Kradli lewe buty, kartofle, obrabiarki i firanki. Grozili bronią, straszyli i zabijali. Walkę z samowolą czerwonoarmistów podjął jeden z pierwszych burmistrzów Saturnin Krajewski.
Fotografia została datowana na 1945 rok. Na spichlerzu jeszcze niemieckie napisy firmy Koepkego. Dalej okopcone ściany jego zrujnowanej willi, stojącej przy ulicy, która wkrótce będzie nazywała się Kapitańską. Żołnierze polscy, radzieccy, straż portowa. Orkiestra gra. Defilada za chwilę opuści port i pomaszeruje ulicą Józefa Stalina do centrum miasta.
* * *
W Archiwum Państwowym w Słupsku są teczki zatytułowane „Napady, rabunki, itp.” i „Nieporozumienia, zatargi z żołnierzami radzieckimi”. Dotyczą spraw, które rozegrały się w zasiedlanym przez Polaków nadmorskim miasteczku o nieustalonej jeszcze wtedy nazwie. Latem 1945 roku nie funkcjonowała rada miejska. Szefem Zarządu Miejskiego był burmistrz. Jako jeden z pierwszych Postominem/Ustką/Słupioujściem/Nowym Słupskiem itp. zarządzał Saturnin Krajewski, z zawodu mierniczy. Rzeczone napady, rabunki itp. spędzły mu sen z powiek. Mimo porozumień i rozkazów radziecka komendantura wojskowa nie spieszyła się do rzeczywistego przekazania władzy Polakom. Żołnierze maruderzy panoszyli się i w poniemieckich przedsiębiorstwach, i w prywatnych mieszkaniach.
Wiosną 1945 roku w Ustce pojawili się pierwsi ustczanie. Za sąsiadów mieli uciekinierów z Prus Wschodnich, powracających do miasta Niemców, którzy wcześniej z niego uciekli, i czerwonoarmistów uważających, że są u siebie. Burmistrz Krajewski miał jednak inne zdanie. Dzięki jego licznym interwencjom u wszelkich władz być może w niebezpiecznej Ustce było choć trochę spokojniej, co nie oznacza spokojnie.
Z karabinem po krowy, z łomem po firanki
9 sierpnia 1945 roku burmistrz Saturnin Krajewski wysłał pismo do komendanta rosyjskiego oddziału Marynarki Wojennej: „Zawiadamiam, że delegowany przez tutejszy Zarząd Miejski urzędnik w celu poszukiwań przetwornicy prą-du zmiennego na stały, znajdującej się przy radiostacji nadawczej byłych wojsk niemieckich, został niedopuszczony przez posterunek sowieckich marynarzy do skontrolowania transformatora. Powołując się na rozkaz Nr. 61 Ob. Generalissimusa Józefa Stalina zawiadamiam, że niedopuszczenie polskich władz do objęcia aparatur, względnie usuwanie tych aparatur jest władzom sowieckim wzbronione”.
25 sierpnia burmistrz powiadamiał Jana Oderowskiego, pełnomocnika Rządu RP na Obwód Słupsk, o wydarzeniach z ostatnich trzech dni, podczas których „władze sowieckie zastosowały całkowicie odmienną taktykę wobec nas i ludności zamieszkałej na wsiach. Wysłano w teren tzw. oddziały trofiejne 19. Armii nr poczty polowej 01336, rekwirując wszystek inwentarz przy użyciu polskich osadników. Technicznie tak sprawa się przedstawia jak w miejscowości Bedlin (Bydlino - aut.), gdzie stacjonuje Grupa Nr 39. Przybył sowiecki żołnierz, który osadnikowi Świtajowi Tadeuszowi polecił założyć opaskę o barwach narodowych (biało-czerwonej), dając mu karabin marki sowieckiej, aby natychmiast rekwirował krowy, konie, owce itp. W ten sam sposób w miejscowości Wendisch-Silkow (Żelkowo - aut.) w dn. 22 i 23 b.m. zabrano ostatnie 5 świń, 6 owiec i 56 krów. Po konfiskacie pozostało w miejscowości powyższej na skutek ukrycia zaledwie 15 krów na 75 rodzin rolnictwem trudniących się.”
