Życie, miłość i śmierć to nie sprawa pieniędzy [rozmowa]
Rozmowa z dr. Januszem Kucharczykiem, filozofem, o tym, czy zapomoga dla matek dzieci z poważnymi wadami ma sens.
4 tys. zł mają otrzymywać matki za urodzenie dziecka dotkniętego ciężką wadą. Czy takie różnicowanie macierzyństwa jest etycznie zasadne?
Rzeczywiście, jest to niezręczne, rodzi się wszak pytanie: co to ma być? Nagroda? Trochę to niestosowne. To jawny nietakt zarówno wobec nagrodzonych nią, jak i pominiętych. Opłata za moralność? Tyle tylko warte jest życie uratowanego dziecka? Pomoc? Raczej czysto symboliczna przecież, tak na zachętę, ale niczego nie zmienia. To raptem 8 dodatkowych 500+. W czym to ma pomóc?
Obawia się Pan, że tego rodzaju świadczenie nie będzie naznaczaniem matek?
Tak, bo to niedźwiedzia przysługa, krępująca, w istocie uwłaczająca. Niepokojący jest automatyzm, który wprowadza projekt ustawy. Nie dla wszystkich przecież narodziny ciężko upośledzonego dziecka są problemem finansowym. Poza tym zastanawia mnie, jak wielki aparat urzędniczy zostanie przy okazji tej ustawy powołany do życia. Ktoś będzie musiał przecież prowadzić rejestry, kto inny będzie musiał sprawdzać, czy akurat ta wada kwalifikuje się do wypłaty. Zresztą gdzie postawić granicę? Czy dziecko z bezmózgowiem zakwalifikować do wypłaty, a dziecko z zespołem Downa nie? A dziecko niewidome? Obawiam się, że na urzędników wydamy drugie tyle, co na wypłaty. Odnoszę wrażenie, że główną rolą tego programu jest funkcja propagandowa.
Osoby niepełnosprawne mogą liczyć na preferencje ze strony państwa, które specjalnie ku temu stworzyło PFRON i obciąża firmy osobnym podatkiem. Ale w praktyce osoby o ciężkim upośledzeniu nie mogą liczyć na te pieniądze.
Słusznie. Te 4 tys. złotych niewiele pomogą, bo w większości przypadków chodzi o całe życie. Doświadczenie wskazuje, że najlepiej i najtaniej pomoc potrzebującym rodzinom świadczą nie agendy rządowe, ale fundacje.
Z drugiej strony - można mieć obawy - czy to nie jest symboliczny gest, po którym państwo czuje się zwolnione z pomocy rodzinom, które borykają się ze swoim dramatem w samotności.
Mam takie właśnie obawy. To typowe dla obecnej władzy, której nie odmawiam słusznych diagnoz i dobrych intencji, ale na realne problemy to stanowczo za mało. Rodzice zostaną z dzieckiem sami, a państwo będzie mieć poczucie dokonywania słusznych rzeczy, tanim kosztem. Takie gesty niczego nie zmieniają, a mogą być doskonałym pretekstem dla odmawiania realnej pomocy. Już akcja 500+ pochłania ogromne pieniądze, także kosztem cięć na PFRON i innych potrzebujących...
Sfera prokreacji leży na cienkiej granicy pomiędzy ludzką wolnością i intymnością a interesami państwa. Rodzi się pytanie, do jakiego stopnia władza ma prawo w ten obszar ingerować?
Władza nie ma zbawiać świata w imię tych czy innych idei lub wartości, ale ma budować przestrzeń dla działań obywateli. Demografia jest istotnym problemem, ale więcej tu mogą pomóc prywatne lub społeczne inicjatywy, fundacje czy inne osoby prawne, które warto wspierać, a nie odgórne programy rządowe nagradzające pieniędzmi ludzi za takie czy inne zachowania. Owa wspomniana cienka linia jest, niestety, nieraz przekraczana, także w tym przypadku. Kwestie życia i śmierci, miłości, pragnienia posiadania potomstwa oraz troski o nie sprowadza się do pieniędzy, i to raczej niewielkich. Ten projekt odbieram jako działania pozorne i na pokaz, dość infantylne i niepoważne w istocie. Po takiej pomocy lepiej czuje się pomagający niż ten, któremu się pomaga.