Mieszkałem w... domu parafialnym. Przez bałagan urzędniczy
Przyszli, powiedzieli, że kabel puszczą mi środkiem mojej działki, a potem dostałem pismo, że moja działka wcale nie jest moja, tylko parafialna. Obiegałem się po urzędach, prokuraturach, sądach, wykosztowałem na prawników tylko dlatego, że ktoś tam za biurkiem się pomylił.
Gdyby zakład energetyczny nie uparł się, by przez działkę Tadeusza Haręzgi przeprowadzić kabel, ten nigdy by się pewnie nie dowiedział, że od urodzenia mieszka w domu nie własnym, lecz… parafialnym. A może jednak własnym?
W 2014 roku na posesji pana Tadeusza w Pustynach pod Krosnem pojawili się emisariusze „energetyki”, oświadczyli, że słupy linii energetycznej będą zwalać, kabel poprowadzą pod ziemią. Także jego ziemią. Z planów wynikało, że linia pójdzie przy granicy działki, toteż właściciel veto nie stawiał. A potem energetykom się odwidziało.
- Przyszli jeszcze raz półtora miesiąca później, ale z nowymi planami - opowiada pan Tadeusz. - W nowych planach tym razem stało, że wykopią mi rów niemal przez środek działki, zakopią kabel, a to znaczy tyle, że w pobliżu niczego zbudować nie mogę, drzewa zasadzić nie mogę, niczego nie mogę. Na to się nie zgodziłem, to jeden z nich zaczął domagać się ode mnie dokumentów prawa własności do działki, aktu notarialnego, trochę się zdziwiłem, po co mu to.
A potem przestał się dziwić, albo zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy dowiedział się, że inwestor jego zgody nie potrzebuje, bo pan Tadeusz nie u siebie mieszka. Tylko w parafialnym domu, który stoi na parafialnej działce.
Aparat urzędniczy w akcji
Najpierw uaktywnił się aparat urzędu gminy, bo stąd przyszło pismo, że trzeba będzie Haręzdze skorygować podatek od nieruchomości za 2014 rok. Bo od tego roku nie jest właścicielem tych 20 arów, właścicielem jest Parafia Rzymskokatolicka pw. św. Marcina w Krościenku Wyżnym. Adresat nie wierzył w to, co czyta, ale jak jest pieczątka, podpis urzędniczy, to poważna sprawa musi być. Nie wierzył, bo od urodzenia mieszka w tym domu, który zbudowali jeszcze jego rodzice. Więc jak to tak - na parafii od zawsze mieszka?
- Natychmiast pojechałem do urzędu gminy, pytam na miejscu pana od podatków, o co tu chodzi - relacjonuje jednym tchem. - A on mi mówi, że nie ma na to wpływu, że dostał dokumenty ze starostwa.
W dokumentach było, że w listopadzie 2014 r. zmarli rodzice pana Tadeusza, przestali być właścicielami posesji, a stała się nimi parafia. Toteż pan Tadeusz już nie musi płacić podatku od „nie swojego.
- Bezpośrednio z gminy pojechałem do starostwa w Krośnie, zabrałem kolegę - architekta, może on z tego coś zrozumie. Trafiliśmy do pani Danuty, która zajmuje się geodezją. Wyciągnęła jakieś dokumenty, w ewidencji gruntów i budynków nazwiska moich rodziców wykreślone czerwonym flamastrem i wpisane: właściciel: parafia w Krościenku. To pytam: jakim prawem pani to zrobiła? Długo nic nie mówiła, potem powiedziała, że miała naciski z góry, żeby jak najszybciej to przerobić. Nic więcej się nie dowiedzieliśmy
- opowiada pan Tadeusz.
Poszedł do kolegi „uczonego w piśmie”, ten poradził, żeby jak najszybciej odszukał dokumenty dotyczące działki. Co też zrobił i rano wrócił do starostwa.
- I od tej samej pani usłyszałem, żebym nic nie robił, że oni to wszystko „przerobią po staremu”, a rodzice na powrót będą właścicielami nieruchomości - opowiada. - I że „po znajomości” będzie mnie to kosztować 700 złotych. I w góra dwa tygodnie wszystko będzie w porządku.
