Zuzanna Sosnowska przez pandemię utknęła na Majorce. Białostocka wiolonczelistka chce wrócić do domu, ale wyspa jest odcięta od kontynentu
Pandemia wielu ludziom wywróciła życie o 180 stopni, a kultura będzie tym ostatnim filarem życia społecznego, który wróci do normalności. Ale będzie to inna normalność, bo nam, artystom, niektóre szanse przepadły bezpowrotnie - nie ma złudzeń białostocka wiolonczelistka Zuzanna Sosnowska. Ponad miesiąc temu utknęła na Majorce. Chce wrócić do Polski, ale ta śródziemnomorska wyspa została praktycznie odcięta od świata. I, co więcej, tak jak nad całą Europę, i nad Majorkę nadciąga widmo wielkiego kryzysu.
W wiolonczeli najpiękniejsze jest to, że instrument ten może przemawiać wieloma głosami. Pozwala je wydobyć muśnięciem smyczka, wibracją. To moje granie to nieustanne poszukiwanie dźwięku, a przez to pokazanie moich emocji - Zuzanna Sosnowska w obrazowy sposób opisuje muzykę. Teraz gra raczej w smutnym tonie, bo i w dobie pandemii niewiele jest powodów do radości.
Wiolonczelą zauroczyła się, gdy miała siedem lat. To wtedy sama wybrała sobie ten instrument i zaczęła naukę w Zespole Szkół Muzycznych I i II st. im. I. J. Paderewskiego w Białymstoku. Pod okiem Grażyny Giedroyć uczyła się aż do III klasy gimnazjum. Szło jej tak dobrze, że za namową prof. Andrzeja Orkisza przeniosła się do Warszawy. W wieku 16 lat uczyła się nie tylko wirtuozerii gry, ale też samodzielnego życia. Od tego momentu już całe życie spędza w drodze, z charakterystycznym, dużym pokrowcem na plecach.
Na studia wyjechała do Niemiec. Szybko przyszły pierwsze sukcesy i kolejne wygrane koncerty, posypały się zaproszenia do najsłynniejszych filharmonii nie tylko w Europie, ale i w innych końcach świata.
Za te osiągnięcia została nominowana do tytułu Osobowości 2019 roku Kuriera Porannego i Gazety Współczesnej. Gdy w styczniu 2020 roku startował nasz plebiscyt, nie kryła zaskoczenia nominacją:
- Bo reprezentuję taką dziedzinę muzyki, która nie cieszy się masową popularnością - mówiła nam w rozmowie telefonicznej, bo złapaliśmy ją w Madrycie, gdzie kontynuowała studia.
Tym niemniej osiągnięcia białostockiej wiolonczelistki zostały docenione i wygrała nasz plebiscyt w kategorii Kultura nie tylko na szczeblu powiatowym, ale i wojewódzkim!
Gdy pod koniec lutego kończyło się głosowanie w naszym plebiscycie, Zuzanna Sosnowska szykowała się do koncertów w Niemczech. I tam zastała ją pandemia.
- Razem z moim zespołem Esamble Esperanza miałam zaplanowane koncerty w Niemczech, Austrii, Lichtensteinie. To było dwutygodniowe tournee, w czasie którego chcieliśmy też nagrać płytę. I wszystko zaczęło się sypać z dnia na dzień... - wspomina białostoczanka. - W Niemczech okazało się, że ostatni koncert został odwołany, a w Austrii zamykają hotele... Nie mogliśmy już więc tam pojechać, by nagrać płytę, bo nie mielibyśmy gdzie się zatrzymać.
Pojawiła się opcja wejścia do studia nagrań w Lichten-steinie, ale wszyscy w zespole byli przerażeni rozwijającą się pandemią i obawiali się, że w każdej chwili zostaną zamknięte granice.
- I że utkniemy w Niemczech nie wiadomo na jak długo - wspomina białostocka wiolonczelistka. - Ostatecznie zrezygnowaliśmy z nagrania płyty i zdecydowaliśmy, że wracamy do domów. Jak planowałam najpierw wrócić do Hiszpanii, do Madrytu, gdzie studiowałam i miałam wszystkie swoje rzeczy.
Jednak na lotnisku we Frankfurcie okazało się, że już nie ma lotów do kontynentalnej Hiszpanii, a jedynie na Majorkę.
- Z tego powodu nie mogłam też wrócić do Polski, a przylot na wyspę był decyzją podyktowaną chwilą i możliwościami, które wtedy miałam - wyjaśnia białostoczanka. - Z drugiej strony cieszę, że nie wróciłam do Madrytu, w którym z każdym dniem przybywało zakażonych.
Teraz marzy o powrocie do ojczyzny. Jest w stałym kontakcie z polską ambasadą w Madrycie i z naszym Ministerstwem Spraw Zagranicznych, które uruchomiło specjalną infolinię dla osób planujących powrót do kraju.
