Ze szczytu na dno. Kariera prokurator Anny H.
Wśród regionalnych prokuratorów Anna H. była bogiem, w świecie prawniczym - półbogiem, od którego wiele zależało. W poczuciu wszechmocy straciła instynkt samozachowawczy, aż padła ofiarą „afery podkarpackiej”. Trochę przez przypadek.
Była na szczycie: szefowa Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, której - z racji starszeństwa służbowego - kłaniali się wszyscy prokuratorzy w regionie. Jako wykładowca prawa karnego na jednej z tutejszych uczelni miała powody uważać się także za część elity naukowej regionu. Członek Komisji Egzaminacyjnej ds. Aplikacji Adwokackiej przy Ministrze Sprawiedliwości - to ona współdecydowała, kto może zostać adwokatem. Pojawiała się w towarzystwie najważniejszych osób w województwie. Ogromna władza i jeszcze większy prestiż. Jedno i drugie zrujnowane przez jednego człowieka.
Człowiek, który zatopił elity
Sztabki złota, kartony markowych alkoholi, gotówka w setkach tysięcy złotych, prace budowlane na rzecz obdarowanych - nie urokiem osobistym Marian D. zdobywał poparcie wpływowych osób.
- Uważał, że bez korupcji nie można prowadzić biznesu - oceniała byłego szefa Edyta J. - Żonglował znajomościami, jeśli jeden się nie wywiązywał z obietnic, zwracał się do drugiego.
Na polecenia szefa wypełniała koperty banknotami i wtedy słyszała od niego, że musi zapłacić haracz „temu złodziejowi”, żeby w ogóle coś załatwić.
Edytę J. też bardzo chciał utopić, zresztą z pomocą szefowej rzeszowskiej prokura-tury apelacyjnej. I po części mu się udało.
Były taksówkarz, który dorobił się na handlu paliwami. Taksówkarz, który woził prezesa leżajskiego sądu, dzięki czemu poznał tamtejszych sędziów, prokuratorów i policjantów. Kiedy wszedł w interes paliwowy, uznał, że tamte nieformalne znajomości bardzo mogą mu się przydać. I próbował je wykorzystać.
Centralne Biuro Korupcyjne wpadło na niego trochę przypadkiem, kiedy rozpracowywało „aferę podkarpacką”. Także z pomocą podsłuchów założonych na telefonach kilku najważniejszych postaci regionalnego, ale też krajowego, świata polityki. Jemu samemu założono podsłuch prawdopodobnie z początkiem 2014 roku. Kilka miesięcy później prezes niespecjalnie dużej spółki paliwowej z Podkarpacia stał się przedmiotem za-interesowania mediów w całym kraju, kiedy podano informację, że w mieszkaniach dwóch znanych polityków z Podkarpacia CBA szukało trzech sztabek złota. Między innymi nagrania jego rozmów wciągnęły w krąg zainteresowania CBA byłą szefową Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie. Łączyło ich więcej niż oboje chcieliby to przyznać.
Marian D. chętnie dawał, Anna H. chętnie brała - wynika z aktu oskarżenia, sformułowanego przez Prokuraturę Krajową w Katowicach. Byłej prokurator postawiono zarzuty korupcji i przekroczenia uprawnień, próbowała nawet wyłudzić pieniądze publiczne.
Trzy życzenia Mariana
Z nagrań rozmów telefonicznych wynika, że biznesmen paliwowy mocno przyczynił się do sfinansowania budowy domu Anny H., a pieniądze przekazał jej w dwóch transzach. Że sfinansował remont jej garażu, że niemal kupił jej samochód, taki z wyższej półki. Że obdarowywał kartonami markowego wina. W zamian za działania, jakie Anna H. miała podjąć w jego sprawie. „Wzięła ode mnie raz (…) tysięcy, drugi raz (…) tysięcy, teraz zapłaciłem za garaż, za wszystko, chce pójść siedzieć, to k…wa, pójdzie siedzieć” - skarżył się w rozmowie telefonicznej, kiedy uznał, że działania Anny H. na jego rzecz są albo nieskuteczne, albo w ogóle ich nie ma. A długo wierzył w nią i jej moc, w końcu „I Ona mówi, że ma na każdego takie dowody, jak będzie chciała, to wykorzysta” - skarżył się w innej rozmowie. W śledztwie była prokurator apelacyjna zaprzeczała, by jakiekolwiek pieniądze od Mariana D. wzięła.
