Za błędy lekarzy zawsze płacą pacjenci
Rośnie liczba skarg na lekarzy. Coraz więcej medyków staje przed sądem, bo pacjenci są coraz bardziej świadomi swoich praw. - I chciwi! - mówią pracownicy służby zdrowia.
Zakażenia gronkowcem czy żółtaczką, pozostawione w ciele pacjenta chusty chirurgiczne, wiertła po endoprotezach, tampony... - Najwięcej błędów jest jednak przy porodach - podkreśla Zbigniew Dudko, prezes białostockiego oddziału Stowarzyszenia Primum Non Nocere, które wspiera pacjentów poszkodowanych z powodu błędów medycznych. - Brak cesarskiego cięcia, czekanie na poród naturalny, gdzie dzieci rodzą się w zamartwicy. Później ratowanie obojga, wyciąganie dziecka na siłę. Wyrywane są sploty barkowe, rączki, pouszkadzane główki, bioderka. Położnictwo i ginekologia to niechlubna specjalizacja, która bije rekordy.
Cieszę się, że ją mam, ale...
Karolinka wkrótce skończy półtora roku. Wymarzona córka pani Ewy Gotowickiej z Białegostoku urodziła się w 26. tygodniu ciąży. Ważyła 760 gramów, a jej ciałko mieściło się na dłoni dorosłego człowieka. Dziś waży 10 kilogramów, ale nie postawiła jeszcze pierwszego kroczku. Ma czterokończynowe porażenie mózgowe. Nie powiedziała mamo. I prawdopodobnie nigdy nie powie. Dziewczynka nie wydaje odgłosów. Nie uśmiecha się, nie ma mimiki twarzy. Jest karmiona sondą, nie przełyka śliny -cały czas jest odsysana. Na noc podłączana pod respirator.
- Po narodzinach córki przez wiele tygodni słyszałam, że umrze. Lekarze kazali mi się z nią żegnać. Jestem szczęśliwa, że w ogóle ją mam - mówi Ewa Gotowicka.
Wciąż walczy jednak o zdrowie córki. Dziewczynka w okresie okołoporodowym doznała głębokiego niedotlenienia. Urodziła się bez oznak życia i dopiero po 10 minutach reanimacji przywrócono bicie jej serca.
- To przez lekarza. Gdyby na czas wykonano cesarskie cięcie, Karolinka byłaby zdrowym dzieckiem - uważa 41-latka.
Jej podejrzenia potwierdziła prokuratura. Bo lekarz dyżurujący w nocy z 3/4 czerwca 2015 r. w Klinice Perinatologii i Położnictwa Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku nie zorientował się, że u cierpiącej z bólu kobiety trwa już akcja porodowa. Choć ta przez 4,5 godziny prosiła o pomoc, nie zbadał jej, kazał tylko podawać leki rozkurczowe. W miniony poniedziałek 31-letni Kamil Z. stanął przed sądem. Razem z nim dwie położne, które twierdzą, że o stanie pacjentki informowały go telefonicznie. Oskarżeni nie przyznają się do winy.
- Chciałabym, żeby byli ukarani, żeby już nigdy więcej nie skrzywdzili żadnego dziecka i żadnej matki - tłumaczy pani Ewa.
To nieodosobniony proces o błąd w sztuce lekarskiej, jaki toczy się przed Sądem Rejonowym w Białymstoku. Kolejny dotyczy również USK, również oddziału patologii ciąży. Okoliczności sprawy też są podobne jak u Karolinki, choć tym razem dziecko zmarło. Zdaniem prokuratury, ginekolog Michał Z. nie wykonał cesarskiego cięcia u kobiety w 39. tygodniu ciąży, mimo że ta skarżyła się na bóle, a wyniki jej badań wskazywały na możliwość przedwczesnego odklejenia się łożyska. Gdy w końcu doszło do cesarki, dziewczynki nie udało się uratować. 21 listopada miał zapaść wyrok, ale sąd wznowił przewód, bo uznał, że konieczne jest przeprowadzenie dodatkowych dowodów. W mowie końcowej prokurator domagał się dla oskarżonego kary 9 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Do tego 2-letniego zakazu wykonywania zawodu.