Ignacemu Doboszowi przydzielono lokal - masarnię przy ul. Stalina 45. Na miejscu okazało się, że jest zajęty przez Sowietów. Żołnierze oznajmili, że dostanie masarnię, gdy oni ją opuszczą. Nie podali terminu.
Burmistrz stwierdził, że te wypadki nie są sporadyczne, lecz mają charakter z góry ułożonego planu. „Tego rodzaju polityka, czy też zarządzenie Komendy Wojsk sowieckich pozbawi nas możności przetrwania najbliższego okresu” - burmistrz zaznaczył, że Polacy stoją wobec widma głodu.
Do magistratu miasta w Postominie napisał Zenon Kujda, po tym, gdy do domu przy Willenstrasse 1 wtargnęło kilkunastu marynarzy sowieckich uzbrojonych w łomy i inne narzędzia. Zdemolowali mieszkania, a wiceburmistrzowi ukradli materace, kołdry, poduszki i bieliznę. Z innych mieszkań zabrali też teczkę, buty, firanki. „Opuszczając dom, rozmyślnie zniszczyli szafy, stół, drzwi i inne rzeczy” - kończy mieszkaniec miasta, który zawiadomił też milicję.
Takie doniesienia Krajewski kierował do pełnomocnika rządu, komendanta radzieckiego, w celu wyjaśnienia i żądania zwrotu zrabowanych rzeczy. Nieustannie korespondował z komendantem MO.
„Proszę o natychmiastowe wystawienie stałego posterunku MO w zabudowaniach zawierających chlewy przy ul. Kaszubskiej w posesji sąsiadującej z warsztatem rzeźniczym przy tejże ulicy. O każdorazowym wkroczeniu żołnierzy sowieckich natychmiast mnie powiadomić” - pisał 9 sierpnia 1945 roku.
Tymczasem Komisariat MO informował, że żądany posterunek nie został wystawiony „z powodu wystawienia posterunku przez władze sowieckie”.
Rozgrabione stocznie
Pełnomocnik Rządu Tymczasowego RP przy II Białoruskim Froncie informował wojewodę gdańskiego, że zakłady, fabryki, przedsiębiorstwa, w tym młyny, gorzelnie z surowcami, urządzeniami i magazynami w myśl rozkazu naczelnika tyłów północnych grupy wojsk z 30 czerwca 1945 roku muszą być niezwłocznie przekazane władzom polskim. W praktyce był to martwy rozkaz.
Ofiarą rabunku stał się kpt. mar. Marian Janczewski, kierownik Morskiego Instytutu Rybackiego w Ustce. I to podwójną, bo zawodowo i prywatnie. 1 września 1945 roku objął prawobrzeżną ograbioną stocznię rybacką, wyposażoną jedynie w dwie uszkodzone obrabiarki i zniszczony sprzęt, a także zakład przetwórczy ryb przy ul. Stalina 10. Fabryka lodu, chłodnia i stocznia lewobrzeżna wciąż były zajęte przez Sowietów. Zdemontowali i wywieźli ze Stoczni Rybackiej obrabiarki „wbrew istniejącej umowie, że od 20 lipca nie będzie się wywozić żadnego sprzętu z tutejszych terenów”.
Natomiast z mieszkania kapitana zginęły: rower, żelazko elektryczne, pół kilograma tytoniu, sukienka jego żony, parasolka, chusteczka do okrycia głowy. Uszkodzono drzwi i „przewrócono mieszkanie”.
Sytuacja ta miała miejsce po pogrzebie bosmana Józefa Karolaka, który utonął w kanale portowym, gdy świąteczną morską przejażdżkę 22 lipca zakończył niespodziewany szkwał. Gdy żona Janczewskiego wracała z pogrzebu z wiceburmistrzem Wacławem Michalskim, przed budynkiem stał żołnierz sowiecki, który oświadczył, że dom został wzięty na kwaterę przez pułkownika Armii Czerwonej. Wiceburmistrz natychmiast interweniował u tegoż pułkownika oraz u komendanta wojennego. Pierwszy zdjął posterunek i odjechał do kolonii wojskowej, drugi twierdził, że nic o tej samowoli nie wiedział.
I straszno, i śmieszno
Kilka wspomnień przekazanych przez Jana Romaniaka, który przybył do Ustki w pierwszych powojennych latach, zachował jego syn Andrzej.
- Obok naszego domu, przy obecnej stacji benzynowej, stała szklana gablota z butami, którą wystawiał szewc z dala od swojego zakładu. Aby uniknąć kradzieży, prezentował w niej tylko lewe pantofle. To jednak nie powstrzymało Rosjan od rozbicia szyby i przywłaszczenia sobie butów - opowiada Andrzej Romaniak. - Tak się złożyło, że przy ponownej próbie kradzieży pojawił się lejtnant i nahajką rozgonił podwładnych. Rosjanie obiecali naprawić szkody.
Jeden z oddziałów maruderów stacjonował w pałacyku w Zaleskich pod Ustką.
- Rosjanie nie płacili za prąd - mówi pan Andrzej. - Ojciec był wtedy inkasentem w elektrowni. Zawołał go kierownik. „Romaniak, weźmiecie montera i odetniecie im prąd” - powiedział. Ojciec i monter pojechali na rowerach do Zaleskich. Monter w słupołazach już wspiął się na słup i zaczął odpinać kabel. Nagle z pałacyku wybiegł lejtnant i z drewnianej kabury wyciągnął nagana. „Schadzi, job twoju mać, bo strielać budu! Nielzia! - krzyczał. Dwóch żołnierzy z karabinami zaprowadziło ojca i montera do pałacyku. Tam Rosjanie okazali się gościnni. Na stole pojawił się bimber i słonina. Nakarmili ich, napoili i kazali więcej się nie pokazywać. Kiedy kierownik zapytał, czy prąd został wyłączony, usłyszał od nich: „Jak chcesz, to sam im odłącz”.
Na dworcu kolejowym MO ustawiało posterunki przed odjazdem pociągów. Milicjanci mieli kontrolować bagaże wyjeżdżających Niemców, ale też Polaków, którzy nie zagrzali miejsca w Ustce lub przyjechali na szaber. Sowieci mieli jednak własne posterunki. Z pepeszami obstawiali dworzec.
- Rosjanie zatrzymali pociąg, który dopiero co ruszył. Powiedzieli Niemcom, że mają za dużo bagaży i lokomotywa nie da rady tego wszystkiego uciągnąć. Muszą więc nakleić kartki z nazwiskami na walizki i je zostawić. Bagaże pojadą następnym pociągiem do Szczecina. Oczywiście Niemcy ich już nie zobaczyli - przytacza relację ojca Andrzej Romaniak.
Zamordowani przez Rosjan
19 lipca 1946 roku 40-letni Edmund Mierzwiak i 33-letni Stefan Filipecki wieźli żywność do Ustki. Na szosie w lesie zostali zaatakowani i obrabowani. Mierzwiak zmarł na miejscu, Filipecki następnego dnia w szpitalu. „Zamordowany przez Rosjan” - zanotowano przy każdym nazwisku w księdze parafialnej.
Wkrótce na murach miasta pojawiło się kilka ulotek, że Polacy zginęli z ręki barbarzyńców ze Wschodu. „Wzywamy wszystkich dobrych Polaków do stawiania biernego i czynnego oporu przeciw czerwonemu okupantowi! Krew przelana niewinnie musi być pomszczona!” - autor ulotek, wiceburmistrz Zbigniew Kijewski podpisany jako Komenda Oddziału Lotnego, nawoływał, by nie utrzymywać jakichkolwiek stosunków z czerwonymi barbarzyńcami, a przede wszystkim nie kupować od nich towarów pochodzących z mordów i grabieży.
Tak więc w lipcu 1946 roku kolejna bitwa ustecko-radzieckiej wojny jeszcze trwała, ale już w listopadzie zakończyła ją bezpieka aresztowaniami Zbigniewa Kijewskiego i dwóch fotografów, jednocześnie pracowników Zarządu Miejskiego - Stanisława Prokopiuka i Jerzego Smolińskiego, byłych żołnierzy Armii Krajowej, którzy okleili ulotkami miasto. Aresztowany był też Saturnin Krajewski, wówczas już mieszkaniec Świnoujścia, za rzekomą próbę sprzedaży powielacza. Wszystkim groziła kara śmierci. Wojskowy Sąd Rejonowy w Szczecinie skazał trzech pierwszych na kary po kilka lat więzienia. Wkrótce objęła ich amnestia. Saturnin Krajewski został uniewinniony.