A ten miał wobec niej konkretne życzenia. I konkretnie - trzy. I przekonał się, że Anna H. to jednak nie złota rybka.
Życzenie pierwsze: chciał, by Anna H. pomogła mu oskarżyć i skazać jego byłą podwładną E. J. Złożył na pracownicę w prokuraturze rejonowej kilka zawiadomień o przestępstwie. Że w swojej pracy licencjackiej dokonała plagiatu, że podrobiła jego podpis na dokumentach, że zawarła umowy z niewypłacalnymi kontrahentami, czym jego spółkę naraziła na straty i że fałszowała firmowe dokumenty. I jeszcze, że w referacie, jaki przygotowała na zajęcia uczelniane, zdradziła dane wrażliwe firmy współpracującej z firmą Mariana D. Czyli ujawniła tajemnicę służbową. Widać czuł, że E. J. może z postępowań prokuratorskich wyjść obronną ręką, więc domagał się od Anny H. nieformalnego nadzoru nad postępowaniami prokuratorów rejonowych, ale także zbierania dowodów na E. J. Bo gdyby tak udało się ją skazać za podrobienie jego podpisu na dokumentach finansowych spółki, mogłoby to mieć wpływ na decyzję rzeszowskiej izby skarbowej co do wysokości podatku.
Część postępowań wobec E. J. prokuratura rejonowa umorzyła, do części zarzutów kobieta się przyznała i poprosiła o dobrowolne poddanie się karze, co prokurator zaakceptował. Ale nie o taki finał biznesmenowi chodziło, on chciał dla niej aktu oskarżenia i wyroku skazującego. Więc się wściekł na prokurator apelacyjną, bo ta utrzymywała go w przekonaniu, że może wszystko, a tymczasem doradzała mu tylko, jaką ma przyjąć taktykę procesową. A jemu szło o to, by podwładnego z prokuratury rejonowej „postawiła na baczność”. Kiedy zorientował się, że Anna H. „na baczność nie stawia”, zagroził, że odetnie ją od źródełka, czyli kosztownych prezentów. Ta, skruszona, tłumaczyła mu potem, że próbowała interweniować, nawet próbowała dzwonić do prokuratora rejonowego, ale… nie odbierał.
Życzenie drugie: Marian D. domagał się od prokurator apelacyjnej, by użyła swoich kontaktów w rzeszowskiej izbie skarbowej, bo w wyniku przekształceń własnościowych w spółce Urząd Kontroli Skarbowej w Rzeszowie nałożył na biznesmena podatek. A on chciał tego podatku uniknąć. I w tym przypadku Anna H. deklarowała pomoc. I tę pomoc nawet symulowała, bo na zdjęciach CBA widać, jak pod budynkiem izby rozmawia z pełnomocnikiem Mariana. Tak na dowód, że idzie do szefa izby z interwencją. Potem (były już) dyrektor izby zeznawał, że owszem, Anna H. bywała w jego gabinecie, ale ani o Marianie, ani o jego spółce nigdy nie wspominała. Marian nie odczuł skutków interwencji Anny H., a UKS wszczął przeciwko niemu postępowanie podatkowe.
Życzenie trzecie: Marian B. bardzo starał się zabezpieczyć przyszłość swojej córce po studiach prawniczych. Wymarzył sobie, że córka trafi do adwokatury, ale do tego potrzebne jej aplikacja i egzamin adwokacki. Wydawało mu się, że skoro Anna H. zasiada w Komisji Egzaminacyjnej ds. Aplikacji Adwokackiej przy Ministrze Sprawiedliwości, to problemu nie będzie. Od Anny H. domagał się, żeby córka na egzaminie dostała ocenę bardzo dobrą. Pani prokurator odpowiedziała, że problemu nie będzie, w końcu zna dziekana rzeszowskiej izby adwokackiej.