Sądy rzadko kiedy wymierzają taki środek karny. A nawet jeśli, i tak może się nie uprawomocnić. Tak było w przypadku anestezjologa ze szpitala klinicznego. 50-latka przeszła tam zabieg związany z podejrzaną zmianą w płucach. Po nim kobieta zaczęła się jednak gorzej czuć. Błyskawicznie rozwinęła się sepsa. Źródłem zakażenia były bakterie, które zaatakowały organizm przez uszkodzony w czasie zabiegu przełyk. Uszkodzony przez skazanego anestezjologa. Doszło do ciężkiego niedotlenienia mózgu pacjentki. Kobieta jest dziś w stanie wegetatywnym. Sąd pierwszej instancji wymierzył Jerzemu K. karę 1,5 roku pozbawienia wolności w zawieszeniu, orzekł też nawiązkę na rzecz pokrzywdzonej - 25 tys. zł i 3-letni zakaz wykonywania zawodu. Sąd odwoławczy w 2012 r. ten ostatni punkt uchylił.
Takiego zakazu nie otrzymali też lekarze z siemiatyckiego szpitala. Ta głośna sprawa dotyczyła zaszycia w brzuchu pacjenta chusty chirurgicznej podczas zabiegu wycięcia pęcherzyka żółciowego w 2008 r. Nieświadomy mężczyzna żył z materiałem w trzewiach przez ponad pół roku, aż... go wydalił. Prawomocny wyrok zapadł 6 lat później. Sąd uznał, że było to nieumyślne, ale jednak niedbalstwo, które naraziło 62-latka na niebezpieczeństwo. Dla personelu szpitala skończyło się jednak tylko na karze finansowej. Najwyższą grzywnę (10 tys. zł) miał zapłacić chirurg, który wykonywał zabieg. Asystujący mu lekarz, jednocześnie ordynator - 8 tys. zł, zaś instrumentariuszka - 2 tys. zł. Skazani musieli też wypłacić pacjentowi łącznie 10 tys. zł nawiązki.
Sprawy ciągną się latami
Nie ma wątpliwości, sprawy dotyczące błędów medycznych są skomplikowane. I nierzadko przeciągają się w czasie. Kluczowa jest opinia biegłych medyków sądowych, na którą śledczy czekają czasem wiele miesięcy. Jeśli postawią zarzuty, a sprawa trafia do sądu, procesy też potrafią ciągnąć się latami. Często nie kończy się na jednym postępowaniu.
Od 2012 r. toczy się sprawa Jolanty P. - lekarki z białostockiego pogotowia, oskarżonej o nieumyślne narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia pacjenta. Mógł mieć zawał, ale lekarka pogotowia, nie zdecydowała o odwiezieniu 43-latka do szpitala. Kilka godzin później zmarł. Sąd I instancji uznał, że Jolanta P. źle odczytała zapis EKG i skazał ją na pół roku więzienia w zawieszeniu i rok zakazu wykonywania zawodu. Po odwołaniu obrony sąd uchylił sprawę do ponownego rozpoznania. Po ponownym procesie sąd lekarkę... uniewinnił. Ten wyrok jest jeszcze nieprawomocny. Proces odwoławczy rusza 16 grudnia.
Bywają i sprawy jeszcze starsze. W miniony czwartek na wokandę sądu odwoławczego trafiła sprawa, której zarzuty sięgają 2009 r. Aneta J.-N. z oddziału neurologii szpitala wojewódzkiego w Białymstoku do pacjenta, u którego rozpoznała zawał, zamówiła karetkę na... 3 godziny później, choć ambulans miał przewieźć chorego do kliniki kardiologii inwazyjnej po drugiej stronie ulicy. Tłumaczyła, że musiała wypełnić dokumentację medyczną. 67-latek zmarł. Zdaniem prokuratury, lekarka przez tę zwłokę zmniejszyła szanse na uratowanie mu życia. Sąd, że owszem, ale L.-N. działała nieumyślnie, więc warunkowo umorzył postępowanie. Obrona wnosiła w czwartek o uniewinnienie, bo uważa, że nie ma bezpośredniego związku przyczynowego między decyzją oskarżonej a śmiercią 67-latka. Jak tłumaczy, pacjent i tak był bowiem na granicy śmierci - miał zaawansowany nowotwór mózgu, cukrzycę. Obrońca chce uniewinnienia. Wyrok 8- grudnia.
Od dwóch lat trwa też głośna sprawa śmierci 13-miesięcznego Bolka. Maluch, zanim został hospitalizowany, dwa razy trafiał do szpitala, ale był odsyłany do domu. Chłopczyk został w szpitalu dopiero wtedy, gdy rodzice przywieźli go tam po raz trzeci i mieli już wyniki badań krwi. Zdiagnozowano u niego białaczkę szpikową. Dziecko było w szpitalu w stanie ciężkim, w śpiączce. Zmarło na początku grudnia 2012 r. Oskarżonych jest dwoje lekarzy z oddziału ratunkowego Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.