Nie wiadomo, co bardziej go wkurzyło: że musi płacić 700 złotych za coś, co dla niego jest oczywistością, czy to, że jeden ruch flamastra aparatu urzędniczego może go pozbawić prawa własności i nie bardzo wiadomo, na jakiej podstawie. Czy to, że za diabła nie chcieli mu powiedzieć, co takiego się stało, że przez pół wieku mieszkał u siebie i nagle zaczął mieszkać niemal na plebanii. Na chwilę nie zmieniając adresu. A że za diabła nie chcieli mu powiedzieć, to poszedł do prokuratury. Może aparat ścigania wyjaśni, co się stało w aparacie administracji powiatowej. A potem w aparacie gminnym.
Aparat wyjaśnia działania aparatu
Zebrał wszystkie dokumenty, pojechał do znajomego radcy prawnego, ten napisał doniesienie do prokuratury, że jakiś urzędnik starostwa, nie bardzo wiadomo, na jakiej podstawie, przekroczył uprawnienia, nie dopełnił obowiązków, może nawet sfałszował dokumenty, czym pozbawił Tadeusza Haręzgę praw własności do nieruchomości.
Po dwóch miesiącach pan Tadeusz dostał wezwanie na przesłuchanie, gadał przez ponad dwie godziny, po upływie miesiąca dostał z prokuratury pismo, że dochodzenie umorzono. Co go nie ucieszyło, ale jednak dowiedział się więcej. A dowiedział się, że: PGE Dystrybucja, która u pana Tadeusza chciała ciągnąć kabel, sięgnęła do ksiąg wieczystych Sądu Rejonowego w Krośnie, wyciągnęła, że działka o nr. 4464 w księgach wieczystych stoi na parafię w Krościenku, wzięła z sądu potwierdzenie, dostarczyła do starostwa, w starostwie aparat urzędniczy na tej podstawie czerwonym flamastrem pozbawił rodziców pana Tadeusza prawa własności, a obdarował parafię tą samą ziemią. Po czym zaalarmował gminę w Krościenku o zmianie, gmina zaczęła procedurę podatkową.
Policjanci wyjaśnili coś jeszcze: w 1961 r. rodzice pana Tadeusza kupili tę ziemię od parafii w Krościenku (jest akt notarialny i potwierdzenie wpłaty). Po czym postawili na niej dom i budynki gospodarcze. Kłopot w tym, że w księgach wieczystych coś się zabałaganiło, ta sama działka została zapisana na Haręzgów, ale nie przestała być wykreślona z ksiąg wieczystych parafii. I wciąż jeszcze pod nr. KS1K/00060340/6 stoi na parafię, z czego zakład energetyczny skorzystał, za-alarmował starostwo, starostwo Haręzgów na czerwono wykreśliło, parafię wpisało.
- Pojechałem do proboszcza w Krościenku, o niczym nie miał pojęcia, do mojej działki nie rościł żadnych pretensji
- zapewnia pan Tadeusz.
Bałagan w papierach był, ale winnych brak
W gruncie rzeczy nie ma sprawy - uznała prokuratura - bo przecież po interwencji Haręzgi w starostwie tutejszy aparat „wyprostował” sprawę.
„Podsumowując należy stwierdzić, iż przeprowadzone w powyższej sprawie śledztwo w żaden sposób nie wskazuje na to, aby ze strony pracownika Starostwa Powiatowego w Krośnie, jak też innych urzędników, doszło do przekroczenia uprawnień, bądź niedopełnienia obowiązków, związanych z wydawanymi decyzjami administracyjnymi”. Czyli: chlew w sądowych papierach, bałagan w powiatowych, „zakażone” bałaganem gminne, ale nikt temu nie jest winien. Wprawdzie pełnomocnik Haręzgi odwołał się od decyzji prokuratury do sądu, ale krośnieński Sąd Rejonowy podzielił stanowisko prokuratury, bo „Sytuacja faktyczna, która miała miejsce, jest wynikiem niezgodności pomiędzy treścią ksiąg wieczystych a rzeczywistym stanem prawnym”. Jak należy rozumieć: papiery zawiniły, a nie człowiek. Choć - zauważył sąd - urzędnik starostwa popełnił błąd, nie weryfikując „rzeczywistego stanu prawnego”.