Potem była wymiana SMS-ów i rozmowy z pełnomocnikiem prezesa Mariana, które miały określić, w jaki sposób tatuś odwdzięczy się dziekanowi za wsparcie. Nie ma dowodów na to, że takie wsparcie w ogóle było, dziekan w śledztwie stanowczo temu zaprzeczał, ale fakt, że córka egzamin zdała. O czym Anna H. zawiadomiła esemesem tatusia jeszcze przed ogłoszeniem wyników: „Boję się, że będzie kiepsko, ale zda!”. Dlaczego „będzie kiepsko”, zwierzała się (też SMS-em) swojej przyjaciółce, że poziom wiedzy prawniczej córki biznesmena jest prawie żaden: …„no nie umie nic, po prostu nie umie nic”, nazywając przy okazji młodą adeptkę prawa słowami niecenzuralnymi.
I zaczęła być ostrożna. O „aferze podkarpackiej” zrobiło się głośno, a ona na takim stanowisku miała powody przypuszczać, że i ją służby wzięły na celownik. W rozmowie o przyszłości córki biznesmena ze współpracownikiem prezesa zaczęła mówić i pisać kodem. Nie wspominała o czwórkach i piątkach na egzaminie adwokackim dla córki, ale o… książkach. Kodowała, że rozmawiała z dziekanem, że potrzebnych jest jej kilka książek do napisania pracy doktorskiej, że dziekan obiecał, że pięciu książek może nie mieć, ale „jakieś cztery książki znajdzie”. Czyli córka dostanie czwórkę na egzaminie.
Dowody wdzięczności i... winy
Katowiccy śledczy, na podstawie działań CBA, uznali, że mają niezbite dowody na to, że Anna H. ochoczo dawała się korumpować. I nawet niekiedy te korupcje wymuszała.
Załatwienie sobie lewej faktury VAT na niwelację jej działki, by dostać pożyczkę z ministerstwa, to był tylko drobny element operatywności finansowej byłej prokurator apelacyjnej. Od Mariana D. miała dostać znacznie więcej. Choćby dwie transze gotówki na budowę domu, czego dowodzą nagrania rozmów prezesa spółki paliwowej.
Niewiele brakowało, by prezes sfinansował Annie H. zakup samochodu, czego się domagała. I nie byle jakiego samochodu, ale terenowego nissana, z określonym wyposażeniem, koniecznie koloru białego perłowego. Darczyńca, wciąż w nadziei, że pani prokurator skutecznie popilotuje jego sprawy, zgodził się partycypować w kosztach i pośrednictwie zakupu. W pośrednictwie sprzedaży jej starego wozu też. Najpierw zabiegał o to, by nowy samochód kupić z puli, jaką dystrybutor pojazdów ma dla właścicieli firm, którzy kupują w ramach zakupu floty dla przedsiębiorstwa.
Tacy mają przywilej 10-procentowego rabatu, więc suma niebagatelna, zważywszy na cenę pojazdu. Kłopot w tym, że pani prokurator, osobie fizycznej, rabat nie przysługiwał, dlatego musiało być „na firmę”. I stąd konieczność pomocy biznesmena. Firma tylko miała kupić, zarejestrować, a jeździć miała pani prokurator na zasadzie użyczenia. Było blisko, dopóki biznesmen zorientował się, że jej pomoc jest mizerna.
Kiedy przestał sponsorować Annę H., ta wciąż jeszcze dopytywała go o samochód. I kiedy zorientowała się, że nic z tego nie będzie, sama skontaktowała się z dystrybutorem marki i próbowała kupić wóz. W takim trybie nie kupiła, bo dystrybutor uznał, że nie może udzielić 10-procentowego rabatu osobie fizycznej.
Kartony markowych win. Pani prokurator byle czego nie piła, w rozmowie z prezesem spółki wyraźnie sugerowała, co łechce jej podniebienie. Wino to była dopiero przystawka wobec innych korzyści, jakie czerpała ze znajomości z Marianem D. Daniem głównym były dwie transze gotówki na budowę domu, swoje kosztował też prezesa remont garażu. Bo pani prokurator ze zgrozą patrzyła, jak przecieka dach jej garażu, do Mariana D. zwróciła się o pomoc, prezes zgodził się oczywiście, ale przypominał, że córka ma mieć wkrótce egzamin adwokacki.
