Babcia, piwko
Zdarzają się babcie, które nie wyglądają jak „babcie”, to znaczy są wysportowane itp. Większość jednak, podobnie jak większość dziadków, odpuszcza sobie w pewnym momencie wszystko, w tym, niestety, alkohol. Siedziałem w modnej kawiarnio-lunchowni, było pozytywne i bezglutenowo, z głośników leciało coś obłego.
Było miło, piłem smoothie, jadłem organiczne ciastko, czułem, że ogarnia mnie stewia, że pochłania mnie jarmuż i że jest stanowczo zbyt pięknie. Że ten świat musi się zaraz zawalić, że ci młodzi ludzie dookoła nie mogą być wieczni, że nie mogą mieć samych MacBookówPro, że wypadałoby, żeby tu natychmiast wpadł jakiś wielki anioł śmierci i poodgryzał wszystkim głowy, albo zrobił coś podobnego, dla równowagi.
Tak sobie groteskowo rozważałem, gdy weszła babcia normalna, nie aspirująca, taka, którą sobie wszyscy, mówiąc „babcia”, stawiamy przed oczami. Zamówiła piwko. Akurat w tym momencie przestało lać i wyszło słońce. Babcia wzięła bezzwrotną butelkę i wyszła, nie będąc, podkreślam, menelem. Jęła oto trąbić z tej butli browara, wprost na trawniku Młynówki Królewskiej, nie tylko radośnie wystawiając buzię do słońca, ale też popełniając jednocześnie wykroczenie przeciwko Straży Miejskiej i ogólnie przyjętemu porządkowi, wedle którego pić nielegalnie, w miejscu publicznym, na trawie, mają prawo wyłącznie studenci i permanentne, bezdomne pijaki.
Bił od mojej babci ten sam spokój, który widziałem na twarzach emerytek w Paryżu, Nicei, Genewie i Monachium. Z jej wiekiem, jej pracą, jej mądrością, miała na tym trawniku prawo. Przynajmniej do piwka.