
- W niedziele stacjonujące w Łucku polskie wojsko maszerowało do kościoła. W czasie mszy, gdy zaintonowali "Boże, coś Polskę" i "My chcemy Boga", śpiew żołnierzy mieszał się z płaczem wiernych. Słychać było jeden szloch - wspomina Mieczysław Gryglicki z Zielonej Góry.
Edward Gryglicki, ojciec pana Mieczysława, urodził się i mieszkał w Krępie, powiat Łuków, Lubelszczyzna. Mieli ziemię, owczarnię, ale po I wojnie światowej wszystko zostało zniszczone. - Wtedy Radziwiłł oddał część swoich ziem do wykupu albo dla odznaczonych przez Piłsudskiego. Jeśli odznaczony był rolnikiem, dostawał 10 hektarów; jeśli rzemieślnikiem - warsztat - tłumaczy pan Mieczysław. - Dziadek zakupił grunty w Chorłupach. Stryj Bolesław, odznaczony Krzyżem Walecznych za udział w obronie Lwowa, dostał ziemie. W 1919 ojciec zgłosił się na ochotnika do polskiego wojska. Został skierowany do dowództwa korpusu piechoty w Bydgoszczy. Odbywał służbę jako kurier.
Maria Tobiasz, matka pana Mieczysława, urodziła się w Dziewinie, powiat Bochnia. Jej brat Piotr, który walczył w legionach, dostał gospodarstwo w Armatniowie, tak jak Synowiec, Springer, Boruta.
Edward Gryglicki i Maria Tobiasz mieszkali w powiecie łuckim, poznali się właśnie na Kresach. W 1933 roku na świat przyszedł Kazimierz, rok później Mieczysław, a po kolejnych dwóch latach Jan. - I właśnie w 1936 mama zmarła w trakcie porodu - dodaje średni z braci. - Zanim to się stało, przekazała ojcu, żeby napisał list do jej siostry Katarzyny do Francji, żeby zaopiekowała się nami. Ciocia przyjechała i objęła nas opieką lepiej niż niektóra matka. W 1938 wzięli ślub z ojcem. Nie chciała mieć dzieci, chciała wychować nas. Starała się nam wpoić prawdomówność, poszanowanie dla wszystkich i naukę. Ja w wieku 4-5 lat umiałem pisać, czytałem "Rycerza Niepokalanej".

Pan Mieczysław podkreśla też mocną więź między rodzinami. Starsze dzieci opiekowały się młodszymi. Siostra cioteczna Zosia uczyła chłopców rysować. Rocznice, święta były obchodzone wspólnie.
Edek, naszych wywożą
- Wszystko dobrze układało się do wojny. W 1939 ojciec został powołany do wojska przez gońca od księcia Radziwiłła. Przyjechał na koniu, wręczył kartę mobilizacyjną - 24. Pułk Piechoty w Łucku - wspomina pan Mieczysław. - W niedzielę ciocia - my mówiliśmy mama, mamusia - pojechała w odwiedziny. Wybuchły walki, przysypało ojca. Na szczęście, nic poważnego się nie stało.
Stryj Franciszek był w policji państwowej. Gdy razem z rządem cofał się do Rumunii, zdążył jeszcze wstąpić do matki, zostawił broń, jakieś sukno i ruszył dalej.
- Ojciec został skierowany do ochrony lotniska za Łuckiem. Po wkroczeniu wojsk rosyjskich dowódca pułku polecił tym, którzy mieszkali w pobliżu, iść do domu. Ojciec przyszedł - opowiada pan Mieczysław. - Rano - to pamiętam jak dziś - pojawili się żołnierze rosyjscy, w tych czapach z czerwoną gwiazdą, z karabinami na sznurku, chcieli, żeby pokazał książeczkę wojskową. Sprawdzili, kazali zostać na miejscu, nie oddalać się.
