Dokończenie opowieści sprzed tygodnia o losach rodziny Bączkowskich, którą na długi czas rozdzieliła wojna
Tuż przed wybuchem wojny Konstanty Bączkowski pożegnał się z żoną Zofią i czwórką dzieci . Nikt wtedy nie przepuszczał, że spotkają się dopiero za 17 lat.
Już w połowie 1940 r. spotkał Zofię i jej dzieci kolejny cios. Któregoś dnia przed drzwiami ich mieszkania przy Rynku Nowomiejskim 2 stanął niemiecki oficer, z żoną i dzieckiem na ręku) z żądaniem natychmiastowego opuszczenia lokalu. Tak jak stali. Bez dyskusji Niemcy weszli, zamknęli za sobą drzwi a pani Zofia z czwórką dzieci została na klatce schodowej.
Zapłakaną rodzinę przygarnęli sąsiedzi z piętra wyżej, bardzo dobrzy ludzie, państwo Rutkowscy. Pobyt u nich przeciągnął się na kilka tygodni. Dzielna matka szukała jakiegoś lokalu, pracy, chodziła po urzędach. Wreszcie otrzymała przydział na mieszkanie na strychu w kamienicy na Rynku Staromiejskim, róg ul. Panny Marii. Bez światła, wody (kran na półpiętrze), z ubikacją na podwórku. Ale za to obfitość pluskiew, które oblegały stare meble i różne graty wyrzucane na strych.
Pani Zofia dostała zatrudnienie jako sprzątaczka całej klatki schodowej i na I p. biura NSDAP. Dzieci pomagały jak mogły. Jola, moja przyjaciółka, do dziś pamięta koszmar ciężkiego wiadra z zimną wodą wciąganego na kolejne piętra. Miała 8 lat, chodziła przecież też do szkoły. To były lata skrajnego prymitywizmu, zimnej wody, ciężkiej pracy i upokorzenia. Kiedy najstarszy z rodzeństwa Edmund skończył 14 lat, objął go obowiązujący polskie dzieci przymus podjęcia pracy. Skierowano go na wieś (chyba Zławieś) do pracy w polu u bauera. A więc i ta „męska” pomoc odpadła. A brudne schody zostały!
W tych uciążliwych warunkach pani Zofia z trzema córkami przetrwały do końca wojny i po ucieczce Niemców wróciły do dawnego mieszkania na Rynku Nowomiejskim. Każdego dnia zadawała sobie pytania: Co z mężem? A co z synem? Czy żyją? Żadnych wiadomości. Do niektórych kobiet mężczyźni wracali. Do niej nie…
Jak się później okaże, jej syn pisał z „dalekiego kraju”, z USA, ale listy szły prosto do UB. Takiej korespondencji nie dostarczano. Ich rodzina z powodu charakteru pracy p. Konstantego była trefna dla Niemców, ale okazało się też, że jest zagrożeniem dla PRL.
Powrót męża po 17 latach
Sytuacja się zmieniła, kiedy Gomułka ogłosił amnestię, dotarły listy od syna z USA, od męża z Londynu. W 1952 nawet paczki. W 1956 roku mąż Konstanty wrócił do Polski. Z Rumunii trafił do armii Andersa, potem osiadł w Londynie i dopiero w atmosferze pewnej „odwilży” powrócił do kraju. Przebywając w Londynie obserwował trudy adaptacji tam Polaków, głównie ze względu na trudności językowe. Opracował dla nich i wydał specjalny słowniczek podstawowych pojęć i zwrotów angielskich.
Rodzice wtedy już nie żyli
Syna Edmunda zabrał ze sobą uciekający na zachód niemiecki gospodarz. Potrzebny był parobek do pomocy przy wywożonych z Polski rzeczach. W Niemczech trafił do strefy amerykańskiej, zaciągnął się do wojska. Jako biegle władającego językiem niemieckim zatrudniono go do komisji przesłuchującej wziętych do niewoli jeńców. Jakież było jego zdumienie, kiedy pewnego dnia stanął przed nim Niemiec, który go pobił niemal do nieprzytomności za to, że przypadkowo, podczas strzelania z chłopakami z procy, zbił szybę w domu zajmowanym przez Niemców. Edmund rozpoznał od razu swojego oprawcę z Torunia i przypomniał mu wydarzenie sprzed lat. Przysłuchujący się temu amerykańscy żołnierze zadbali, aby rachunki zostały wyrównane.
Edmund został mechanikiem wojskowych samolotów armii USA. Poznał różne zakątki świata, osiadł ostatecznie w Kalifornii. Przyjechał raz do Polski z wizytą, ale rodzice już nie żyli.