Zegarek może być wyrazem pychy i snobizmu, ale w biznesie się przydaje
Najdroższy zegarek świata ma korzenie polskie, twórca słynnej firmy Patek Phillipe był z pochodzenia Polakiem - mówi Paweł Kowalczyk, łódzki zegarmistrz.
Jutro rozpoczyna się w Łodzi Festiwal Zegarków „It’s all about watches”. Skąd pomysł na taką imprezę i co będziemy mogli na niej zobaczyć?
Imprezę zorganizowało Stowarzyszenie Promocji i Rozwoju Zegarmistrzostwa, którego jestem członkiem. Staramy się wskrzesić zawód zegarmistrza i między innymi temu ma właśnie służyć jutrzejsze wydarzenie. Dlatego zaprosiliśmy do Łodzi ludzi, których łączy pasja do zegarków i do tego zawodu. Naszym gościem będzie np. Marek Górski, jeden z projektantów zegara na wieży Zamku Królewskiego w Warszawie. Przywiezie ze sobą replikę tego zegara. Będzie też można poznać wspaniałych mistrzów zegarmistrzowskich. Do Łodzi przyjedzie pan Franciszek Wiegand, nieprawdopodobna postać, konstruktor, który potrafi sam zrobić najbardziej skomplikowane mechanizmy. Będziemy gościć też wiele ciekawych osób, które opiekują się zegarami na wieżach. Na przykład pan Czesław Złotnik ze Szczecina przywiezie ze sobą mechanizm zdjęty z Zamku Książąt Pomorskich. Tak się akurat złożyło, że był on u niego na konserwacji i miał zostać założony wcześniej, ale poprosiliśmy kustoszy, żeby jeszcze przeczekali chwilkę i dzięki temu ten zegar zostanie do nas przywieziony. W Łodzi odbędzie się również światowa premiera zegarka z mechanizmem aluminiowym. Z Niemiec przyjedzie do nas jego projektant - Torsten Negengast. Zobaczymy też zegarek zbudowany specjalnie na nasze wydarzenie - nazywa się Chopin Nocturne i znajduje się na nim wizerunek Chopina wraz z napisem „It’s all about watches”. Najważniejszy dla mnie będzie jednak panel „Zawód: zegarmistrz”. Będzie to dyskusja poświęcona przyszłości tego zawodu.
Czy z zegarmistrzostwem w Polsce jest tak źle, że konieczne jest jego wskrzeszanie?
To, co się dzieje w tej chwili z zegarmistrzostwem, to jest agonia. Ostatnio uderzyła mnie pewna rzecz: na nasze wydarzenie zaprosiliśmy brand managera firmy Omega - pan Maxime Gourgouillat przyleci do nas z Paryża. Powiedział mi, że w warszawskim serwisie swojej firmy musiał zatrudnić Ukraińca, ponieważ w Polsce nie było osoby, która spełniałaby zawodowo jego wymagania.
Zawód zegarmistrza to nie jest wyłącznie bycie złotą rączką. Tu potrzebna jest znajomość chemii, matematyki, fizyki... Żeby umieć dobrze naprawić zegarek, potrzebna jest naprawdę wielka wiedza. Nauka z internetu czy starych książek nie wystarczy. Tu potrzebne są szkoły, a tych już nie ma, m.in. dlatego, że nie ma też już zakładów, które były ich źródłem finansowania.
Tymczasem Polska ma swoją tradycję zegarmistrzowską. Choćby pan Filip Patek - twórca słynnej firmy Patek Phillipe - był z pochodzenia Polakiem. Był biznesmenem, zainteresowanym zegarmistrzostwem i poprzez swoje biznesowe podejście potrafił rozkręcić całą markę. Można więc powiedzieć, że najdroższy zegarek świata ma korzenie polskie. Teraz jest najwyższy czas, żeby coś z tym zrobić. Jeśli nie zrobimy tego teraz, kiedy żyją jeszcze starzy mistrzowie, to za chwilę ten zawód umrze.
Czy można powiedzieć, że zainteresowanie samymi zegarkami w naszym kraju odżyło, mimo że zegarmistrzów jest u nas coraz mniej?
Rzeczywiście. W Polsce boom zegarkowy stworzył się na przestrzeni ostatnich pięciu lat. Prowadzę na Facebooku kilka grup poświęconych zegarkom i zegarmistrzostwu. Jest w nich już ok. 40 tys. osób. W końcu podstawową męską biżuterią jest właśnie zegarek. To taki typowy męski atrybut, obok czystych butów i zadbanej fryzury.
Skąd bierze się ten wzrost zainteresowania?