- Zarejestrowałam się, ale ja potrzebuję dwóch miejsc - dla mnie i mojej wiolonczeli - tłumaczy artystka.
Nie udało jej się wrócić w ramach rządowej akcji „Lot do domu”, bo z Majorki nie było żadnego samolotu. Zresztą, wydostanie się z tej wyspy w jakimkolwiek kierunku jest w zasadzie niemożliwe. - Co prawda samoloty latają sporadycznie, ale wykorzystywane są głównie przez personel medyczny. Trzeba jednak podkreślić, że ta izolacja wyspy ma też pozytywny skutek, ponieważ notuje się tu bardzo małą liczbę zachorowań na koronawirusa - dodaje wiolonczelistka.
I tak od ponad miesiąca już tkwi na Majorce. Mieszka u znajomych i studiuje online.
- Teorię można ćwiczyć przez komunikatory wideo, ale z grą i odsłuchaniem czystego dźwięku już tak się nie da - martwi się białostoczanka. I ze smutkiem opowiada, jak wygląda życie na tej śródziemnomorskiej wyspie w czasie pandemii. Na ulicach jest bardzo mało mieszkańców, policja stoi praktycznie na każdym rogu i legitymuje nielicznych przechodniów. Jeśli nie ma się przy sobie dowodu tożsamości z adnotacją o miejscu zamieszkania, można zapłacić 700 euro kary. Wszędzie czuje się atmosferę strachu. Wszyscy chodzą w maseczkach, zachowują odstęp, a kiedy się mijają, to przechodzą na drugą stronę ulicy.
- Dla pełnych żywiołowości Hiszpanów, przyzwyczajonych do bliskich kontaktów, takie sytuacje wydawały się wręcz niewyobrażalne. Teraz muszą żyć z nimi na co dzień - mówi Zuzanna Sosnowska. - Ale też muszę przyznać, że bardzo słuchają tego, co nakazuje im rząd. Z mediów płyną złe wiadomości: rosnące liczby zakażonych i ofiar śmiertelnych, ale nie brak też promyków nadziei, które podtrzymują nas na duchu, jak chociażby przypadek 94-latka, który wygrał z koronawirusem.
Białostoczanka nie ma wątpliwości, że Majorkę czeka potężny kryzys ekonomiczny. To przecież turystyka była podstawowym źródłem utrzymania mieszkańców tej wyspy, samoloty lądowały i starowały co dwie minuty, a miejscowy port był drugim co wielkości lotniskiem Hiszpanii.
- W tym sezonie zaś nie ma co liczyć na przyloty turystów - nie ma złudzeń Sosnowska. - Może we wrześniu pojawią się pojedyncze osoby, ale o takich zbiorowych przylotach, jak to było w latach ubiegłych, mieszkańcy muszą zapomnieć. Zresztą, pandemia już bije po kieszeni wyspiarzy. Ceny w sklepach poszły w górę, z tygodnia na tydzień jest coraz drożej.
Wiolonczelistkę martwi też szeroko rozumiana kultura i los ludzi nią się zajmujących.
- Logika podpowiada, a poniekąd także widać to z oceny obecnej sytuacji, że kultura będzie tym ostatnim filarem życia społecznego, który wróci do normalności - mówi. - Choć i ta normalność będzie już inna niż przed pandemią. Przecież najpierw trzeba dźwignąć gospodarkę, by system ekonomiczny nabrał cech względnej równowagi, by ludzie mieli za co żyć. Kultura niewątpliwie pełni bardzo ważną rolę w naszym życiu, ale ze względu na pieniądze państwa, które teraz są potrzebne na środki medyczne, pomoc lekarzom i szpitalom, przedsiębiorcom, sztuka musi poczekać na swoją kolej. Muzyka tym bardziej, bo opiera się na koncertach, w których teraz na żywo nie da się uczestniczyć. Dopóki nie będzie bezpiecznie pod względem sanitarnym, trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek pokusił się o występ z udziałem publiczności. Nawet kameralnej. A grać przy pustej sali? Nie na tym polega sens muzyki.
Artystka we wrześniu miała koncertować w Boliwii, ale już wie, że na 99 proc. będzie to nierealne. Dostała też ofertę koncertów na jesień i zimę, ale nikt nie wie, co będzie za kilka miesięcy, jak pandemia się rozwinie.
- W każdym razie teraz siedzę na Majorce, ćwiczę nowe rzeczy, na które wcześniej nie miałam czasu. I cierpliwie, choć z utęsknieniem czekam na powrót do domu - wyznaje białos-toczanka. - Cieszę się, że mam tę swoją wiolonczelę, bo jej obecność podtrzymuje mnie na duchu. Praca indywidualna jest bowiem podstawową formą aktywności każdego muzyka, a teraz bez przeszkód możemy ją kontynuować. Oczywiście trzeba się motywować, bo brak koncertów demotywuje, ale wszyscy musimy jakoś to przetrwać. Każdy z nas na swój sposób szuka inspiracji do życia.