Zabił w centrum Krakowa w zaręczyny, odsiedział 15 lat i wziął się za narkotyki
Demony przeszłości dopadły Pawła M., bo choć odsiedział całą karę 15 lat za zabójstwo to policjanci mieli go na oku i ujęli, gdy wziął się za narkotyki. Za to ma kolejne 3 lata odsiadki.
Paweł: rocznik 1980, w ostatnim czasie przed wpadką w maju 2019 r. pracował dorywczo i widać brakowało mu gotówki, bo jak ustalili śledczy, usiłował przewieźć partię amfetaminy z Krakowa do Wiednia. W tym celu sprytnie w firmie przewozowej zamówił transport, by samemu nie siedzieć za kółkiem, miał być tylko pasażerem. W Austrii był już kilka razy.
Kierowca pojawił się w umówionym miejscu na ul. Spółdzielców, a wówczas Paweł podszedł do niego i nie krył zaskoczenia, bo równocześnie, jak spod ziemi, wyrośli policjanci i go obezwładnili.
Miał w bagażu dwa pakunki amfetaminy w foliowych workach. Z tej ilości można było zrobić 3632 działki, jak potem skrupulatnie obliczono. Paweł przyznawał się do posiadania narkotyków, ale nie do próby ich przemytu. Dopiero przed sądem zdradził, od kogo je ma. Te kwestie są teraz przedmiotem odrębnego śledztwa.
Wyrok skazujący
Za przemyt amfy prokurator domagał się dla niego kary więzienia. Obrońca wnosił o ukaranie jedynie za posiadanie narkotyków i przekonywał, że nie ma dowodów, że Paweł usiłował je wywieźć za granicę. Sąd podzielił to przekonanie i skazał Pawła za posiadanie niedozwolonych substancji na 20 miesięcy więzienia i zapłatę 5 tys. zł nawiązki.
W II instancji śledczy wywalczyli jednak podwyższenie wymiaru kary do 3 lat i to jednak za próbę przemytu, choć adwokat Pawła wyliczał korzystne dla niego fakty: przyznał się do winy i wiele lat przestrzegał porządku prawnego. Z tym poprawnym zachowaniem przez ostatnie lata można się zgodzić, ale nie dało się też ukryć, że Paweł kiedyś był bohaterem ponurej historii kryminalnej, która głośnym echem odbiła się w Krakowie.
Był rok 1999. Paweł z miłości do Moniki zorganizował w nocy z 8 na 9 października 1999 r. przyjęcie urodzinowe dla o rok młodszej dziewczyny.
Zbrodnia w zaręczyny
Bawili się w lokalu „Dolce Vita” na ul. Grodzkiej w centrum Krakowa. Oboje świętowali fakt, że są narzeczonymi i przy okazji urodziny Moniki. Dwa miesiące wcześniej urodziło się im dziecko, po prostu sielanka.
Ze starych akta wyłania się obraz dramatu, który rozegrał się wtedy w lokalu. Przedstawmy głównych jego bohaterów.
Paweł: wysoki, dobrze zbudowany, 19-letni wtedy chłopak, ubrany w skórzaną kurtkę, niekarany.
Monika: niska, drobna 18-latka, z czarnymi włosami, młoda matka.
Ofiara: 24- letni Piotr P., pracownik fizyczny z Wieliczki, na zdjęciu widać, że miał przynajmniej 190 cm wzrostu, mocno zbudowany, uśmiechnięty. Utrzymywał chorego, bezrobotnego ojca.
Relacje świadków: Tego dnia pracowałem jako ochroniarz w „Dolce Vita”. Jestem studentem, ale dorabiam sobie do skromnego stypendium naukowego. Nie, nie zauważyłem niczego podejrzanego. Goście w wieku 18-40 lat bawili się zwyczajnie, pili, tańczyli.
W pewnej chwili zwróciłem uwagę jednej parze, by opuściła lokal, bo zachowywała się niewłaściwie, intuicyjnie czułem, że zaraz dojdzie do jakiejś rozróby.
No i spokojnie wyszli. Tak, poznaję, to byli oskarżeni. Chwilę później, już po północy, przyjechała policja. Prosiła, bym stwierdził, czy martwy mężczyzna, którego zwłoki leżały na ulicy, bawił się wcześniej w lokalu. Potwierdziłem to - zeznawał Mirosław S.
Inny świadek, Witold G.: Nocowałem u znajomej. Mieszka w kamienicy na rogu ul. Poselskiej i Grodzkiej, na II piętrze. Przez sen usłyszałem podniesiony głos. Ktoś mówił, krzyczał: czy ty sobie zdajesz sprawę, że obraziłeś moją kobietę? Ten głos był taki matowy, agresywny, zachrypnięty. Ktoś próbował przerwać tę wypowiedź, wtrącał się. Później usłyszałem uderzenie, jakby upadek. Po chwili była policja.
Prowadzący sprawę prokurator: Z ustaleń wynika, że w trakcie zabawy w „Dolce Vita”, nietrzeźwy Piotr P. miał rzekomo obrazić przebywającą tam Monikę. Doszło do szamotaniny, wtedy też narzeczony dziewczyny, Paweł, wywołał go na zewnątrz lokalu i brutalnie przed nim pobił Piotra P. Następnie usiadł na nieprzytomnej ofierze, podwinął nogawkę, odpiął nóż kuchenny przypięty taśmą samoprzylepną do nogi i zadał trzy ciosy nożem w brzuch i klatkę piersiową. Na koniec skoczył jeszcze butami na głowę i zmiażdżył czaszkę ofiary. Po zajściu Paweł wrócił na zabawę do lokalu oraz by zmyć z siebie ślady krwi. W toalecie groził świadkowi nożem.
