Cezary Morawski: Wszystkie wybory podejmuję samodzielnie
O swoich decyzjach, pracy we wrocławskim Teatrze Polskim, konflikcie z częścią zespołu Teatru, mówi Cezary Morawski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Małgorzata Matuszewska: Zakończoną właśnie Olimpiadę Teatralną miał uświetnić „Proces” Krystiana Lupy. Premiery nie ma i nie będzie. Zostały wydane pieniądze?
Cezary Morawski: Nie ma „Procesu”, pan Krystian Lupa wycofał się z jego realizacji. Oczywiście, że zostały wydane pieniądze, bo produkcja spektaklu ruszyła w marcu tego roku, w poprzednim sezonie. Premiera miała się odbyć w czerwcu. Teatr wydał około 200 tys. zł. Koproducentem jest Instytut Grotowskiego, który przekazał na spektakl 300 000 zł, a ponieważ Teatr Polski był zadłużony, pieniądze, które zostały przesłane na konto Teatru chyba w kwietniu, natychmiast zostały skonsumowane. Musimy je oddać Instytutowi Grotowskiego.
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oddłuży Teatr?
Organizatorem Teatru jest Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego, MKiDN tylko współfinansuje Teatr. 1 września dług Teatru wynosił 1 mln 250 tys. zł. Mieliśmy stu wierzycieli. Teatr nie płacił za: energię, wodę, ogrzewanie, sprzątanie, ochronę, transport, honoraria pracownicze, „naruszył” fundusz socjalny. Był i jest zadłużony u swoich współpracowników. Dziś 46 firm domaga się 580 tys. zł - to są tzw. wymagalne płatności. Urząd Marszałkowski i Ministerstwo są nam życzliwe. Negocjujemy z firmami. Mamy wpływy ze sprzedaży biletów, wynajmu. Uporanie się z długiem jest trudne. Będą nowe premiery, „stare” spektakle generują koszty, ich eksploatacja kosztuje.
Podobno Krzysztof Mieszkowski, poprzedni dyrektor, miał złożyć do Ministerstwa pismo o pieniądze na remont teatru i nie zostało to zrobione. Przepadnie możliwa dotacja?
Dotacja już przepadła, Krzysztof Mieszkowski o nią nie wystąpił. Termin złożenia dokumentów upłynął przed objęciem stanowiska przeze mnie. Powstał plan przebudowy widowni Sceny im. Grzegorzewskiego, zostało na to wydane 100 tys. zł. Teatr powinien wypełnić dokumenty, by móc starać się o pieniądze ministerialne, unijne. Te prace nie zostały wykonane, terminy przepadły. Dotyczy to ok. 20 mln zł, więc jest się o co starać, choćby na drodze odwołań. Chodzi o remont widowni Sceny im. J. Grzegorzewskiego oraz dachu i zaplecza - pomieszczeń biurowych i pracowni na ostatnich piętrach teatru.
PKP chce, żeby ze Świebodzkiego kursowały pociągi. Ten plan zagraża Scenie na Świebodzkim?
Dworzec Świebodzki jest własnością PKP, ale pomieszczenia teatru nie są zagrożone. Ma być wybudowana osobna stacja. Rozmawiamy o obniżeniu kosztów najmu. Kolej jest pozytywnie nastawiona do naszych planów. Chcemy podjąć bardzo ścisłą współpracę. Pierwsze spotkania napawają optymizmem.
Czy zwolni Pan niektórych aktorów?
Napisałem, bo taki mam obowiązek, zapytanie do związków zawodowych - Solidarności i Inicjatywy Pracowniczej. Zapytałem, czy ośmioro pracowników to członkowie danego związku zawodowego, czy pełnią funkcje wymagające ochrony członków. Solidarność już odpowiedziała. Inicjatywa Pracownicza uchyliła się od odpowiedzi, twierdząc, że pytanie nie jest konkretne i tym samym nie skorzystała z prawa ochrony swoich członków.
Odchodzą kolejne osoby z zespołu aktorskiego…
Aktorzy zawsze będą odchodzić i przychodzić, to jest zawód wędrowny. Jeśli się zdobyło pozycję i zostało zauważonym na większym rynku, to się tam przechodzi. Swego czasu Teatr im. Szaniawskiego w Wałbrzychu był kuźnią talentów, ci, którzy zaistnieli na wałbrzyskiej scenie, przechodzili do Wrocławia, potem do Krakowa, albo do innego miasta. To naturalna forma rozwoju zawodowego aktora. Za czasów Krzysztofa Mieszkowskiego też odeszło kilka osób.
Tak, ale przynajmniej część aktorów rozstaje się z Polskim w atmosferze gniewu i żalu. To chyba np. pani Małgorzata Gorol.
Rozstanie nie należy z definicji do przyjemności. Decyzja pani Gorol zaskoczyła mnie. Kilka dni wcześniej zwolniłem ją do katowickiego teatru, by mogła zagrać w spektaklu pani Eweliny Marciniak główną rolę. Z naszej rozmowy nie wynikało, że rozstajemy się w atmosferze gniewu i rozczarowania. Powiedziałbym nawet, że z ulgą wyszła z gabinetu. W trakcie rozmowy powiedziała, że chce pracować z reżyserami, którzy chcą pracować z nią. To marzenie każdego aktora, ale akurat ci reżyserzy odmówili pracy w Teatrze Polskim, fotografowali się z kartkami „nie będę reżyserować w Teatrze Polskim” i zamieszczali zdjęcia na Faceobooku.
Ma Pan poczucie, że wszyscy stanęliście przed ścianą: i Pan, i protestująca część zespołu? I że nie ma możliwości porozumienia?
