Znów krew w fabryce czekolady. Co się zmieniło przez lata w "Vobro" w Brodnicy?
29 stycznia w fabryce słodyczy "Vobro" w Brodnicy doszło do wypadku. Maszyna wciągnęła rękę kobiecie, która ją czyściła. Wstępne ustalenia mówią, że urządzenie było w ruchu. W podobny sposób w roku 2008 czyścił tutaj maszynę dwudziestoletni Krzysztof Pruszewicz. On wypadku nie przeżył. Czy w zakładzie przez kilkanaście lat nic się nie zmieniło?
Dlaczego pracownicy czyszczą maszyny w biegu, choć to zabronione? "Winne gonienie normy" - szybko wyrokują jedni. "Bo się na to po cichu pozwala" - komentują inni. Nieliczni prezentują sąd wśród pracowników niepopularny: "Ludzie dla wygody w nosie mają BHP".
- Czyszczenie urządzeń w ruchu wciąż zdarza się, niestety, w różnych zakładach produkcyjnych. Generalnie, ludzie to ciągle robią, bo jest im tak wygodniej i skraca to czas czyszczenia. Znamy przypadki praktykowania takich ryzykowanych "technik" przez kilkanście lat. Do momentu, aż dojdzie do tragedii - mówi inspektor Waldemar Adametz, wicedyrektor Okręgowego Inspektoratu Pracy w Bydgoszczy.
Inspektor "sprawę Vobro" zna dobrze. I jak wielu osobom, i jemu styczniowy wypadek od razu przypomina dramat sprzed kilkunastu lat. Ale prostych analogii tu nie widzi. Bo jeśli nawet nie zmieniła się natura ludzka, która - nawet przy ryzyku - lubi w pracy drogę na skróty, to zmieniły się realia pracy.
Spróbujmy prześledzić, jak wyglądały wypadki w brodnickiej fabryce czekolady, ich badanie i wyciąganie konsekwencji.
Krew w czekoladzie. Dwa wypadki w "Vobro" w trakcie czyszczenia maszyn
29 stycznia br. do wypadku w zakładzie przy ul. Podgórnej w Brodnicy doszło około godziny 9.00 rano. To była sobota. Według wstępnych ustaleń inspekcji pracy, 35-letnia mieszkanka podbrodnickiej miejscowości stawiła się wówczas w zakładzie - jak inni - w celu czyszczenia urządzeń właśnie. To kobieta z doświadczeniem w "Vobro". Zaczynała od prac prostych przy taśmie, a potem awansowała na operatora maszyny.
Tamtej soboty czyściła urządzenie do pakowania słodyczy. W tym celu trzeba było zdjąć z maszyny osłonę, odkręcić śruby. Nie należało jednak urządzenia uruchamiać, a tak się stało. Skutek? W pewnym momencie współpracowników zaalarmował krzyk kobiety. Widok był przerażający: tryskająca krew i kość wystająca z ręki i maszyny. Uwolnić rękę udało się zakładowym mechanikom, ale przerażeni koledzy zaalarmowali nie tylko pogotowie, ale i strażaków. Wyglądało na to, że maszynę trzeba będzie rozcinać.
Pracownica trafiła do miejscowego szpitala. Skutkiem wypadku jest przynajmniej złamana ręka. Czy będą inne? Nie wiadomo. Jak przekazuje Agnieszka Łukaszewska, rzeczniczka brodnickiej policji, kobieta nadal przebywa w szpitalu. Dotąd nie udało się jej przesłuchać ani poznać szczegółów dotyczących stanu zdrowia.
Maszynę w ruchu czyścił również w "Vobro" wspomniany Krzysztof Pruszewicz, dwudziestolatek spod Brodnicy. -15 kwietnia 2008 roku wyjechał z domu na kolejną, dwunastogodzinną zmianę w zakładzie. W jedenastej godzinie pracy uległ wypadkowi – wpadł do mieszalnika z masą czekoladową. Mieszadło wciągnęło go na samo dno maszyny i uwięziło pod swoimi łopatami. Nie wiadomo, jak długo Krzysztof znajdował się w mieszalniku, walcząc o życie. Zmarł w szpitalu w wyniku niewydolności oddechowo-krążeniowej, wywołanej m.in. rozerwaniem płuca, zmiażdżeniem lewej strony ciała, krwotoków z licznych ran głowy, szyi i uda - tak relacjonowała dramat Magdalena Pruszewicz, siostra zmarłego. To dzięki jej determinacji przynajmniej część okoliczności tego dramatu wyjaśniono.
Krzysztof dla ułatwienia sobie pracy wyciągał czekoladową masę z pracującej maszyny. Krańcowy wyłącznik zablokował pieluchą. Tak wówczas "się w fabryce robiło". Młody mężczyzna nie był wyjątkiem.
Wyjaśnianie wypadków przez PIP. Jak było przed laty, a jak jest dziś?
Tragedię z roku 2008 wyjaśniano w sposób budzący wątpliwości co do uczciwości. W dziedzinie BHP obsługiwała wówczas "Vobro" firma, którą prowadził brat inspektora pracy z Torunia. Tymczasem to ten właśnie inspektor przyjechał na kontrolę po wypadku i zaakceptował zakładowy raport o jego przebiegu. A ten rzetelny nie był, najoględniej mówiąc.
Po wielu naciskach (głównie rodziny zmarłego, ale i medialnych) bezstronną kontrolę przeprowadziła PIP ze Szczecina. Ta odkryła szereg zaniedbań po stronie pracodawcy: od braku przygotowania Krzysztofa do pracy przez niezapewnienia mu obuwia antypoślizgowego po zaniedbania BHP ogólniejsze, w całym zakładzie. M.in. w ich wyniku właściciel zakładu odpowiadał później przed sądem za uporczywe łamanie praw pracowniczych.
Wypadku z 29 stycznia br. fabryka "Vobro" nie zgłosiła inspekcji pracy. Dlaczego? Waldemar Adametz podejrzewa, że zakład ocenił go jako lekki. Wtedy konieczności zgłoszenia nie ma. Zdarzenia nie zgłosiła PIP również brodnicka policja. Najpierw napisał o nim lokalny tygodnik i nagłośniła brodnicka telewizja kablowa. 7 lutego, a więc po ponad tygodniu, policja zadzwoniła do Okręgowego Inspektoratu Pracy z pytaniem, czy "zakład w ogóle wypadek zgłosił?".
Wówczas OIP natychmiast zdecydował o wysłaniu do Brodnicy kontroli. Pojechał tam inspektor z Torunia, doświadczony w badaniu podobnych zdarzeń przy produkcji.
- Styczniowy wypadek badany jest i będzie rzetelnie. Wspomniana firma brata inspektora pracy z Toruniu od trzech-czterech lat nie obsługuje już "Vobro". Zakład ma na etacie własnego behapowca -mówi Waldemar Adametz.
I, najważniejsza różnica w tej materii. Kilka lat temu zmieniły się przepisy. Obecnie Ustawa o Państwowej Inspekcji Pracy mówił jasno, że: "Pracownik nadzorujący lub wykonujący czynności kontrolne składa pisemne oświadczenie o wykonywaniu przez osobę najbliższą: 1. działalności gospodarczej lub 2. czynności na podstawie stosunku pracy lub innej podstawie prawnej – które mogą być przedmiotem kontroli prowadzonych przez organy Państwowej Inspekcji Pracy" (art. 44a.7).
- Dawniej to niepisany kodeks etyki zawodowej mówił, by inspektor nie kontrolował firmy, w której np. pracuje ktoś z rodziny. Teraz jasno sytuację precyzują przepisy - podkreśla Waldemar Adametz.
Wypadki pod lupą policji i prokuratury
Po tragedii w roku 2008 miejscowa prokuratura umarzała śledztwa dotyczące możliwych zaniedbań pracodawcy. Protestowali przeciwko temu głównie młodzi ludzie, rówieśnicy zmarłego Krzysztofa Pruszewicza i jego siostry Magdaleny. Kilkukrotnie w Brodnicy organizowali demonstracje.
Jak jest dziś? Prokuratura sprawą się nie zajęła, bo - jak wspomnieliśmy - na razie brak twardych informacji o tym, by chodziło o ciężki wypadek. Dochodzenie własne prowadzi jednak Komenda Powiatowa Policji w Brodnicy. Wbrew sceptycznym głosom niektórych, niczego "szybko nie umorzono".
W sprawie po prostu na razie jest za mało informacji, by podejmować konkretne decyzje; także te dotyczące ewentualnej odpowiedzialności za wypadek pracodawcy. -Nasze czynności są w toku. Osoba poszkodowana nadal przebywa w szpitalu i dotąd nie została przesłuchana - przekazuje Agnieszka Łukaszewska, rzeczniczka KPP Brodnica.