10 lutego 1940. - Przyszedł stryj Bolesław i mówi: "Edek, naszych wywożą na Sybir". Ojciec na to: "Bolek, ja upiekę chleb". Upiekł, i ze stryjkiem ten chleb, i wszystko, co było można, zdążyli dowieźć do stacji - pan Mieczysław zawiesza głos, ale to nie koniec historii o zsyłce.
Tego samego dnia wywieziona została rodzina Tobiaszów. - Wpadli do mieszkania, dorosłych postawili pod ścianą, a dzieciom kazali zabierać, co było można. Zapakowali na sanie i na dworzec. Trafili do Archangielska. Tam wujek Piotr został zamordowany, a starszy syn Tadeusz skierowany do ochronki, z której uciekł, jak tworzyli armię Andersa - relacjonuje pan Mieczysław. - Z Archangielska przychodziły błagalne listy o cebulę, czosnek, słoninę. Ojciec wysyłał te paczki.
A było coraz trudniej, bo ojciec i dziadek nie wstąpili do kołchozu, za co w 1941 roku rząd rosyjski okroił im gospodarstwo do minimum, zostawił po jednej krowie.
- Byliśmy przeznaczeni do wywózki na Syberię na 29 czerwca 1941. Ojciec, wiedząc o tym, zamówił Żydów krawca i szewca do obszycia i przygotowania obuwia. Zrobił zakupy: mięso, makaron. Ciocia suszyła sery, w skrzyniach były uszykowane jajka - wylicza pan Mieczysław. Na szczęście, uniknęli zsyłki, bo... - 22 czerwca wybuchła wojna rosyjsko-niemiecka. A 3-4 dni później wojsko niemieckie zajęło teren, na którym mieszkaliśmy, na wzgórzu, tam mieli pozycje obronne. Ojciec wyszedł i zapytał, co robią. Wyniósł wałówkę, najedli się i odeszli.
Potem do domu wpadali żołnierze rosyjscy. Pytali tylko, czy są kalosze. - Bo mieli buty parciane i nogi im się odparzały. A Niemcy na wozach pancernych gonili ich jak zające - przyrównuje pan Mieczysław.
Mamusię zamordowali
Po przesunięciu się frontu było dość spokojnie. Nieopodal mieszkała też rodzina niemiecka Herman i czeska, dalej żydowskie Herczik i Berko, Ukraińcy Mołodko (Komuniści, negatywnie nastawieni do banderowców - zaznacza pan Mieczysław). Gdy brali do prac do Niemiec, u Gryglickich przechowywały się kuzynki Helena i Izabela Kos.
- Latem kuzyn Julian Sadulski został zmuszony do wyjazdu z Niemcami na front. Pod Kijowem uciekł ze znajomym, dotarł do naszej kolonii i... za potrzebą wszedł w kukurydzę. Akurat przechodziła ukraińska policja, złapała, zaprowadziła na niemiecki posterunek - wspomina pan Mieczysław. - Kuzyn tłumaczył, że idą do cioci. Stryj Bolek z ciocią poszli na posterunek i odebrali ich. 2-3 miesiące później obaj udali się do Generalnej Guberni. Julian wstąpił do Batalionów Chłopskich, był dowódcą w powiecie bocheńskim, potem służył w 1. Armii Wojska Polskiego i w stopniu pułkownika przeszedł do rezerwy.
Pan Mieczysław stwierdza, że Niemcy w stosunku do nich odnosili się raczej życzliwie. I podaje przykład. Przy domu ojciec ze stryjkiem pędzili bimber. Jak pojawiali się Niemcy, stryj nalewał im i odjeżdżali. Czasami przychodzili też po mleko, jabłka.
- Gehenna zaczęła się w 1943. Nastąpiły masowe wiece nacjonalistów. Emisariusze przybywali ze Lwowa, prowadzili antypolską agitację na wiecach i w cerkwiach. Na początku czerwca w Armatniowie została wymordowana cała rodzina Synowców, Springerów. Herszt zauważył dwoje dzieci i kazał jednej z Ukrainek zabrać je do wioski. Z tymi dziećmi byli Barbara i Józef Synowcowie. Ukrainka zaprowadziła je do rodziny Borutów i Barbara Boruta opiekowała się nimi do czasu ucieczki do Łucka, a potem, aż przyjechali na zachód - pan Mieczysław doskonale pamięta imiona i nazwiska.