Część zespołu aktorskiego to nie „wszyscy”. Choć rzeczywiście nie widzę ze strony tej grupy chęci porozumienia. Teatr pracuje cały czas. Sezon trwa, kilkanaście spektakli gramy po dwa razy w miesiącu - więcej nie można, bo jest ich dużo. Tymi przedstawieniami można „obsłużyć” cały sezon; przy takim zadłużeniu nawet nie musiałbym robić nowych premier. Ale ja chcę robić nowe spektakle, choć na początku nie mogłem ruszyć z pracą nad nimi. Musiałem przejąć papiery, przejrzeć dokumenty i ratować teatr. Proszę pamiętać, że dyrektor Mieszkowski nie przekazał mi teatru. Nie otrzymałem dokumentu zdawczo-odbiorczego, żadnego protokołu. Od 1 września ciężko pracuję, żeby doprowadzić do sytuacji, w której mogą wreszcie powstawać nowe premiery.
Na początku mówił Pan, że nie zdradzi nazwisk wystawiających tu premiery, by uchronić ich przed atakami przeciwników. Coś się zmieniło?
Tak mówiłem. I dzisiaj także niechętnie je zdradzam. Ale sytuacja stała się na tyle jasna, że koledzy przestali obawiać się ataków. Co nie znaczy, że ataków nie będzie. Jestem przekonany, że recenzje w niektórych mediach będą złe, cokolwiek by się zdarzyło. Ale nie robimy teatru dla recenzji, tylko dla publiczności.
Jakie ma Pan plany repertuarowe?
Przestały już być tajemnicą. Zaczynamy „Makbetem” w reżyserii Janusza Wiśniewskiego, premiera 24 lutego 2017 roku. Następnie spektakl „Gospoda” Petera Turriniego w reżyserii Bartka Wyszomirskiego. Premiera 8 marca. W maju niemiecka reżyserka Silke Fischer wyreżyseruje „Biedermanna i podpalaczy” Maksa Frischa.
Aktorzy wychodzą po spektaklach z zaklejonymi ustami, w tzw. „niemym proteście”.
Tak, po każdym przedstawieniu. Proszę zauważyć, że w momencie, kiedy nie ruszyły próby do premier, zezwalałem wszystkim aktorom na prace poza Teatrem. Nie chcę nikomu przeszkadzać w rozwoju. Ci, którzy mieli propozycje, mogli je wykorzystać. To ważne, ale niezauważalne gesty z mojej strony. A są niezauważane, bo nie chce się dostrzegać.
Po jednym ze spektakli na widowni zgasło światło, ponoć powiedział Pan, że jest Pan dyrektorem i „może wszystko”.
Ukłony aktorów są integralną częścią spektaklu. Ale zawsze dzieje się to wedle wskazówek reżyserskich. Samowolna zmiana, bez uzgodnienia z reżyserem lub dyrektorem jest niedopuszczalna. Potem nastąpił niekontrolowany zbieg zdarzeń i światło zgasło na kilka sekund na widowni. Światła awaryjne przez cały czas były zapalone. Nie przesadzałem widowni. Trzy osoby przeszły na balkon, bo na parterze nie było miejsc. Ta trzyosobowa grupa to widzowie, którzy wcześniej dopuszczali się zakłócania porządku w teatrze. Nikt ich nie pilnował. Mimo wolnych miejsc na balkonie, usiedli na schodach. W teatrze, ze względów bezpieczeństwa, na widowni zawsze jest pracownik obsługi widowni. „Ja tu mogę wszystko” to wypowiedź urwana, bo dalej było, że mogę nawet sprawdzać bilety, a nawet ścierką wytrzeć kałużę.
Chce Pan zwolnić aktorkę w zagrożonej ciąży?
Teraz już wiem, że ta pani jest w ciąży, bo dwa dni po skierowaniu przeze mnie pisma do Inicjatywy Pracowniczej dostarczyła dokument od lekarza. Jeśli nie ma w dziale kadr dokumentu, to skąd mam wiedzieć, że ktoś jest w ciąży albo nie jest? Jeśli ktoś jest w ciąży, w dodatku zagrożonej, muszę o tym wiedzieć, jako organizator pracy artystycznej. Z tym wiążą się zastępstwa i kwestie finansowe.
Pana małżonka jest aktorką. Wystąpi w Polskim?
Bardzo możliwe, ale to nie jest przesądzone. To skomplikowany temat, nie wiem czy będzie chciała. Nie widzę powodu, żeby jej nie angażować.
Odwołał Pan wszystkie wydarzenia w ramach „Czynnych poniedziałków”, planowane do końca roku?
„Czytania” w listopadzie i grudniu zostały odwołane ze względów finansowych, wszystkie inne działania edukacyjne odbywają się zgodnie z zapowiedziami w repertuarze.
W ramach Olimpiady Krystian Lupa pokazał „Wycinkę”, po spektaklu aktorzy protestowali. Następnego dnia, podczas spotkania z publicznością, Krystian Lupa powiedział: „Wymierny sens protestu jest jeden. Byłoby nim zrozumienie przez Cezarego Morawskiego, że zrobił błąd. Nie sądzę, że on o tym nie myśli. Nie jest wyzuty z wrażliwości. Myślę z empatią, co przeżywa. Nie jest wolnym człowiekiem, jest zakładnikiem.” Czuje się Pan zakładnikiem? Jeśli tak, czyim?
Nie czuję się zakładnikiem. Swoje życiowe i zawodowe wybory dokonuję samodzielnie. Tak jest i tym razem.