Tego samego dnia, kiedy sąd przyklepał decyzję prokuratury, prokuratura wezwała Haręzgę na przesłuchanie. Po co? Sam nie wie, ale ma z tego spotkania jak najgorsze wspomnienia. I przesłuchanie odbyło się już po decyzji sądu, więc jeszcze raz: po co go wezwano? Pani prokurator pytała, dlaczego do tej pory nie wnioskował o ustalenie zgodności ksiąg wieczystych. Po czym prokurator „Równocześnie poinformował stronę, iż w ciągu miesiąca wystąpi do sądu Wydział Ksiąg Wieczystych celem ustalenia, czy uczestnik zainicjował przedmiotowe postępowanie”. Haręzga przebieg przesłuchania odebrał jako presję.
- Czułem, jakby mi grozili - mówi.
Bo jak rozumieć troskę prokuratury o to, czy Haręzga ustalił sobie już, co jest jego, czy nie ustalił. Powiązał fakt, jak to pani w starostwie bąknęła, że „były naciski”, błyskawiczne działania każdego „aparatu administracji”, pozamiatanie pod dywan sprawy wykreślenia rodziców, jako właścicieli działki i przesłuchanie w prokuraturze. I nijak nie mógł zrozumieć, co za siła tym kręci i po co.
A to jeszcze nie koniec kłopotów Haręzgi
Żeby krośnieńskiemu starostwu oddać sprawiedliwość, przyznać należy, iż napisali do Haręzgi, leciutko bijąc się w piersi. Cudze, bo winą za pomyłkę obarczono księgi wieczyste.
Fakt, że od śmierci Emilii i Władysława nie przeprowadzono postępowania spadkowego, które by określiło, do kogo należą te budynki i ary w Pustynach. Żeby zapobiec kolejnym pomyłkom, którym nikt nie jest winien, pan Tadeusz zainicjował sprawę spadkową, poszło błyskawicznie, po decyzji sądu było wiadome, co jest czyje.
Przydało się, bo wkrótce potem starostwo zaalarmowało Haręzgę, żeby dostarczył prawa własności, bo PGE Dystrybucja wciąż chce ciągnąć drut przez jego działkę. I chce wiedzieć, z kim ma gadać o „ograniczeniu sposobu korzystania z nieruchomości”. To już Haręzga znał: ani na kablu, ani w pobliżu nic zbudować, niczego zasadzić. Decyzję starosty o „ograniczeniu sposobu” zaskarżył do wojewody podkarpackiego, już w 2017 r. wojewoda decyzję starosty podtrzymał. Z adnotacją, że „decyzja niniejsza jest ostateczna”, choć Haręzga może ją zaskarżyć do sądu. Haręzga na zaskarżenia już nie ma siły. Skarżył się już na starostwo, na prokuraturę, wszystko psu na budę, więc kolejne skarżenie - uznał - będzie miało taki sam efekt. Bo znów okaże się, że nie ma winnych, i w ogóle żadnej winy nie ma.
Starostwo krośnieńskie tłumaczy, że nie jemu kwestionować księgi wieczyste.
- Pracownik starostwa, dokonując zmian w operacie ewidencji gruntów i budynków na podstawie przewidzianych prawem dokumentów, działał w dobrej wierze i nie posiadał podstaw do kwestionowania prawdziwości dokumentów stanowiących podstawę zmiany w ewidencji gruntów i budynków. Informuje się również, że w związku z zaistniałą sytuacją, mającą charakter incydentalny, przeprowadzono postępowanie wyjaśniające na etapie wprowadzenia zmian oraz na szczeblu naczelnika wydziału, pełniącego nadzór nad prawidłowością funkcjonowania wydziału. W związku z tą sprawą nie prowadzono żadnych postępowań dyscyplinarnych
- tłumaczy starostwo.
I tylko Haręzgę kosztowało to czas, nerwy i pieniądze.