Niezwykła historia Heleny Urbaniak. Niewidoma nauczycielka z Gdyni napisała książkę "Iskierki w mroku"
- Na gwiazdkę dostałam lalkę w różowej sukience. I co? Ma mi zastąpić ludzkie serce? - mówi przez łzy Helenka Urbaniak.
Łez jest w tej książce najwięcej. Helenka płacze, bo mama jej nie kocha. Gdyby kochała, nie wysyłałaby jej do Lasek. Co z tego, że mieszkają w piwnicznej izbie w starej kamienicy, z kranem na podwórzu i toaletą z chroboczącymi za ścianą szczurami? Co z tego, że siedzi godzinami sama w domu, bo mama pracuje, by zarobić na utrzymanie jej i brata? Sprząta w teatrze, w restauracjach i w cudzych mieszkaniach. Pierze. Od prania pościeli w balii, na tarze, ręce puchną. To przecież lata czterdzieste - nie ma jeszcze pralek automatycznych ani nawet zwykłej „Frani”…
Czasem mama zabiera Helenkę do teatru i sadza na widowni. Dziewczynka jest zachwycona, powtarza całe partie tekstu, choć nie bardzo je rozumie. W teatrze bywa wesoło, Helenka śmieje się razem z dorosłymi widzami i to są właśnie - jak mówi - „iskierki w mroku”.
Helenka płacze, bo jedzie do zakładu dla niewidomych w Laskach prowadzonego przez siostry franciszkanki. Jest nieszczęśliwa, pełna złych przeczuć, bo podczas okupacji niemieckiej, gdy Gdynia nazywała się Gotenhafen, zabrano ją do zakładu dla niewidomych w Königsbergu.
Dzieci ją prześladowały, biły, pluły, wyzywały, wychowawcy karali surowo za każde przewinienie i także bili. Na szczęście Niemcy przegrali wojnę i mogła wrócić do Gdyni.
Teraz jest w Laskach i płacze. W ogrodzie dzieci śmieją się i cieszą, jakby były w siódmym niebie, a ona nie chce się bawić.
- Ucieknę - zwierza się zakonnicy.
- Nie płacz - pociesza ją siostra Michaela. - Z czasem zmienisz zdanie o Laskach.
No i rzeczywiście powoli się przekonuje, że zakonnice nie biją, nawet rzadko krzyczą, ale to tylko miłość bliźniego, nie miłość prawdziwa. Są oschłe, a dzieci potrzebują serdeczności.
Po Pasterce płacze w poduszkę, zazdrości małemu Jezusowi, że w żłóbku ma przy sobie kochającą mamę. W pamiętniku napisze: „Na gwiazdkę dostałam lalkę w różowej sukience i co? Ma mi zastąpić ludzkie serce? Nie lubię tej lalki, bo jest obca…”.
Płacze i pisze do matki:
Wysłałaś mnie tutaj, bo ci tak wygodnie, a co ja czuję, to się nie liczy… Szkoda, że nie umarłam, gdy mnie wtedy odkryłaś na mrozie.
To straszna scena: mama idzie ulicą, niosąc owiniętą w koc malutką Helenkę. Zastanawia się, co robić - mąż znowu ją pobił. Nieraz uciekała z domu, bo pił i bił ją bez opamiętania, zjadał wszystko, co w domu nadawało się do jedzenia, co schowała dla dzieci. Nawet z nożem biegał za nią po pokoju…
Niesie córkę przez skostniałe od mrozu miasto. Śnieg pada na kocyk i nagle przez głowę przelatuje jej myśl: „Lepiej, gdyby Helenka umarła. Co ją czeka w życiu, kalekę!”.
Helenka płacze, gdy o tym myśli, bo odkrycie małego dziecka na mrozie świadczy o braku miłości. Dlaczego matka jej o tym opowiedziała? Dlaczego?!
Podczas okupacji ojca zabrano do szpitalu w Kocborowie. Tam najprawdopodobniej Niemcy zlikwidowali go wraz z innymi psychicznie chorymi.
Helenka płacze podczas Pierwszej Komunii Świętej i modli się:
- Matko Boża! Tam w niebie masz tylko radość. Niczym się nie przejmujesz, bo jest z Tobą Twój ukochany Syn, a my, takie wyrzutki społeczeństwa - do czego możemy się przydać? Gdyby Pan Jezus sprawił, że w dniu Pierwszej Komunii odzyskamy wzrok, miałybyśmy za co Go uwielbiać, a tak, co? Jak robaki, nikomu niepotrzebne, snujemy się bez sensu po ziemi i jeszcze nam każą za to dziękować! Co ja poradzę, że nie potrafię kochać Pana Boga?
