Założyłem się, że będziemy mieć Oscara
Rozmowa z Michałem Oleszczykiem, krytykiem filmowym, dyrektorem artystycznym Festiwalu Filmowego w Gdyni, pochodzącym z Tarnowskich Gór i publikującym w Stanach Zjednoczonych
Co sądzi pan o szansach oscarowych "Idy"?
"Ida" to oscarowy pewniak, założyłem się nawet z kilkoma przyjaciółmi o to, że film Pawła Pawlikowskiego otrzyma statuetkę w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny. "Ida" już zresztą otrzymała najważniejsze nagrody świadczące o tym, że jest to film robiący wrażenie nie tylko na polskich, ale i międzynarodowych widzach. W ubiegłym roku dostała Europejskie Nagrody Filmowe w kilku kategoriach (uznano ją m.in. za Najlepszy Europejski Film 2014 roku); nominację do Złotych Globów w kategorii Najlepszy Film Zagraniczny; nagrody krytyków w San Francisco, Los Angeles i Nowym Jorku. Zresztą już w 2013 roku zdobyła Złote Lwy gdyńskiego festiwalu. To była pierwsza nagroda tego filmu.
Dla współczesnego polskiego kina ważna była już nominacja "Katedry" Tomka Bagińskiego do Oscara w kategorii Krótki Film Animowany, w 2002 roku. Choć obraz ostatecznie tej statuetki nie zdobył...
"Katedra" podobała się w Stanach Zjednoczonych, ale jest filmem krótkometrażowym, niszowym. A "Ida" to hit. To najpopularniejszy na świecie polski film od trylogii "Trzy kolory" Kieślowskiego. Przesądza o tym sięgnięcie do skomplikowanych relacji polsko-żydowskich, uczynione w wysoce oryginalny i zarazem czytelny sposób. Poza tym ma wyjątkową formę, jest czarno-biały, ma unikalne wąskie kadry, wielu widzów odbiera go jako odświeżający. To połączenie treści i formy przesądza o efekcie. No i aktorstwo, choćby Agaty Kuleszy w roli Wandy Gruz, czy Agaty Trzebuchowskiej, tytułowej Idy.
Polskie spojrzenie na kino w ogóle podoba się w Stanach Zjednoczonych...
Samo Hollywood zakładali imigranci z Europy Wschodniej, w każdej z wielkich wytwórni filmowych odnajdziemy nazwiska Żydów z Polski. A współcześnie to pochód naszych wybitnych autorów zdjęć, głównie absolwentów łódzkiej filmówki, Janusza Kamińskiego - operatora Stevena Spielberga, Dariusza Wolskiego współtwórcy m.in. "Piratów z Karaibów", Andrzeja Sekuły pracującego niegdyś z Quentinem Tarantino, czy nieżyjącego już, niestety, Piotra Sobocińskiego, związanego np. z Krzysztofem Kieślowskim. Polacy mają często własne spojrzenie na kino; inne, oryginalne i to się podoba. Ale w Hollywood wielkie sukcesy odnoszą też kompozytorzy, autorzy muzyki filmowej Jan A.P. Kaczmarek, czy Abel Korzeniowski oraz twórcy efektów specjalnych itd. Kino amerykańskie ma w ogóle specyficzny charakter, odmienny od europejskiego.
W jakim sensie?
Mentalność europejska i amerykańska to dwa różne światy. Można się śmiać z tego, że Amerykanie „nie znają historii”, nie mają pojęcia o geografii Europy, ale Europejczycy też nie znają amerykańskiej historii, ani geografii kontynentu. Amerykanie są serdeczni, otwarci, dumni z tego, skąd pochodzą. Nawet małe miasteczka mają coś, co je wyróżnia i co stanowi fundament lokalnej dumy, nawet jeśli są to najlepsze maślane ciasteczka. I to jest ważne, przesądza o tym, że jest się skądś, ma własne korzenie, tożsamość.
Na przykład śląską?
Jestem dumny z mojej śląskości, zawsze to podkreślam. Tu nauczyłem się pracowitości, uczciwości, dążenia do wytyczonego celu. To wartości bardzo bliskie wielu osobom na świecie, choćby właśnie Amerykanom. Z przyjemnością przyjeżdżam na Śląsk, do rodziców, przyjaciół. Kto wie, czy któregoś dnia nie wrócę tu na stałe.
Ale na razie jest pan związany z Warszawą?
To wynika z potrzeb mojej pracy. Nie byłbym w stanie swobodnie docierać do wielu osób ze świata kina, mieszkając na Śląsku.
Co było dla pana najtrudniejsze przy wejściu w świat kina, także międzynarodowego?
Kino pasjonowało mnie od dziecka. Kochałem je. Jeszcze jako uczeń tarnogórskiego liceum zacząłem pisać recenzje i rozsyłać je do redakcji takich pism jak "Kino", czy "Film". Bardzo motywowali mnie rodzice i mój wybitny polonista, Kazimierz Sporoń z II LO w Tarnowskich Górach. Moje teksty nie od razu wzbudziły zainteresowanie redakcji, ale nie zrażałem się. W końcu zacząłem być publikowany. Ważne było dla mnie zwłaszcza otrzymanie nagrody im. Krzysztofa Mętraka w 2005 roku, przyznawanej młodym dziennikarzom piszącym o filmie. Kolejny zwrot w mojej pracy nastąpił w 2007 roku, wtedy po raz pierwszy wyjechałem do Stanów Zjednoczonych na stypendium... Postanowiłem, że przyłożę się i będę pisać po angielsku, tak jakbym był kimś stamtąd, nie jak obcokrajowiec. To wymagało kilku lat ciężkiej pracy, ale udało się.
Nawiązałem współpracę z nieżyjącym już legendarnym krytykiem filmowym Rogerem Ebertem, który otrzymał jako pierwszy krytyk na świecie nagrodę Pulitzera. On docenił moją pracę i zaproponował, bym pisał na jego stronę. To był najszczęśliwszy, najważniejszy moment w moim życiu. Teraz z powodzeniem recenzuję filmy w czasopismach anglojęzycznych, w portalu "Roger.Ebert.com" i prowadzę bloga filmowego, także w języku angielskim. Wydałem również kilka książek na temat kina światowego, m.in. braci Quay, zafascynowanych Franzem Kafką i Brunonem Schulzem, Guy-a Maddina, Terence'a Daviesa.
Na polskim rynku byłem organizatorem, a potem w latach 2011-2013 programerem i rzecznikiem festiwalu "Off Plus Camera" w Krakowie, a w 2013 i 2014 roku dyrektorem artystycznym Festiwalu Filmowego w Gdyni. Angażuję się w moją pracę całym sobą. Te sukcesy i tu w Polsce, i tam w Stanach Zjednoczonych sprawiły, że poczułem się usatysfakcjonowany. Choć i tak mam nadal wiele planów na przyszłość...
Filmoznawca dr Michał Oleszczyk (rocznik 1982) jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obecnie pracuje jako dyrektor artystyczny Festiwalu Filmowego w Gdyni. Jest uznanym w Polsce i na świecie krytykiem filmowym. Jego blog filmowy "Ostatni fotel po prawej stronie" otrzymał tytuł "Bloga Roku" w kategorii "Kultura" w konkursie Onet.pl (2010), zdobył też nagrody Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w kategorii krytyka filmowa (2012). Jest działaczem organizacji Polish Filmmakers NYC, promującej polskie kino w Nowym Jorku.