Dach ciekł, prezes z remontem zwlekał do chwili egzaminu, bo już czuł, że za te wszystkie prezenty nie dostaje tego, czego oczekiwał. Anna H. ponaglała i prezes w końcu zaangażował firmę do remontu. Sposób rozliczenia pracy opisał w (podsłuchanej przez CBA) rozmowie z podwładnym: żadnych faktur, gotówka do ręki wykonawcy. Oczywiście gotówka Mariana D. Tyle że prezes już czuł, że pani prokurator go wykorzystuje, nic lub prawie nic w zamian nie dając. I postanowił się zabezpieczyć. Polecił podwładnemu, który był w kontakcie z szefem firmy remontującej, by szef owej firmy napisał oświadczenie: kiedy, gdzie i jakie prace wykonywał, jaki był ich koszt i kto oraz ile za to zapłacił.
Szef napisał, świadkowie się podpisali. W ten sposób Marian D. zyskał dowód na to, że Anna H. przyjęła korzyść materialną. Tak na wszelki wypadek: hak na prokurator apelacyjną albo oręż zemsty. Podwładny prezesa Mariana D. potwierdził śledczym, że dokument powstał na wyraźne polecenie prezesa.
Nie przeczuwając zagrożenia, Anna H. domagała się od Mariana D., by ten jeszcze sfinansował jej remont bramy, a przy okazji malowanie wnętrza garażu. Prezes był bliski wściekłości i po kolejnym żądaniu pani prokurator wypalił do zaufanego podwładnego: „Niech zapomni, k…wa, o samochodzie. Ja się wycofuję ze wszystkiego. Ja na pewno grosza nie dam. K…wa, jak sprawy nie będą załatwione, to niech zapomni o czymkolwiek”. A w kolejnej rozmowie z podwładnym groził, że jak Anna H. posunie się dalej, to on zgłosi się do stosownych władz.
A jednak zdecydował się spełnić kolejną prośbę Anny H. Ta domagała się, by Marian D. zatrudnił w swojej firmie jej przyjaciółkę, prawniczkę. Uzasadniała przekonująco: on - prezes i ona - prokurator apelacyjny, muszą zachować dyskrecję, nie mogą się z sobą kontaktować, by nie wzbudzać podejrzeń. Jej przyjaciółka, którą zatrudni prezes D., będzie bezpiecznym pośrednikiem. Poza tym owa przyjaciółka przypilnuje, z pomocą Anny H., sądowych, prokuratorskich i skarbowych spraw prezesa. Prezes dał się przekonać, przyjaciółka znalazła w jego firmie robotę.
Rozbrat
W końcu prezes rzeczywiście stracił złudzenia, że pani prokurator zechce mu być w czymkolwiek pomocna. Wspólnota interesów pomiędzy nimi zaczynała pękać. Tym bardziej że już wcześniej pani prokurator podczas spotkania w restauracji wyrażała potrzebę dystansu. Miała pretensje do Mariana D., że ten chwali się znajomością z nią. Podczas kolejnego restauracyjnego spotkania zawiedzony prezes oświadczył Annie H. wprost, że wobec braku realnej pomocy z jej strony, chce się wycofać z obietnic. Ona zaczęła obiecywać, że „wszystko odkręci”. Rzeczywiście prezes przestał zabiegać o kontakty z nią, ale ona nie zrezygnowała, przez zaufanego podwładnego prezesa przypominała o remoncie bramy, sfinansowaniu zakupu samochodu… I skarżyła mu się w rozmowie telefonicznej: „Szef każdy telefon ode mnie odbierał, teraz nie odbiera w ogóle”.
A szef - Marian D. - wydawał się żałować tej znajomości, kiedy mówił do tego samego podwładnego: „Szkoda, że my ten garaż jej zrobiły, k..wa mać, teraz niech pokaże rachunek na ten garaż, a za to ja mogę jej koło d…py zrobić i ch…j. Ja ludziom zapłaciłem”.
I zrobił. W kieszeni miał oświadczenie kto, komu i ile zapłacił za remont garażu, czuł się panem sytuacji. Wtedy jeszcze nie miał pojęcia, że służby mają zarejestrowane, jak w rozmowach telefonicznych chwalił się, ile dał pani prokurator na budowę domu.