Jadzia, starsza koleżanka, pociesza: „Musisz zrozumieć, że nie można tylko brać, ale trzeba także dawać, bo inaczej wyrośnie z ciebie egoistka i zawsze będzie ci źle na świecie”.
Helenka płacze, bo kończy szkołę. Tak tu bezpiecznie i dobrze. Nikt nie skrzywdzi, najwyżej czasem siostra za karę zamknie w komórce.
„Laski, do których nie chciałam początkowo jechać, okazały się moim drugim domem, który na dodatek stał się ważniejszy od rodzinnego, więc teraz, gdy trzeba go opuszczać, płaczę całą noc” - pisze we wspomnieniach.
Zawierzyć Panu Bogu to jedno, ale spróbować znaleźć ścieżkę, który do Pana Boga doprowadzi już na zawsze, to inna sprawa. Siostry uczą, że należy żyć według wiary i przykazań Bożych. Tylko czy tak się da? (…) Tu, w Laskach, wszystko jest jasne i wiadome, a w świecie?
Rano siostra Seweryna podchodzi i mówi:
- Nie martw się, dziecinko, przecież to nie koniec świata. Dopiero zaczynasz życie, a poza tym znajomość z Laskami nie musi się kończyć! Gdy tylko zechcesz, możesz przyjeżdżać na święta i na wakacje, no i będziemy do siebie pisały.
Wolałaby pójść do szkoły muzycznej i uczyć się śpiewu, bo odkryto, że ma słuch absolutny i ładnie śpiewa oraz całkiem sprawnie akompaniuje na pianinie, ale wtedy niewidomi mogli wybierać między wyrobem szczotek, tkactwem i masażem. Nikt nie wyobrażał sobie osoby niewidomej na scenie. A teraz? Andrea Bocelli! Stevie Wonder! Ray Charles, niestety już nieżyjący…
Wybrała masaż. Uczy się pilnie, mieszka w internacie w kilkuosobowym pokoju. Dziewczyny są miłe, razem słuchają „Matysiaków” i muzyki tanecznej, dzielą się przysyłanym z domu jedzeniem, ale ciągle chodzą głodne. Palą dużo, bo podobno papierosy zagłuszają głód.
Helenka na Boże Narodzenie nie jedzie do mamy do Gdyni, ale do sióstr. Nie dlatego, że na wieczerzę wigilijną przygotowuje się dwanaście potraw, pachnącą zupę grzybową, barszcz, kapustę z grzybami, ryby i kluski z makiem, ale dlatego, że panuje tu atmosfera życzliwości, dobroci, ciepła. I głębokiego przeżycia religijnego. A kolędy nigdzie nie brzmią tak pięknie.
Chłonęłam ten nastrój, by mi go starczyło na smutne dni - notuje.
Helenka płacze, bo jest samotna, koleżanki powychodziły za mąż, niektóre za niewidomych chłopców, inne za widzących, mają dzieci. Jej się z Bartkiem nie udało. Mieszka w Gdyni z mamą, jako masażystka pracuje w szpitalu. Mama stara się nadrobić stracony czas, kiedy to żyły osobno, ale Helenka nie jest pewna, czy uda im się ułożyć sobie wspólne życie.
Małgosia płacze. Ale kim jest Małgosia? Helenka znajduje ją na klatce schodowej, porzuconą. Zabiera ją do swojej sutereny, przytula, kołysze, ale Małgosia ciągle płacze. Boże drogi, co robić? Już prawie noc, mamy ciągle nie ma, sąsiadki śpią… Wraca mama, zagląda do dokumentów, mała ma na imię Małgorzata, urodziła się pięć dni temu. Helenka chciałaby zostawić Małgosię, ale mama się sprzeciwia, nie czuje się już na siłach. A niewidoma kobieta nie może adoptować dziecka.
Małgosię umieszczono w domu małego dziecka. Helenka odwiedza ją często, przynosi grzechotki i smoczki. Pod drzwi mieszkania mama znajduje list. Czyta głośno:
Nienawidzę tego bachora. Lepiej by było, by nikt go nie uratował, bo na całe życie stanie mi kością w gardle. Wszystko przez to, że zostałam zgwałcona i nie miałam pieniędzy na usunięcie tego cholernego płodu. Nie chcę nic wiedzieć o tym pomiocie i chociaż będę nadal w tym mieście, niech nikt mnie nie szuka. Nikt ze znajomych nie wie, że byłam w ciąży.