W sumie w ciągu ostatnich 5 lat do Sądu Rejonowego w Białymstoku wpłynęło 29 spraw o błędy lekarskie. Jak twierdzi Zbigniew Dudko ze Stowarzyszenia Primum Non Nocere, 99 proc. postępowań jest już umarzanych na etapie prokuratury, m. in. ze względu na niską szkodliwość czynu. - Co jest bzdurą. W większości przypadków są to ewidentne zaniedbania i zaniechania. Przeraża też wymiar sprawiedliwości i orzecznictwo. Jest tak, że kolega koledze wydaje opinię. Z oszczędności pieniędzy i czasu sądy nie zlecają sporządzania ekspertyz ośrodkom z innych miast - nie przebiera w słowach Dudko.
Skarg jest coraz więcej
Skalę nieprawidłowości w służbie zdrowia trudno jest zbadać. Skargi wpływają bowiem do różnych instytucji. Do ogólnopolskiego Biura Rzecznika Praw Pacjentów w 2015 r. trafiło ponad 71 tys. zgłoszeń, skarg i sygnałów od pacjentów. To rekord od powstania tej instytucji w 2009 r. Powód? Krystyna Kozłowska z BRPP uważa, że rosnąca świadomość obywateli o prawach pacjenta i niezadowalający poziom ich poszanowania. W postępowaniach dotyczących mieszkańców woj. podlaskiego najczęściej stwierdzano naruszenie praw pacjenta do świadczeń zdrowotnych, dokumentacji medycznej, a także do informacji.
W 2015 r. do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej wpłynęło 35 spraw (w 2014 r. - 24) dotyczących śmierci pacjentów, uszkodzenia ciała i powikłań chorobowych. Zakończono 30. Tylko w 5 skierowano wnioski o ukaranie przez sąd lekarski. Większość spraw umarzano.
- Skarg jest więcej. Trzeba jednak rozróżnić błędy zawinione od zdarzenia niepożądanego. Czasem te pojęcia są mylone. Nie ma zabiegów, ani leczenia, gdzie nie występuje jakiś procent powikłań. One są wpisane w działalność lekarzy - podkreśla Janusz Kłoczko, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Białymstoku
Lekarze ostro, aczkolwiek anonimowo, za lawinę skarg i doniesień obwiniają medialną nagonkę na środowisko medyczne oraz chciwość pacjentów.
- Niektóre skargi są prozaiczne. Widać, że przede wszystkim chodzi o pieniądze. - mówi nam pracownik OIL.
Bardziej stonowane opinie wskazują na brak pieniędzy w służbie zdrowia (jak choćby oszczędności na sterylizacji narzędzi; stąd zakażenia), czy natłok pracy, okrojony personel niższy. Zbigniew Dudko przyznaje częściowo rację: - Pacjenci mają większą świadomość dochodzenia swoich praw i roszczeń, dlatego wstępują na drogę sądową. Wiele spraw nie ujrzy światła dziennego, bo została zawarta ugoda ze szpitalem. To nowe zjawisko, które jeszcze 10 lat temu nie występowało, bo szpitale nie miały ubezpieczeń - przypomina szef Primum Non Nocere.
Faktycznie od kilku lat pacjenci mogą się domagać od szpitali odszkodowań za tzw. zdarzenia medyczne. Od stycznia 2012 r. do 30 kwietnia 2016 r. do Wojewódzkiej Komisji ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych w Białymstoku wpłynęło ogółem 171 wniosków o ustalenie zdarzenia medycznego, w 45 przypadkach komisja je potwierdziła. Wtedy pacjent może liczyć na odszkodowanie lub zadośćuczynienie. Kwotę proponuje szpital.
- Najwyższa przyjęta kwota odszkodowania wyniosła 100 tys. zł, najniższa 1 tys. zł - podaje Anna Idźkowska, rzecznik wojewody podlaskiego. Jednak w 2015 r. tylko w dwóch przypadkach doszło do ugody. W pozostałych szpitale proponowały 1 tys. zł odszkodowania, a pacjenci ich nie przyjmowali. I mogli iść z roszczeniami do sądu. Ale czy to dobrze? - W procesach cywilnych to firma ubezpieczeniowa odpowiada finansowo za błędy lekarzy. Oni na własne skórze nie odczują konsekwencji, nie zastanowią się i nie naprawiają swoich błędów w przyszłości - podkreśla Zbigniew Dudko. - Gdyby lekarze odpowiadali własnym majątkiem, sytuacja byłaby inna.