Kucharka proboszcza w parafii Lubla zostaje na plebanii. Tak zdecydował biskup rzeszowski. Wierni wysłali do kurii kolejny list
Na to, co dzieje się w parafii w Lubli, część wiernych poskarżyła się w rzeszowskiej kurii. To, co potem usłyszeli podczas kazania, odebrało im wiarę. Na razie wiarę w człowieka, może również w Kościół, a może…
Dłużej nie byli tego w stanie znieść. Mówią, że od lat patrzyli, jak sprawami parafii pw. Św. Mikołaja w Lubli niepodzielnie zarządza gospodyni proboszcza, a proboszcz ma tu coraz mniej do powiedzenia. I to wydaje się mu wcale nie przeszkadzać. Dawniej był kościelny, ale go nie ma. Ponoć odszedł, nie wytrzymał współpracy z gospodynią.
Był organista, ale i jego już nie ma. Gospodyni oskarżyła go o kradzież opłatków bożonarodzeniowych, które przed świętami roznosił wśród wiernych.
Uniósł się honorem, po czymś takim nie był wstanie dotknąć klawiszy kościelnego instrumentu.
Przy grobie Pańskim na Wielkanoc czuwali tutejsi strażacy ochotnicy - jak każe tradycja. Tradycja skończyła się przed kilku laty, kiedy gospodyni księdza rozpętała konflikt między nimi a duchownym. Ludzie gadali między sobą, ale dotychczas nikt nie miał odwagi krzyknąć, że „król jest nagi”. Jedynie przed 8 laty tu i ówdzie w Lubli ktoś rozwiesił apel anonimowego autora do zainteresowanych: „LUBLANIE. Ile to jeszcze będzie trwało w Lubli, a konkretnie w Parafii, najwyższy czas skończyć z tą naszą kuchareczką, bo ileż można tolerować jej zachowanie i jej wybryki”.
Było o tym, że pani torbami wynosi produkty z miejscowego sklepu, że dla ich dwojga z księdzem nie do przejedzenia. I że organistę wyrzuciła, i parę innych jej grzechów wobec parafian.
Ludzie, trzeba wreszcie zakasać rękawy i przyszykować taczki
- nawoływał autor.
„Kuchareczka” uznała, że inspiracja apelu od strażaków z Lubli wyszła. Proboszcz przyjął tę koncepcję, strażacy spod grobu Pańskiego musieli iść won. I znów ludzie już tylko gadali między sobą, dopóki jesienią ubiegłego roku gospodyni podczas mszy nie wytarmosiła syna pani Justyny pod ołtarzem, po czym przy wszystkich nie wytargała dzieciaka w odległy kąt świątyni. Bo ponoć rozmawiał z kolegą podczas nabożeństwa. Dziewięciolatek przepłakał resztę mszy, na następne bał się chodzić do kościoła. A przygotowywał się do ministrantury. Justyna poszła z interwencją do proboszcza.
- Po prostu uciekł przede mną - opowiada. - Tylko od gospodyni wysłuchałam, że mój syn to diabeł wcielony, że powinno być mi wstyd przyprowadzać go do kościoła.
Nie wytrzymała, napisała w tej sprawie list do Kurii Diecezjalnej w Rzeszowie. Nigdy na niego nie otrzymała odpowiedzi.
W parafii w Lubli zaczyna wrzeć
To nie tak, że wszyscy tu przeciwko gospodyni i proboszczowi, ale tych, którzy przeciw i tak jest wielu. Nawet nie tyle do duchownego mają pretensje, to „kucharka” jest im solą w oku.
Proboszcza pamiętają z czasów, nim pani Janina zaczęła tu rządzić. Mówią, że inne parafie zazdrościły im duszpasterza. A teraz nie bardzo jest czego zazdrościć. Jednym tchem wyliczają sytuacje, w których ich zawiódł, a jeszcze więcej tych, kiedy gospodyni potraktowała ich jak barany, a nie jak owce pod opieką pasterza.
Już nie razi ich to, że sami muszą sprzątać kościół, nie to, że po posprzątaniu muszą uiścić ofiarę w żywej gotówce, jakby płacili za to, że wolno im sprząta. Bardziej razi ich to, że relacje proboszcza z gospodynią od lat są tu przedmiotem nieprzyzwoitych komentarzy. Lubi ją, nawet publicznie, nazywać „Michałową”, nawiązując do serialu „Ranczo”.
Próbowali skarżyć się i prosili o pomoc dziekana z Frysztaka. Po skargach przeminęło echo, pomocy żadnej nie uzyskali. Nie wytrzymali, z końcem czerwca napisali do rzeszowskiej kurii petycję.
- Ze czterysta osób się pod nią podpisało - zapewnia Anna.
My niżej podpisani mieszkańcy Parafii w Lubli, składamy prośbę o usunięcia Pani Janiny (…) z pełnienia funkcji kucharki księdza proboszcza
- zaczęli.
Przypominają czasy świetności, kiedy kościelny był i organista był. I schola miała być, ale jej nie ma, bo „według Pani Janiny umiejętności dzieci naruszą powagę mszy świętej”. Czyli dzieciaki śpiewać nie potrafią, niech się pod ołtarz nie pchają, bo to by była obraza boska. „Rok w rok dochodzi do spięć między Nią, a rodzicami dzieci komunijnych”. I na to też sypią przykładami.
„Ksiądz proboszcz nie ma żadnej kontroli nad swoją podwładną, co więcej - wielokrotnie został przez nią publicznie upokorzony”.
I na to też mają przykłady. Efekt tego wszystkiego jest taki, że „z roku na rok coraz mniej ludzi uczęszcza do naszego pięknego, zabytkowego kościoła.”
- Coraz więcej z nas jeździ na niedzielne i świąteczne msze do sąsiednich parafii - mówi Dorota.
Napisali jeszcze, że gospodyni i tak nie gotuje, bo albo zamawia posiłki z restauracji, albo razem z proboszczem jeżdżą do Jasła na obiady w lokalach. Wspominają, że próbowali nie raz rozmawiać z księdzem o sytuacji w parafii, ale „Ksiądz Proboszcz jest całkowicie zagubiony i nie docierają do Niego żadne argumenty, traktuje je, jako atak na Kościół”. I kończą słowami nadziei, że jednak Kuria Diecezjalna w Rzeszowie pomoże i przywróci parafii wspólnotę.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień