Zróbmy sobie piekło, czyli „Opowieść podręcznej” kontra „Seksmisja” w mrocznej wersji skandynawskiej z Maksem i Bercikiem po operacji
Babom się w d… poprzewracało. Wbrew woli Stwórcy nie chcą rodzić, marzą o karierze, wygodzie, zwiedzaniu świata i w ogóle – za przeproszeniem - wolności. Ale jeszcze Polska nie umarła: minister Czarnek ma ambitny plan zawrócenia Wisły kijem. I to dosłownie. Ba, nowa polityka pronatalistyczna Zjednoczonej Prawicy, oparta na „filozofii” ministra edukacji (sic!), czyli późnośredniowiecznej wizji świata, przypomina raczej plan ustanowienia ładu znanego z „Opowieści podręcznej” lewaczki Atwood niż system zachęt do posiadania potomstwa.
Huston (Nowogrodzka), faktycznie MAMY problem! Na początku swych rządów PiS ogłosił plan zwiększenia liczby urodzeń. W 2016 r. (gdy trzy czwarte ciąż pochodziło jeszcze z czasów PO i PSL) wyniosła ona 382,3 tys. W 2017 r. Zjednoczona Prawica pochwaliła się, że podbiła wynik do poziomu 402 tys. To faktycznie dużo, ale warto przypomnieć, że w trzecim roku rządów poprzedników (2010) urodziło się 413,3 tys. dzieci. Po drugie – od owej górki w 2017 r. liczba urodzeń spada. Dzieje się tak, choć program 500 plus, który miał motywować do płodzenia, został wydatnie rozszerzony.
Polsce udało się dziś osiągnąć znany sprzed II wojny poziom zgonów, natomiast do ówczesnych rekordów urodzeń mamy daleko. Przykładowo w roku 1930 (gdy II RP dotknęła globalna katastrofa gospodarcza) urodziło się grubo ponad milion dzieci (!), a zmarło 490 tys. obywateli. W 1938 r., u progu wojny, urodziło się 850 tys., a zmarło 479 tys. Po wojnie, w realiach stalinizmu, rodziło się średnio 750 tys. rocznie, a umierało 280 tys. W 1983 roku liczba urodzin wyniosła 723,6 tys. (te dzieci spłodzono w dramatycznych realiach stanu wojennego!), a zgonów – 352,2.
A dziś? Wedle aktualnych danych rządu, od początku maja 2020 roku do końca kwietnia 2021 r. urodziło się zaledwie 350 tys. dzieci, a zmarło ponad 540 tys. Polek i Polaków (o 140 tys. więcej niż „normalnie”, za co tylko w jednej trzeciej odpowiada covid). W rok ubyło zatem 190 tys. krajan.
Politycy PiS na to, że trzeba sprawić, by Polki rodziły więcej. Jak? W zrębach strategii rządu nie znajdziemy tak oczywistych rozwiązań, jak umożliwienie łączenia rodzicielstwa z pracą (poprzez uelastycznienie form zatrudnienia, czy budowę żłobków, do których dostęp ma dziś 10 proc. rodzin) lub rozwój in vitro (niepłodność dotyka prawie 20 proc. par!). Większość Polek odbiera przekaz Zjednoczonej Prawicy, wzmacniany przez perory pana Czarnka (któremu posłowie PiS biją brawo) w ten sposób, że władza chce je do rodzenia zmusić, zakazując aborcji, ograniczając dostęp do antykoncepcji – i elementarnej wiedzy. No, bo skoro trzy czwarte dzieci w II RP i połowa w PRL pochodziło z wpadki, to czemu i teraz nie miałoby pochodzić z wpadki?
Kobiety miałyby, „jak Bóg przykazał”, siedzieć przy dzieciach. Babcie powinny zajmować się wnukami… OK, nie wykluczam, że część Polek naprawdę tego chce. Nie sądzę jednak, by to była większość. Ba, walczące o taki ład polityczki prawicy własnymi karierami zaprzeczają tej archaicznej wizji.
Co gorsza, im popaprańszy przekaz prawicy, tym radykalniejsze wizje oponentów. Jak już kijek Czarnka nie da rady Wiśle – a przecież nie da – i projekt Zjednoczonej Prawicy padnie za sprawą gniewu Polek, możemy się obudzić po drugiej stronie wahadła. Czyli w Seksmisji, ale w mrocznej wersji skandynawskiej (a la "Most nad Sundem"), w której Maks i Bercik przechodzą operację i zostają zapalczywymi aktywistkami Jeszcze Lepszej Zmiany.