Marcin Warcholak osiągnął największy sukces w swojej dotychczasowej karierze. Zawodnik pochodzacy ze Wschowy zdobył z Arką Puchar Polski.
Występ na Stadionie Narodowym był dla pana spełnieniem marzeń?
Nie oszukujmy się, nie mam już 15 lat. To mógł być tak naprawdę mój taki pierwszy i ostatni mecz w życiu. Bardzo chciałem zdobyć ten puchar. Udało się i jestem niezwykle szczęśliwy. Atmosfera na stadionie była świetna. Nic, tylko się cieszyć, że można grać przy takiej publiczności.
Nie byliście faworytem, ale zasłużenie sięgnęliście po trofeum.
Zgadza się. Wiadomo, że przed meczem większe szanse dawano Lechowi, który na papierze ma na pewno lepszych piłkarzy pod każdym względem. Jednak boisko to zweryfikowało. Pokazaliśmy charakter i udało się zwyciężyć.
Mógłby pan zdradzić jak trener Leszek Ojrzyński was motywował przed tym spotkaniem?
To był tak ważny mecz, że trener tak naprawdę wcale nie musiał dużo mówić. Wszyscy sobie zdawali sprawę z rangi tego pojedynku. Większość z nas pierwszy raz w życiu grała o taką stawkę. To było najbardziej motywujące. Dużą wagę przykładaliśmy do przygotowania fizycznego. Wyglądaliśmy bardzo dobrze przez 120 minut i to był jeden z kluczy do sukcesu.
Przed pierwszym gwizdkiem sędziego pojawił się jakiś specjalny stresik?
Pojawił się pozytywny dreszczyk emocji. Szczególnie kiedy wyszliśmy na rozgrzewkę. Przed meczem było już ok. Duży stadion, na którym graliśmy pierwszy raz zrobił wrażenie. Stres się pojawił, ale był budujący i tylko motywował.
Po zakończeniu meczu chyba trudno było uwierzyć w to co się stało?
Powiem szczerze, że tak naprawdę nadal jeszcze w to nie wierzę. Dojdzie to do nas chyba dopiero po pierwszym treningu, kiedy usiądziemy w szatni i uświadomimy sobie czego dokonaliśmy. Jesteśmy szczęśliwi, że zdobyliśmy Puchar Polski. Drugi w historii Arki.
Eksperci mówią, że Arka miała łatwą drogę do finału. Takie stwierdzenie może denerwować?
Uważam, że sporo ekstraklasowych zespołów też niby miało prostą drogę do finału, ale jak widać piłka nożna to bardzo nieprzewidywalny sport. Łatwo jest się potknąć z teoretycznie łatwiejszym przeciwnikiem. Pokazał to nasz półfinałowy mecz z Wigrami, w którym mieliśmy sporo problemów. Łatwo nie mieliśmy patrząc na wyniki, ale jeżeli spojrzymy na rywali, to w każdym spotkaniu byliśmy faworytem.
Myślicie już o letniej europejskiej przygodzie z pucharami?
Na razie nie zajmuje sobie tym głowy. Pozostało sześć meczów w ekstraklasie i naszym najważniejszym celem jest utrzymanie. Nie wybiegam daleko w przyszłość. Myślimy o najbliższym spotkaniu z Cracovią. Musimy uratować ligę dla Gdyni.
AC Milan, Panathinaikos, Everton… Zestaw potencjalnych rywali musi robić wrażenie.
Tak, ale najważniejsza jest liga. Co nam po tym, że zagramy w Lidze Europy, jak odpukać, by się nam nie powiodło w ekstraklasie. Musimy się utrzymać i dopiero potem będziemy mogli pomyśleć o pucharach.
Z wielkiego futbolu przejdźmy na nasz lokalny. Jak wspomina pan swoje początki w naszym województwie?
Po ukończeniu gimnazjum we Wschowie poszedłem do szkoły w Słubicach. Tam spędziłem cztery lata. Wtedy była tam drugoligowa Polonia. Później trafiłem do Ilanki Rzepin. W pierwszym roku byliśmy blisko awansu. Walczyliśmy z Chrobrym Głogów, który wtedy wszedł wyżej. Moja dobra gra poskutkowała transferem do Gryfa Wejherowo. Później był krótki epizod w Stomilu Olsztyn i przejście do Arki, w której jestem do dziś.
Zaczynał w Pogoni Wschowa, stamtąd trafił do Słubic. Dobrymi występami buduje swoją karierę
Który okres był najlepszy?
Uważam, że przełomowym momentem dla mnie było pójście do internatu w Słubicach. Wszystko zaczęło się w czasach szkolnych. Bardzo dobrze było również w Rzepinie. Mieliśmy fajne cele do zrealizowania. W pierwszym sezonie nie udało się wejść do trzeciej ligi. Rok później wszyscy skazywali nas na pożarcie, a zajęliśmy miejsce w środku tabeli.
Trenerem Ilanki nadal jest Kamil Michniewicz. Utrzymujecie ze sobą kontakt?
Tak. Komunikujemy się telefonicznie czy przez fejsbuka. Zawsze po dobrym występie trener mi gratuluje. Miło jest coś takiego usłyszeć.
Śledzi pan poczynania swoich byłych zespołów, czy nie ma na to zbytnio czasu?
Powiem szczerze, że interesuję się wszystkimi ligami w Polsce. Przyjdzie sobota, niedziela i muszę wejść na stronę 90minut i spojrzeć jak grały moje byłe drużyny. Wskazane jest sprawdzić jak radzą sobie moje byłe drużyny. Nie wyobrażam sobie nie wiedzieć z kim rywalizowała Ilanka Rzepin czy Gryf Wejherowo.
Najlepszym lubuskim zespołem jest trzecioligowy Falubaz. Dlaczego z naszą piłką jest tak źle?
Bardzo nad tym ubolewam. Nie oszukujmy się, ale w naszym województwie futbolu po prostu nie ma. Najlepszym klubem jest Zielona Góra. Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje. Może brak pieniędzy? Jest to troszkę smutne, że u nas nie ma piłki.
Myśli pan, że w najbliższym czasie może się to zmienić?
Po cichu liczę na to, że w tak dużym mieście jak Zielona Góra czy Gorzów, ta piłka będzie na poziomie minimum drugoligowym. Oby niedługo się to zmieniło. Nasze województwo zasługuje na to. Chciałbym, żeby poziom centralny zawitał do nas.