Jeśli teatr nie dotyczy życia, nie warto się nim zajmować
Rozmowa z Andrzejem Churskim, który decyzją Zarządu Województwa będzie od 1 września dyrektorem toruńskiej sceny dramatycznej.
Na jak długo przejmie pan dyrekcję Teatru im. Wilama Horzycy? Udało się wynegocjować czteroletnią kadencję, obejmującą rok jubileuszu teatru polskiego w Toruniu?
Zarząd Województwa przystał na zmianę z proponowanych pierwotnie trzech na cztery sezony, właśnie, jak sądzę, z powodu rytmu obchodów stulecia teatru polskiego w Toruniu w 2020 roku. Powinny to być obchody może nie tyle huczne, ile poważne, odpowiednie do roli, jaką jesienią 1920 miał do odegrania toruński teatr z pierwszym stałym, zawodowym zespołem polskich aktorów na Pomorzu. Nie bez powodu toruńskiej scenie nadano wtedy status Państwowego Teatru Narodowego w Toruniu. Teatr zrewanżował się w pierwszym sezonie repertuarem złożonym wyłącznie ze sztuk polskich autorów. Była to zrozumiała w pierwszym roku niepodległości (o prawie dwa lata później niż w całym kraju) reakcja na panujący do tej pory na tej scenie niepodzielnie język niemiecki.
Są już przymiarki do obchodów?
Na pewno trzeba przygotować z tej okazji przedstawienie nawiązujące do tradycji prezentowania na scenie w ważnych chwilach dziejowych polskiej klasyki. Na pewno trzeba wydać kolejną - bo też jest taka tradycja, a i potrzeba - rocznicową publikację, co uczynimy zapewne z naszymi wieloletnimi partnerami z UMK. Wrócimy też do efektów rozpoczętej ponad rok temu akcji zbiórki i prezentacji pamiątek teatralnych powierzanych nam przez widzów.
Powołanie pana na stanowisko dyrektora poprzedzone zostało konkursem, w którym pokonał pan dziewięcioro kontrkandydatów. Czym pan przekonał do siebie komisję konkursową?
Mam nadzieję, że sensownym programem. Nie znam konkurencyjnych ofert, ale program artystyczny przygotowany przez Pawła Pasztę, który będzie zastępcą dyrektora ds. artystycznych jest ciekawy, dobrze dostosowany do ambicji naszego teatru i, przede wszystkim, realistyczny. Na pewno duże znaczenie miało wsparcie ze strony zespołu teatru zarówno dla tego programu jak i, mam nadzieję, dla mojego sposobu przeprowadzenia toruńskiej sceny i obu ważnych festiwali przez trwający dwa lata okres kryzysu dyrekcyjnego. Komisja postawiła, jak rozumiem, na mieszankę dobrze rokującego nowego z dobrze znanym starym.
Czy kolejne lata - jeśli chodzi o propozycje repertuarowe - będą kontynuacją ostatnich sezonów, gdy kierował pan Teatrem Horzycy jako p.o. dyrektora? Czy należy spodziewać się zmian, nowości? A może nawet rewolucji?
Zmiany są kuszące i zapewne nastąpią. Rewolucja zaś niesie za sobą niebezpieczeństwo zbyt daleko idącej destrukcji, z unicestwianiem zastanego i poddawanego zmianie świata włącznie, a tego ani sobie, ani teatrowi nie życzę. W miastach z jednym teatrem dramatycznym rewolucyjne pomysły na ogół kończą źle. Bardzo szanuję model teatru znany z Bydgoszczy, w którym przez trzy sezony Paweł Wodziński i Bartosz Frąckowiak proponowali ambitny, krytyczny, wyrazisty - także politycznie - i konsekwentny repertuar. Widziałem tam kilka dobrych przedstawień (jedno z ostatnich zaprosiliśmy na niedawny Festiwal Debiutantów „Pierwszy Kontakt”) i żałuję, że będę musiał szukać tego teatru dalej od domu. Ale rozumiem władze miasta, które słuchając zwolenników teatralnej różnorodności wybrały propozycję bardziej zachowawczą i dyrektora, który miał to wpisane w program.
Można już podać nazwiska twórców, których zaprosi Pan do pracy w Teatrze Horzycy?
Wolałbym, żeby na precyzyjne pytania dotyczące repertuaru odpowiedział ten, kto za to odpowiada, czyli Paweł Paszta, nowy dyrektor do spraw artystycznych. Repertuarowe linie programowe, jakie proponujemy, przewidują m.in. najnowsze sztuki polskie, klasykę pokazywaną współczesnym językiem teatralnym, dramaty i adaptacje próbujące zdefiniować sytuację człowieka w dzisiejszym świecie - z jego rozterkami metafizycznymi, stosunkiem do władzy, pieniądza i innych ludzi. Chcę, by teatr w Toruniu był miejscem otwartym, oferującym zróżnicowany program artystyczny, z przedstawieniami, których oglądanie przynosi satysfakcję i wzmacnia chęć do życia. Oczywiście, w teatrze chodzi o sztukę, ale - swobodnie cytując Konstantego Puzynę - jeśli teatr nie dotyczy życia, nie warto się nim zajmować.
Czy zmieni się coś w formule festiwali „Kontakt” i „Pierwszy Kontakt”?
Festiwal Debiutantów będzie dopiero za dwa lata i jego ogólna formuła się nie zmieni. Międzynarodowy „Kontakt” wymaga liftingu, bo jest długowieczny - odbywa się od 1991 roku. Po próbach scenicznego badania w ostatnich latach podstawowych konfliktów świata na linii południe - północ chcemy wrócić do korzeni i zobaczyć, co się dzieje na linii wschód - zachód, czyli nawiązać wprost do idei pierwszych festiwali „Kontakt”, których siła i prestiż wyrosły właśnie na wzajemnym zainteresowaniu sztuką teatru po obu stronach niedawno obalonej żelaznej kurtyny. Dziś po obu stronach Polski są znakomite teatry, fascynacja Wschodu i Zachodu wydaje się bardzo żywa, artystycznie więc ma to sens. Jeśli dodamy do tego niepewność polityczną i niejasności w relacjach Polski z sąsiadami, wraca pytanie, czy sztuka może tu odegrać rolę pasa transmisyjnego.
Co można już powiedzieć o kolejnym sezonie w Teatrze Horzycy?
Tylko tyle, że będzie budowany konsekwentnie według przyjętych zasad i nareszcie spokojnie, z potrzebnym do tego czasem do namysłu nad wyborem propozycji i na rozmowy z realizatorami. Na pewno będziemy też konsekwentni w podtrzymywaniu idei publicznego, artystycznego teatru repertuarowego w całej jego różnorodności. Na pewno też będziemy szeroko otwierać drzwi do teatru proponując bogaty program wokół premier i przedstawień.