W zegarkach ludzie zauważyli coś więcej niż zwykłe urządzenia do odmierzania czasu. W starym zegarku znajdujemy pamięć o osobach, które kiedyś go nosiły. Dlatego często przychodzą do mnie młodzi ludzie i chcą, żebym naprawiał zegarki, w których chodzili ich dziadkowie. Myślę, że odbija się w tym jakiś sentyment Polaków, chęć posiadania pamiątek. Zegarek to niekiedy też dzieło sztuki porównywalne do obrazów. Tyle że na obraz można tylko popatrzeć, natomiast zegarka można również używać.
Z kolei w świecie biznesu zegarek stanowi pewien sygnał. Mam dobry zegarek, to znaczy, że mam jakąś klasę. Jest to informacja mówiąca: mam wyczucie stylu. Działa to podobnie jak eleganckie samochody czy ubrania. Ostatnio jeden z klientów opowiedział mi, że zrobił interes dzięki zegarkowi. Inny przedsiębiorca otwarcie powiedział mu: jestem z panem, bo ma pan taki sam zegarek jak ja. Potem dogadali się na płaszczyźnie biznesowej. Elegancki zegarek może być więc wyrazem pychy, nieraz snobizmu, ale w biznesie się przydaje. Poza tym zegarki są naprawdę ładne. W końcu płaci się za jakość. Dobry, drogi zegarek jest zbudowany z porządnych materiałów. Ma szafirowe szkiełko, wykonany jest z wysokogatunkowej stali. To wszystko przekłada się na jakość. Poprzez normalne, codzienne noszenie, tani zegarek szybko się niszczy i matowieje, natomiast zegarek z dobrych materiałów, długo jest taki sam. Często przychodzą do mnie do serwisu zegarki z lat 50., 60. i one wciąż są piękne. To jest właśnie to: nosi się na ręku coś pięknego i solidnego.
Można potraktować zegarek jako inwestycję?
Oczywiście. Jeśli chodzi o rynek zegarków vintage, to w tej chwili jest to bardzo dobra lokata. Weźmy takiego Atlantika. Jakiś czas temu te zegarki można było kupić za 200 zł. Parę lat temu mnóstwo oferowano na Allegro. Dzisiaj, gdyby chciało się poszukać dobrego zegarka Atlantic należałoby zapłacić około tysiąca złotych. Ludzie robią teraz na tym naprawdę ogromne pieniądze. Jednak trzeba do tego też posiadać dużą wiedzę. Żeby stare zegarki były wartościowe, powinny być w 100 procentach oryginalne. Najlepiej by było, gdyby w ogóle nie były noszone - wtedy osiągają astronomiczne ceny. Spójrzmy np. na słynne Roleksy. Dzisiaj są to zegarki kolekcjonerskie, dużo kosztują, jednak kiedyś były zegarkami dla zamożniejszych robotników. Właściciel zakładał Roleksa na rękę i pracował w nim. Gdy dochodziło do uszkodzenia na przykład wskazówki - niósł go do zegarmistrza. Zegarmistrz nie miał oryginalnej wskazówki, zakładał więc byle jaką. Taki zegarek nie ma już tak dużej wartości dla kolekcjonera jak oryginał.
Jest Pan zegarmistrzem już od 30 lat. Jak długo trwała pańska nauka?
W zawodzie zegarmistrza uczymy się każdego dnia. Jesteśmy trochę jak lekarze. Mam w rodzinie stomatolożkę i czasem sobie myślimy, że mamy podobne zawody. W końcu zdarza się, że oboje wstawiamy zęby. Tylko, że ona robi to w żywej tkance, ja natomiast w martwej. Pochodzę z rodziny zegarmistrzów. Mój prapradziadek był zegarmistrzem, podobnie pradziadek, dziadek, ojciec i stryj. Skończyłem szkołę zegarmistrzowską w Łodzi, a potem wyjechałem na stypendium i za granicą uczyłem się zawodu. Życie sprawiło, że wróciłem do Polski, otworzyłem własny punkt i prowadzę go do dziś. Myślę, że w wielu młodych ludziach można zaszczepić miłość do zegarka. Trzeba jednak pamiętać, że to jest ciężki zawód. Na stu chętnych, może pięciu zostanie zegarmistrzami. To zawód, w którym trzeba wykazać się silną psychiką. Bywa tak, że ratując zegarek, na jednym centymetrze kwadratowym człowiek prowadzi prawdziwe bitwy. Czasem, żeby naprawić jakąś część, nie można nawet oddychać. Trzeba się po prostu zgrać z narzędziem, którym się pracuje. To trudne, ale też satysfakcjonujące zajęcie. To jest niesamowita frajda, gdy klient przynosi stary zegarek, który nie chodził od kilkunastu lat i nagle po kilku dniach pracy przy nim zaczyna się kręcić balans i rozpoczyna się normalne odmierzanie czasu. To jest ogromna satysfakcja. Ma się uczucie, że coś się wskrzesza. To jest cudowny zawód.