Edward Brzostowski (1935-2020). Znał szpiega Ałganowa, pił wódkę z Gorbaczowem. W wolnej Polsce został burmistrzem Dębicy
W poszukiwaniu stali na słupy linii trolejbusowej z Dębicy do Straszęcina pojechał do Moskwy. Wypił morze wódki, z kim trzeba. Załatwili mu słupy ze stali lufowej. Bo dla Niego nie było rzeczy niemożliwych. Edward Brzostowski (1935-2020), wizjoner i budowniczy, spoczął 5 maja na cmentarzu w Straszęcinie.
Można go było kochać albo nienawidzić, budził sympatię albo strach, szacunek albo wściekłość. Znał rosyjskiego szpiega Ałganowa, pił wódkę z Gorbaczowem, przyjaźnił się z polonijnym biznesmenem Edwardem Mazurem, oskarżanym o zlecenie zabójstwa Marka Papały, komendanta głównego policji. Prokuratura towarzyszyła mu przez ostatnie 30 lat jego życia. Z różnych powodów. O Edwardzie Brzostowskim można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że był nijaki. Bo był jakiś. I to bardzo jakiś.
W PRL był osobistością rangi rządowej, w Polsce demokratycznej „starym komuchem”. O komucha się nie obrażał, raczej przymiotnik „stary” bardziej go irytował. Polskę Ludową wspominał z nostalgią, przecież to ona synowi chłopskiej rodziny z poddębickiego Straszęcina dała awans społeczny, możliwość ukończenia szkoły, studiów w krakowskiej Akademii Ekonomicznej i możliwość realizacji czegoś wyjątkowego. Bez Polski Ludowej jego talent organizacyjny skończyłby tak, jak talent muzyczny Janka Muzykanta. Nie potępiał w czambuł PRL-u, choć jeszcze w trakcie jego trwania nie potrafił powstrzymać się od opinii krytycznych. Wstąpił do Związku Młodzieży Polskiej, bo to była normalna droga człowieka z nizin społecznych. Wstąpił do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, bo dawała mu możliwość działania. A poza tym:
- Nie miałem drugiej Polski do wyboru, tylko tę jedną - ludową
- wyznał kiedyś „Nowinom”.
Dziecko ukochane
Pytany o czasy dzieciństwa, przywoływał wiejską chatę, w której był sterylny porządek. I to, że na barszcz jego mamy zbiegały się ze wsi wszystkie dzieci, włącznie z nieletnim potomstwem dziedzica tych włości Stubenvolla. Potem szkoła, jak to szkoła, studia ekonomiczne, aktywność w ZMP i PZPR, ale partia zaczęła się z nim naprawdę liczyć, kiedy z początkiem lat 70. na bazie Chłodni Składowej w Dębicy zaczął budować giganta gospodarczego. Po prostu dostał upadający zakład „do reanimacji”, to go reanimował. Kupując „po drodze” ledwie zipiące, bo socjalistycznie niewydolne pegeery i włączając je kolejno w struktury kombinatu. W kilka lat Igloopol stał się gigantem produkcyjnym i eksportowym na skalę europejską, miał już własną produkcję zwierzęcą, ok. 80 tysięcy ha w całej Polsce. Produkcja lodów szła w dziesiątki ton na dobę, produkcja mrożonek i konserw w setki ton. A była też własna produkcja piwa, zakłady w Tymbarku poiły naród bezalkoholowo. Wszystko rozprowadzano przez własną sieć dystrybucji, kombinat miał nawet własny zakład produkcji chłodni na kołach. Niewyobrażalne i nierealne w socjalistycznej gospodarce? Nie dla Brzostowskiego.
W dalszej części tekstu przeczytasz m.in.:
"Koniec lat 80., straszna bieda w gospodarce, pozyskanie stali na słupy trakcyjne wręcz niemożliwe. Nie dla Brzostowskiego. W Polsce się nie dało, pojechał do Moskwy, wypił morze wódki, z kim trzeba na szczeblu rządowym (świadkowie opowiadali, że mógłby wypić i ocean, bardzo by mu nie zaszkodziło). Przyjaciele Moskale normalnej stali akurat nie mieli, ale na poczekaniu załatwili mu słupy ze stali lufowej. Wyjątkowo drogiej stali. Trolejbusy z Dębicy do Straszęcina jeździły przez dwa lata: od 1988 do października 1990 roku."
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień