Znalazła telefon. Grozi jej więzienie
23-latka, która znalazła w pubie telefon komórkowy i go sobie przywłaszczyła odpowie przed sądem za przestępstwo. Grozi jej grzywna a nawet rok więzienia.
Znalazłeś na ulicy portfel, w którym było tysiąc złotych i zabrałeś do domu? To samo zrobiłeś z laptopem, rowerem znalezionym w parku, czy telefonem w restauracyjnej toalecie? Nie czekaj na wizytę policji, tylko oddaj zgubę właścicielowi. Ewentualnie zgłoś się na komisariat lub do biura rzeczy znalezionych. Inaczej możesz mieć kłopoty z prawem. W maksymie „znalezione nie kradzione” jest bowiem tylko szczypta prawdy i na stróżów nie działa. Za kradzież nie odpowiemy, ale za przywłaszczenie cudzej rzeczy możemy.
Co się odwlecze, to nie uciecze
Przekonała się o tym 23-letnia mieszkanka gm. Czarna Białostocka. W klubie na białostockim os. Bojary znalazła telefon komórkowy. Spodobał jej się, więc nikogo nie informując, zachowała dla siebie. Było to miesiąc temu. Nieoczekiwanie w ubiegłym tygodniu do 23-latki przyszła policja. Okazało się, że aparat zgubił w maju inny klient tego lokalu. Młoda kobieta usłyszała już zarzut. Grozi jej kara grzywny, ograniczenia wolności, a nawet rok więzienia. Wszystko dlatego, że telefon wart był 1,1 tys. zł - na tyle dużo, aby to przywłaszczenie traktować jak przestępstwo. Ale nie zawsze tak się dzieje.
- Jeżeli wartość przywłaszczonej ruchomej rzeczy nie przekracza kwoty 1/4 minimalnego wynagrodzenia za pracę mamy do czynienia z wykroczeniem. Obecnie ta granica wynosi 500 złotych - wyjaśnia komisarz Tomasz Krupa z podlaskiej policji.
Wtedy sprawcy prócz grzywny i prac społecznych, grozi co najwyżej 30-dniowy areszt. Takich spraw trochę w woj. podlaskim jest. 38-latek „zaopiekował się” pozostawionym w toalecie w białostockim centrum handlowym telefonem i portfelem. W środku było 3,5 tys. zł, dokumenty i karty bankomatowe. W zatrzymaniu mężczyzny pomógł monitoring. Inny przykład? 32-letnia suwalczanka, która przywłaszczyła około 8 tys. zł. Banknoty zwinięte w rulon zgubił w sklepie obywatel Litwy. Kobieta część pieniędzy wydała, ale większość udało się odzyskać. Został wstyd i sprawa w sądzie. Być może 32-latka zakładała, że nikt jej nie widział. I - jak przyznaje socjolog Jan Poleszczuk, prof. UwB - właśnie w takich sytuacjach ludziom niekiedy łatwiej przychodzi zachowanie niezgodne z przyjętymi normami społecznymi, czy nawet prawem. W przeciwnym wypadku obawiamy się ostracyzmu, utraty reputacji, etykiety osoby nieuczciwej. To, jak się zachowamy w obliczu pokusy, zależy więc od ewentualnych sankcji. Ale nie tylko. Jest jeszcze wpojona w dzieciństwie troska o dobro innych i... sumienie.
- Niektórzy socjolodzy nazywają sumienie „wewnętrznym policjantem”, który mówi nam, że źle postępujemy i poniesiemy karę. Wtedy nie ma znaczenia, czy jesteśmy obserwowani czy nie - podkreśla prof. Poleszczuk.
Co z tym fantem zrobić?
Jak więc zachowa się przyzwoity i prawy obywatel? - W przypadku przedmiotu znalezionego w miejscu publicznym, powinniśmy zawiadomić administratora budynku, kierownika sklepu, czy kierowcę autobusu - tłumaczy Alicja Surel, radca prawny.
Przedmiot znaleziony w parku lub na ulicy powinien „dotrzeć” do komendy lub biura rzeczy znalezionych.
- Najwięcej trafia do nas telefonów komórkowych, rowerów, czasem klucze, ale zdarzały się też dziwniejsze rzeczy takie jak antena satelitarna, wózek dziecięcy, dywan, styropian do ocieplania, a nawet pompa do wody - wymienia Łucja Skowrońska z Biura Rzeczy Znalezionych przy Urzędzie Miasta w Białymstoku. Wykaz przedmiotów można znaleźć w Biuletynie Informacji Publicznej. Według najnowszych przepisów biura przyjmują przedmioty warte powyżej 100 zł. Przechowywane są 2 lata. Po tym czasie przechodzą na własność znalazcy lub gminy.
Uczciwych obywateli nie brakuje. Niektórzy próbują szukać właścicieli na „własną rękę”. Na lokalnych portalach i mediach społecznościowych roi się od ogłoszeń o znalezionych fantach. To dowody osobiste, okulary, recepty, pilot do garażu, czy tablice rejestracyjne, które po ostatnich ulewach w stolicy Podlaskiego wyławiano „garściami’.