Zygmunt Miłoszewski: „Jak zawsze” to komedia narodowo-erotyczna. To ćwiczenie z polskiego „gdyby”
Największy moment w historii Polski przeżywamy właśnie teraz. I jak to spieprzymy - to chyba naprawdę zasługujemy na kolejny rozbiór. Od razu mówię, że ja chcę być wtedy w strefie niemieckiej - mówi Zygmunt Miłoszewski, pisarz.
Podobno nie zabija się kury znoszącej złote jajka. A Pan jednak zabił.
Nie zabiłem Szackiego.
Ale zapowiedział Pan, że koniec z pisaniem kryminałów. A są autorzy tacy, jak choćby Jo Nesbø, który napisał już 11 książek z jednym bohaterem i czytelnicy wciąż to kochają. Pan swoich czytelników - wielbicieli Szackiego - trochę porzucił.
Różni są autorzy. Georges Simenon napisał siedemdziesiąt tomów Maigreta. I Nesbø życzę takiego samego wyniku, ale nie każdemu tak w duszy gra.
Właśnie wydał Pan książkę „Jak zawsze”, która kryminałem nie jest. Panu tak w duszy nie gra, by odcinać kupony od sławy?
Są różne knajpy. Takie, do których przez wiele lat ludzie przychodzą, żeby tam jeść wciąż tego samego genialnego kurczaka z rożna. A są knajpy, w których menu się zmienia codziennie, a tam też trzeba się umawiać z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Ja jestem tą drugą knajpą. Poza tym zawsze pisałem książki, w których jest wielka tajemnica, w których jest Polska - i w których jest ironia i czarny humor. I to wszystko w tej nowej książce można znaleźć. Tylko nie ma trupa. Mam nadzieję, że czytelnicy mi zaufają.
Wciąż się zastanawiam, jak zaklasyfikować Pana nową książkę.
Jest to komedia narodowo-erotyczna.
Czyli o Polsce?
Wszystkie moje powieści są o Polsce i się pewnie już od tego nie uwolnię. Ale bardzo zależało mi na tym, żeby opowiedzieć historię pewnej pary, historię niecodzienną, trochę nostalgiczną, trochę wzruszającą. Kryminał to świetny gatunek, kiedy chce się opowiadać o społeczeństwie, o jego ciemnych stronach, o tym, co jako naród zamiatamy pod dywan - ale do romansu się średnio nadaje.
To jest też powieść o tym, jak drugi raz przeżyć swoje życie?
To jest zabawa w pamięć prywatną i pamięć narodową. I w takie wiecznie polskie „co by było gdyby”. Wszyscy myślimy w kategoriach „gdyby”: gdybym ją poznał wcześniej, gdyby mi więcej płacili, gdybym wtedy zmienił robotę, gdybym wyjechał za granicę - to moje życie byłoby mlekiem i miodem płynące. No i wiadomo: gdyby nie zabory, gdyby nie okupacja, gdyby nie komuniści, to Imperium Polskie by zajmowało pół Europy. Ta powieść jest takim ćwiczeniem z tego „gdyby” - i prywatnego, i narodowego. Co zrobilibyśmy my - ze swoim życiem i w swoim związku - i co zrobilibyśmy my, Polacy, gdybyśmy mogli jeszcze raz.
Dobrze się Pan bawił wymyślając właśnie tę alternatywną wizję Polski?
Nie chcę za dużo zdradzać, Jest to powieść o odkrywaniu tajemnicy - tej osobistej i tej historycznej. Mówiąc w skrócie, bohaterowie w 2013 r. świętują pięćdziesiątą rocznicę dnia, kiedy pierwszy raz poszli razem do łóżka. Taka intymna, namiętna, osobista rocznica. Oboje są w podeszłym wieku - on ma 83 lata, ona 78, świętują cieleśnie i namiętnie. A kiedy się budzą, okazuje się, że są w swoich młodych ciałach, w 1963 roku, ale mają świadomość, że poprzedniego dnia byli staruszkami w XXI wieku.
I tu w ich życie wkracza historia.
Budzą się w rzeczywistości, w której od końca lat 40. Polska jest po drugiej stronie żelaznej kurtyny. I jeśli pani pyta, czy miałem frajdę wymyślając tę alternatywę, to tak, miałem. Ale było to też zaskakująco trudne, bo chciałem, żeby to brzmiało wiarygodnie i nie było tak kompletnie wyssane z palca. Trzeba znaleźć momenty węzłowe, kiedy historia mogła skręcić w inną stronę. To nie jest wcale fantastyka, wielu poważnych naukowców w ten sposób analizuje historię.
Trudno było znaleźć ten moment?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień