Zapomniałeś? Zapłacisz drożej i postoisz w kolejce
Pomysł rządu na wyeliminowanie z dróg aut bez ważnych badań technicznych.
Założenie jest słuszne: eliminacja z dróg pojazdów, które jeżdżą bez obowiązkowego przeglądu technicznego. Ma być mniej oszustw i wraków jeżdżących po drogach. Jak ma się to stać? Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa zamierza wprowadzić zmiany, które mają doprowadzić do uszczelnienia systemu badań technicznych.
„Pojazdy mechaniczne z niesprawnymi układami mają znaczący wpływ na bezpieczeństwo na drodze i mogą przyczyniać się do wypadków, powodując obrażenia lub śmierć” - czytamy w projekcie ustawy.
Nowy projekt ma być odpowiedzią na dyrektywę unijną 2014/45/UE, która wejdzie w życie od maja 2018 roku.
Mają temu służyć zmiany w ustawie „Prawo o Ruchu Drogowym”. Według projektu zmian, do 2023 roku zostanie zbudowanych 16 stacji Transportowego Dozoru Technicznego, a więc po jednej w każdym województwie. Tylko na takiej stacji będzie możliwe przeprowadzenie po terminie badania technicznego pojazdu. Będzie to też dużo więcej kosztować. Nawet 250 złotych za spóźnialskie badanie. Dziś takie badanie kosztuje niecałe 100 złotych, a w razie wykrycia usterki, możemy wrócić do wybranej przez nas stacji, wykazać się naprawą i uzyskać wpis do dowodu rejestracyjnego. W Polsce jest 3 tysiące stacji kontroli pojazdów, zdaniem diagnostów, kolejne, rządowe, są niepotrzebne.
- Założenia są dobre i wszyscy zgadzają się z tym, by ograniczyć liczbę niesprawnych aut i zadbać o środowisko. Ale sposób wprowadzenia tej idei jest zły - mówi Maciej Szymajda, prezes StowarzyszenieKomisow.pl, zajmującego się m.in. analizą przepisów ruchu drogowego. - Szacuje się, że w Polsce jest 19 milionów samochodów, z czego 40 procent ma wykonywane przeglądy po terminie. Zaraz się okaże, że te 16 stacji będzie mieć 40--letnie kolejki oczekiwania, czyli dłuższe niż do lekarza. Może znów powstaną komitety kolejkowe - dodaje Szymajda.
Gdy podczas badania technicznego wyjdą nieprawidłowości, kierowca musi udać się z pojazdem do tej samej stacji diagnostycznej w ciągu 14 dni.
- Większość 10-letnich aut nie przejdzie pozytywnie diagnostyki. Zawsze można się do czegoś przyczepić. Kierowca będzie musiał wrócić na badanie z autem na lawecie, bo nie można jechać niesprawnym pojazdem. A na miejscu okaże się, że jest ogromna kolejka. I co wtedy? Spanie w aucie? Urzędnicy szykują kierowcom horror, trzeba jeszcze nad tym popracować - puentuje diagnosta Błażej Kowalski.