Tej historii - niestety, tragicznej - też nie zapomni do końca życia. - Rano do stryja Władka, który był złotą rączką, przyszedł Ukrainiec i zapytał, czy zrobi mu bańkę na mleko. Stryj powiedział, że nie teraz, bo idzie do Palcz coś załatwić. Nam zepsuł się zegarek i mama poszła ze stryjem. Mówiła, że na obiad wróci - opisuje ze szczegółami pan Mieczysław. - Około 12.00-13.00 rwałem czereśnie i nagle... zacząłem płakać. Zszedłem z drzewa, wróciłem do domu, ojciec obierał ziemniaki. Mówię: "Mamusię zamordowali". On na to: "Nie pleć głupstw". Gdy minęła 14.00, ojciec już chodził zdenerwowany. Wreszcie poszedł do stryjka Bolka: "Weź konia, pojedź, zobacz, co się dzieje z Kasią i Władkiem". A stryj Władek miał pistolet i zapasowe magazynki. Bolek ruszył do Palcz, na górce mieszkała Ukrainka Hołodko i mówi: "Ty nie jedź, bo bandyci zamordowali Władka i Kasię. Władek strzelał, a Kasia uciekała. Postrzelili ją w nogę i potem za włosy zaciągnęli do Władka".
O Katyniu wiedzieliśmy
j Bolek wrócił, rodzina załadowała na wozy najbardziej potrzebne rzeczy i uciekła do Palcz. Tam mieszkało sporo Polaków, w pobliżu stacjonowało węgierskie wojsko. Później wrócili jeszcze po sprzęty, świnie, konie, bydło. Część domu była już splądrowana... Z Palcz udali się do Łucka. - Dostaliśmy mieszkania po Żydach, już wymordowanych. My dwurodzinne z Iglińskimi, a stryj z babcią z Kozłowskimi - dorzuca pan Mieczysław.
Pan Edward został zatrudniony w zakładzie produkującym baraki na front. Pan Bolesław często jeździł na placówkę na Pańską Dolinę, gdzie skupiali się Polacy. - Majster, Niemiec z Belgii, powiedział ojcu, że jak przyjdziemy w niedzielę, to możemy pojeść kiełbasy, chleba i jeszcze wziąć do domu - uśmiecha się pan Mieczysław. - W jedną z niedziel szedłem do ojca do zakładu. Byłem ubrany w mundurek. Ojciec mówił, że jak spotkam Niemca z psem, to mam powiedzieć "dzień dobry". Tak zrobiłem. A on mnie woła i pyta, dokąd idę. Odpowiedziałem, wyciągnął czekoladkę i dał. Za mną szedł chłopiec, z rękami w kieszeni, i gwizdał. Niemiec też go zawołał i zaczął niemiłosiernie bić bykowcem.
Latem 1943 Grygliccy dowiedzieli się o Katyniu. - Bawiłem się koło rogatki dróg Równo - Dubno, na której stał niemiecki żandarm. W pewnym momencie zawołał mnie i zapytał, czy ojciec ma słoninę. Poszedłem, ojciec ukrajał kawałek, zawinął w papier, przyniosłem - tłumaczy pan Mieczysław. - Niemiec dał za to paczkę papierosów. Przy słupie drogowym były ułożone broszury o Katyniu, w języku polskim. Kazał wziąć parę do domu. Stryj Bolek mówił, że to, co Niemcy piszą, to prawda. Gdy nasłuchiwał Radia Londyn, potwierdzili tę wiadomość. Z chwilą przyjścia Rosjan ojciec spalił te broszury. A gdy bawiłem się w domu Bakalarskiego, przyszedł jego brat w mundurze niemieckim i na rękawie miał srebrzystą opaskę, na której był napis "Polnische Wehrmacht". Później zgłosił się do polskiego wojska i został skierowany na pierwszą linię frontu.