Helenka płacze, mama płacze. A sąsiadka, która schodzi po ziemniaki do piwnicy, zaniepokojona pyta, co się stało.
- Dostałyśmy smutny list - mówi mama przez łzy.
Helenka płacze ze szczęścia! W liście do redakcji „Dziennika Bałtyckiego” opisała warunki, w jakich żyje, i niebawem zjawiła się pani redaktor Irena Pawlina. Zobaczyła tę suterynę i złapała się za głowę. Gdy artykuł ukazał się w gazecie, urzędnicy znaleźli dla Helenki i mamy mieszkanie w nowym bloku! - I to były te plusy dodatnie PRL-u… - śmieje się pani Helena.
A więc kawalerka. We wnęce kuchennej zlewozmywak i bieżąca ciepła woda oraz łazieneczka jak marzenie. Ale najważniejszy jest balkon pełen słońca, na którym mama wygrzewa stare kości.
Helenka się uśmiecha, bo nie dość, że ma mieszkanie i pracę, to jeszcze śpiewa w amatorskim chórze, czasem nawet jako solistka, a śpiew to jej wielka miłość. Słucha radia, czyta książki, robi na drutach sweterki dla Małgosi, uczy się gotować, bo mama choruje i trzeba ją w tym zastąpić, no i oczywiście masuje chorych. Udziela się w duszpasterstwie niewidomych u ojców franciszkanów na Wzgórzu Nowotki (dziś Wzgórzu Świętego Maksymiliana).
Poznaje tam znakomitych aktorów, Halinę Winiarską i Jerzego Kiszkisa, i znowu zaczyna bywać w teatrze. Do dziś pamięta sztukę „Miłosierdzie płatne z góry”, w której grała nie tylko Halina, ale także jej piesek - zapamiętała to, bo sama ma małego pieska Amisia i życia sobie bez psa nie wyobraża.
Państwo Kiszkisowie zapraszali ją na premiery, siadała w pierwszym rzędzie, ładnie ubrana, pachnąca perfumami „Ty i ja”, które bardzo lubiła, i z uwagą przysłuchiwała się słowom padającym ze sceny. Była w siódmym niebie. Zaczęła brać udział w konkursach recytatorskich, a Halina udzieliła jej kilku lekcji. Czasem zabierała autem za miasto.
- Dobrzy ludzie, nie tylko wspaniali aktorzy - podsumowuje długoletnią znajomość.
Helenka uśmiecha się i opowiada o Małgosi. Rodzice adopcyjni ją kochali, ona odwzajemniała te uczucia. Kochała też „ciocię Helenkę”, z którą przez lata utrzymywała bliskie kontakty. Dlaczego mówimy o tym w czasie przeszłym? Bo wyszła za mąż i wyemigrowała do Ameryki. Dobrze tam sobie radzi, dziś ma już wnuki. A jej prawdziwa matka przed wielu laty zatelefonowała do Helenki i powiedziała, że wstąpiła do zakonu. O Małgosię nawet nie zapytała.
Pani Helena Urbaniak znowu się uśmiecha. Zaraz przyjedzie taksówka, zawiezie ją do szkoły, w której uczy niewidome i źle widzące dzieci alfabetu Braille’a i bezwzrokowego posługiwania się komputerem. Mając przeszło osiemdziesiąt lat, napisała wspomnienia „Iskierki w mroku”, aby, jak mówi, „coś po sobie zostawić”.
- Warto jednak żyć. Nie wyobrażałam sobie, że będę taka szczęśliwa - wyznaje, przytulając Amisia.
W tym roku wyjątkowo nie pojedzie na Boże Narodzenie do Lasek. Spędzi święta z bratanicą i jej rodziną.
- Na starość pogodziłam się z losem - mówi. - Po śmierci mamy nauczyłam się w końcu gotować, ale teraz nawet nie muszę, wolontariuszka przynosi mi z Biedronki jakieś pyszne dania, które podgrzewam w kuchence mikrofalowej…
Najbardziej smakuje jej mielony kotlecik z ziemniakami purée i marchewką z groszkiem. Palce lizać!