa. To wielki popis Sławomira Orzechowskiego w roli Łukasza. Wychwalałem do niedawno za główną rolę w „Wachlarzu” Goldoniego z Teatrze Współczesnym. Tam mistrzowsko sportretowany zubożały hrabia, mistrz jałowych intryg, mitoman i gaduła. Tu wrak człowieka, tak żałosny, że aż budzący przewrotne współczucie (to fenomen godny Łatki z „Dożywocia”, innego spektaklu Teatru Klasyki Polskiej). Człowiek tak zły (może po prostu niereformowalny), że strawić go nie może samo piekło.

Orzechowski ma same aktorskie atuty: wyrazistą fizjonomię i głos nie do podrobienia. Ale co on z tym głosem, co z tą sylwetką, z twarzą wyprawia! Te wszystkie zaśpiewy, te miny, te groteskowe zabawy własnym ciałem, cała przedziwna technologia prowadzenia postaci, że śmiech, rzęsisty i szczery, nagle zamiera nam w ustach. To człowieczeństwo tak pokręcone i żałosne… Dla niego powinno się pisać sztuki. Tylko czy mamy wystarczająco utalentowanych autorów? Prus się w tym sensie nadał.

Co ciekawe partnerują mu aktorzy nie będący pierwszymi gwiazdami warszawskich scen, czasem spoza stolicy, gdzie kryją się czasem skarby. Bardzo obecny w Teatrze Klasyki Maciej Wyczański czasem aż przesadza w swoich karykaturach postaci, ale tu jako rozedrgany, nadaktywny Adwokat utrafia w konwencję chwilami zabawnej, chwilami ponurej bajki. Zróżnicowane i jakże charakterystyczne postaci Sędziego i Prokuratora oferują nam Michał Jarmicki i Bartosz Turzyński. Wyrazistym Diabłem, tym razem kobietą, jest Aurelia Sobczak. Całości dopełniają Michał Barczak i Gizella Bortel, każde w kilku rolach. Mieliśmy do czynienia z dobrze zestrojonym teamem.

Jeśli dodać różne uwagi i myśli, jakie się rodziły podczas „Nawróconego”, trudno nie uznać przedsięwzięcia za udane. Nawet jeśli ktoś powie z lekkim rozczarowaniem: „Jak to, ta przypowiastka ma nam wystarczyć?”. Publika świetnie reaguje na rozmaite nerwy, na sygnały tego przedstawienia. A ja się zastanawiam nad niezmiennością ludzkiej natury, pomimo historycznych przemian. Wszak na końcu skąpiec Łukasz zostaje skazany poniekąd na wieczne życie na ziemi. To może żyje pośród nas?

Piotr Zaremba

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.