- Jak mnie wydasz, to cię zabiję - obiecywał i przykładał mężczyźnie nóż do szyi.
Grożenie świadkowi
Pawła ujęto następnego dnia w domu. Postawiono zarzut zabójstwa, a Monice utrudniania śledztwa. Dziewczyna przyznała się do czynu, chłopak zaprzeczał. Wyjaśniał, że pobił Piotra P., ale go nie zabił, nie zadawał śmiertelnych ciosów. Przed sądem przyznał się do wszystkiego.
Kumpel oskarżonych Marek G.: Pierwszy raz, gdy mnie przesłuchiwano na policji, kłamałem, że niczego nie widziałem. No, bo jak tu mówić coś złego o koledze, którego się zna kilka lat - szczerze przyznał w sądzie. Paweł zaprosił go do „Dolce Vita”, bo organizował tam zaręczyny z Moniką, mieli się pobrać. Koło północy doszło do incydentu z Piotrem P.
Gdy świadek wyszedł przed lokal, zobaczyć, co się dzieje, ujrzał jak Paweł dosłownie masakruje chłopaka. Widział, jak jego kolega kopie po twarzy ofiarę, skacze jej po głowie. Zeznał, że nie dostrzegł, by zadawał ciosy nożem. - Ale już wcześniej, w trakcie zabawy, Paweł chwalił się, że ma nóż schowany pod nogawką spodni - relacjonował Marek G. Chciał rozdzielić mężczyzn, ale usłyszał stek wyzwisk i groźby.
- Uciekłem ze strachu przed Pawłem. Oczy miał jak wariat. Groził, że i mnie zabije - zeznał.
Po zbrodni Paweł bawił się, jeszcze chwilę tańczył z narzeczoną, później oboje zostali wyproszeni przez ochroniarza. Szli przez Rynek Główny na Dworzec PKP. W pewnej chwili Paweł przyznał się, że zabił człowieka, kazał narzeczonej pozbyć się noża. Ukryła go w bramie, w Pasażu Bielaka.
Później postanowili, że nóż musi jednak stamtąd zniknąć. Paweł wyrzucił go w końcu do kanału ściekowego na Rynku Głównym. Tam narzędzie zbrodni znalazła policja.
Zacieranie śladów
Marek G. był też świadkiem, jak w domu oboje narzeczeni zacierają ślady. Monika czyściła zakrwawione buty Pawła, wycierała szmatą przyklejone do podeszwy włosy ofiary. Paweł się przebrał, zakrwawione rzeczy zamoczył w wannie.
W trakcie zeznań tego świadka już na rozprawie Paweł ostentacyjnie żuł gumę, uśmiechał się ironicznie, raz krzyknął: Nieprawda! W tym czasie słychać na sali sądowej płacz członków rodziny zabitego. Tadeusz P., ojciec ofiary: Piotrek był spokojny, uczynny, mieszkaliśmy razem. Od rana do wieczora tylko pracował, miał plany, myślał o przyszłości. Teraz zostałem sam, bo żona zmarła już dawno.
Zbrodnia bez motywu
W uzasadnieniu wyroku 15 lat więzienia sędzia mówiła, że to było brutalne zabójstwo bez motywu.
- Oskarżony nawet, gdy jego koledzy odciągali go od pobitego, nieprzytomnego już Piotra P., nie dał za wygraną. Rzucił "muszę dokończyć tę robotę" i wtedy zadał ofierze 3 śmiertelne ciosy nożem - mówiła.
Prokurator domagał się 25 lat więzienia dla sprawcy, ale była ważna okoliczność łagodząca. Oskarżony miał ograniczoną poczytalność w momencie popełnienia czynu.
W ostatnim słowie Paweł przepraszał za to, co zrobił, wyraził skruchę.
Monika nie kryła:
Ja kocham Pawła. Wtedy, tego dnia, zawalił mi się świat na głowę. Nie wiedziałam co dobre, a co złe. Teraz będę na niego czekać
- deklarowała. Jednak związek raczej nie przetrwał próby czasu.
Rozbój ze wspólnikami
Potem Paweł miał kolejny proces, tym razem za rozbój, którego dokonał pół roku przez zabójstwem. 8 kwietnia 1999 r. koło już nieistniejącego Baru Smok obok dworca PKS do wracającego z pracy Andrzeja A. podszedł nieznany mężczyzna z ofertą erotyczną.
- Mam dwie dziewczyny na sprzedaż, każdą za 50 zł - kusił. Elektryk uległ, tym bardziej, jak potem napisał w notatce policjant, że „jedna z nich ocierała się biustem o pokrzywdzonego”. Andrzej A. wybrał 18-letnią Kaśkę, a 22-letnia Anka została na lodzie. Elektryk dał mężczyźnie umówione 50 zł, ale dziewczyna zamiast wsiąść do taksówki uciekła w kierunku Baru Smok, niedoszły klient pogonił za nią i tam wpadł na grupkę rosłych osobników.
- Otoczyli mnie tak ciasno, że nie miałem ruchu, nie mogłem drgnąć, przeszukali mi kieszenie, zabrali portfel, w którym było ze 200 zł - zeznał pokrzywdzony. Jednym z agresorów był Paweł. Wyrok za niego i wspólników zapadł po latach, bo w 2013., a w 2014 r. do karty karnej Pawła dopisano skazanie za znieważenie funkcjonariusza publicznego. Później faktycznie był grzeczny 5 lat, aż do narkotykowej wpadki w 2019 r. Ten ostatni jego wyrok jest już prawomocny.