Park maszynowy, normy i akord. Jak było przed laty, a jak jest dziś?
"Gonienie normy" i "zabójczy akord" - to według krytyków powody, dla których dochodzi do takich wypadków jak w "Vobro". Ludzie czyszczą maszyny w biegu, by zaoszczędzić czas i wyrobić owe normy.
Inspektor Waldemar Adametz zwraca tutaj jednak od razu uwagę na dwie sprawy. Pierwsza: przy okazji wypadku z 29 stycznia br. trudno mówić o presji czasu. W sobotę poszkodowana kobieta przyszła do pracy czyścić maszynę, a nie wyrabiać wynik produkcyjny.
Druga kwestia to specyfika zakładów produkcyjnych. - Każdy z nich, niezależnie od branży, ma jakieś normy i większość pracuje na akord. Jak obserwujemy, jeśli budzi to zdziwienie czy sprzeciw, to ludzi młodych. Doświadczeni pracownicy wiedzą, że tak wygląda produkcja. Oczywiście, normy muszą być dostosowane do ludzkich możliwości - mówi wicedyrektor OIP w Bydgoszczy.
Nie bez znaczenia przy wypadkowości jest to, jak wygląda park maszynowy firmy. W roku 2008 młodziutki Krzysztof Pruszewicz czyścił starą, wysłużoną maszynę. Ta, którą czyściła w bieżącym roku kobieta, to urządzenie nowe - z rocznym stażem, nowoczesne, sprowadzone z Włoch. Tyle tylko, że po wypadku 29 stycznia raczej nie powinno nie być dopuszczone do ponownego użytkowania bez kontroli PIP - takie są standardy po wypadkach.
Wizerunek firmy. "Vobro" znane w kraju i za granicą, ale...
Praliny o fantazyjnych kształtach, okolicznościowe bombonierki i cukierki takie jak "Jamajka" znane są już nie tylko Polsce. W kraju kupić można je w sklepach największych i najpopularniejszych sieci handlowych. Brodnicka firma od lat już jednak podbija z sukcesami rynki zagraniczne. Te bliższe, za wschodnią granicą, ale i odległe, np. w Arabii Saudyjskiej, Kuwejcie, Bahrajnie. Marketingowo też idzie jak burza.
Nie jest tajemnicą, że "Vobro" to dziecko jego właściciela Wojciecha Wojenkowskiego. Zaczynał w latach 80.minionego stulecia od chałupniczej produkcji, a stworzył słodkie imperium. Zatrudnia dziś ponad 400 osób. I już nie płaci, jak w przywoływanym 2008 roku, niewiele ponad minimalną krajową. Nie, dziś w "Vobro" naprawdę da się przyzwoicie zarobić. Każda oferta prac opatrzona też jest gwarancją "wysokich standardów BHP".
Brodnicka firma jednak tak samo jak przed laty i dziś niezbyt otwarta jest na media, gdy dochodzi do zdarzeń przykrych. Kolejny tydzień czekamy na stanowisko zakładu w sprawie wypadku z 29 stycznia br., które nadesłać miał nam - według telefonicznej obietnicy - szef działu marketingu. Nie nadeszło. Przytaczamy zatem oświadczenie, które "Vobro" przesłał lokalnemu tygodnikowi.
"Jest nam bardzo przykro z powodu zdarzenia, które miało miejsce w dniu 29 stycznia 2022 r. w zakładzie produkcyjnym firmy VOBRO w Brodnicy, w wyniku którego poszkodowana została Pracownica obsługująca maszynę. Pracownicy udzielono kwalifikowanej pierwszej pomocy, a miejsce zdarzenia zostało zabezpieczone. Od momentu zdarzenia jesteśmy w kontakcie zarówno z naszą Pracownicą jak i z jej rodziną i udzielamy im wszelkiej możliwej pomocy. W dacie sporządzenia niniejszego pisma wiemy, że stan naszej Pracownicy jest dobry i otrzymuje właściwą opiekę medyczną. W dniu zdarzenia produkcja w fabryce VOBRO odbywała się zgodnie z obowiązującymi procedurami. Wyjaśniając przyczyny zaistniałego zdarzenia, gruntownie badamy zaistniałą sytuację i weryfikujemy działanie stosowanych procedur, a także możliwość opracowania i zastosowania nowych. Podejmowane działania mają na celu uniknięcie w przyszłości podobnych zdarzeń w pracy na linii produkcyjnej. - Zarząd firmy VOBRO sp. z o.o. sp.k."