Także latem 1943 do Gryglickich przyszedł lekarz z oficerami SS. Kazali ojcu zawołać dzieci, przynieść krzesło, siadać - i mierzyli. Gdy rozpocznie się rok szkolny, miał posłać synów do nauki. Bo jeśli nie, to zabiorą siłą. Ale front szybko się zbliżał, do szkoły nie poszli.
- W Wigilię 1943 banderowcy napadli na przedmieście Łucka. Stryj wpadł do nas i mówi: "Edek, chrońcie się, gdzie można, bo banderowcy mordują". Ojciec gdzieś tam nas polokował. Niemcy przegonili Ukraińców, ale zanim to się stało, dzieci były roztrzaskiwane o słupy telegraficzne... Zgroza! - kręci głową pan Mieczysław. - Latem bawiliśmy się nad Styrem. Przepływał takim zakolem. Tam zatrzymywały się trupy. Na własne oczy to widziałem. Jagiełło rozpoznał kogoś ze swojej rodziny... Ciała zwęglone, obwiązane drutem, poprzebijane kołkami, kobiety z odciętymi piersiami.
Dlaczego?!
Na przełomie 1943 i 1944 wojska węgierskie, niemieckie już były skoncentrowane, bo Rosjanie zbliżali się do Łucka. Mordów było już mniej.
- W lutym 1944 do Łucka wkroczyli partyzanci, a później regularne jednostki. Ojca do wojska nie wzięli ze względu na dzieci. Pracował w WKU, potem w młynie Frydmana - relacjonuje pan Mieczysław. - Na placu, przy którym mieszkaliśmy, były rozstawione działa. Znalazłem spłonkę od miny, brat mi ją wyrwał, wszedł do kuchni, wziął drzazgę, nadusił, eksplodowała, rozerwała mu rękę. W Łucku ją amputowali.
- W niedziele stacjonujące w Łucku polskie wojsko maszerowało do kościoła. Jak wchodzili, to ja zawsze za nimi - na wspomnienie takich chwil pan Mieczysław na pewno czuje ciarki na plecach. - W czasie mszy, gdy zaintonowali "Boże, coś Polskę" i "My chcemy Boga", śpiew żołnierzy mieszał się z płaczem wiernych, który wyrażał tęsknotę narastającą przez czas okupacji, zsyłek. Słychać było jeden szloch.
W 1945 Grygliccy zostali repatriowani na zachód. - Mieliśmy być na Zamojszczyźnie, ale plany się zmieniły. Jechaliśmy przez Lwów, Lublin, Warszawę, Mławę - tu staliśmy dość długo, bo mieliśmy zostać osadzeni gdzieś w Bydgoskiem; były stosy mydła z ludzi i duże składy amunicji - zapamiętał pan Mieczysław. - Z Bydgoszczy do Poznania, z Poznania do Zielonej Góry. Ojciec dostał skierowanie do Łężycy, stryj też.
- Dzieciństwo stracone, zdrowie stracone - wzdycha pan Mieczysław. - Nie mam uprzedzeń do Ukraińców, wspólnie żeśmy mieszkali. Nieraz jak był przednówek, to pożyczali zboże... Żyliśmy zgodnie do czasu propagandy Petlury i nacjonalistów.
W 65. rocznicę mordów dokonanych na Polakach przez UPA pan Mieczysław wysłał list do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. "Dlaczego prezydent, premier, marszałkowie Sejmu i Senatu nie zrobili nic, aby uznać za ludobójcze organizacje ukraińskich nacjonalistów jako politycznego organizatora tych zbrodni oraz bezpośrednich wykonawców tych zbrodni UPA? Kiedy ofiary i ich rodziny doczekają się odszkodowania, a bohaterscy uczestnicy "samoobrony polskiej" zostaną uhonorowani jako bohaterzy, odznaczeni i przyznane zostaną im prawa kombatantów?".
Odpowiedź przyszła, ale jakoby jej nie było...