Z małej miejscowości można wybić się do wielkiego, futbolowego świata
- W naszym województwie zapotrzebowanie na futbol jest średnie. Może lepiej postawić na szkolenie młodzieży - zastanawia się Andrzej Lesiak
Jak chłopakowi z małego Grabika udało się zrobić taką karierę?
Przede wszystkim chęci, talent i praca. Wszystko w jednym.
Czego potrzeba było najwięcej?
Myślę, że wszystkiego po trochę. Zaczynałem amatorsko i po półtora roku grania w Nowogrodzie, ówczesnym trzecioligowym Fadomie było na tyle dobrze, że będąc w drugiej klasie liceum postanowiłem, żeby w przyszłości więcej czasu poświęcić piłce i być może spróbować zawodowo. To mi się udało, głównie dzięki ciężkiej pracy.
Kto zaprowadził pana na pierwszy trening?
Kolega mojego brata. Chodzili razem do szkoły samochodowej. Nazywał się Andrzej Markulak. Wtedy Fadom Nowogród Bobrz. był jedynym trzecioligowym klubem w okolicy. Promień grał niżej, a Nowogród przecież nie jest daleko od Żar, dlatego zdecydowałem się zacząć w tym klubie.
Nie kusiło, aby zacząć w Żarach?
Jakoś nie. Przede wszystkim najważniejsza była dla mnie klasa rozgrywkowa. Priorytetem był poziom. Wiedziałem, że mam braki. Grałem w amatorskiej lidze, od czasu do czasu się trenowało, chęci były, ale najbardziej chciałem się sprawdzić.
Można powiedzieć, że rzucił się pan od razu na głęboką wodę?
Tak to wyglądało z przebiegu mojej kariery, że każdym klubem chciałem sobie podnosić poprzeczkę.
Kto był pana pierwszym trenerem w Nowogrodzie? Jak się z nim współpracowało?
Moim pierwszym trenerem, który zadecydował o dalszych losach kariery, była kobieta. Zofia Klim, która nadal jest w Nowogrodzie. Słyszałem, że niedługo przechodzi na emeryturę.
Jak wyglądały treningi z panią Zosią? Była bardzo surowa?
W tym czasie była reprezentantką Polski w piłce nożnej. Normalne treningi, tak jak w piłce seniorskiej. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że mogę osiągnąć to, co osiągnąłem.
Kolejnym krokiem było przejście z Nowogrodu do Katowic.
Nie było to takie łatwe. W Fadomie najwięcej nauczyłem się, kiedy przygotowywał nas trener z Wałbrzycha. Wtedy najwięcej chłonąłem. Byłem dobrze przygotowany fizycznie i taktycznie na tym etapie mojego rozwoju.
Początki na Śląsku były trudne dla chłopaka z zewnątrz?
Na pewno. Było zainteresowanie mną klubów z okolic Zielonej Góry. Dozamet Nowa Sól grał w drugiej lidze. My graliśmy w grupie trzeciej, gdzie były zespoły tj. Warta Poznań, młodzież Lecha, czy parę innych dobrych marek z Dolnego Śląska. Zdecydowałem się, że jeżeli jest zainteresowanie z drugiej ligi, czyli obecnej pierwszej, to mogę uderzyć wyżej. Spakowałem się zimą i sam pojechałem do GKS-u Katowice.
Pojawił się moment zawahania?
Decyzja była bardzo przemyślana. Nie miałem nic do stracenia. Z perspektywy czasu okazało się to świetnym krokiem.
Jaki był moment przełomowy całej pana kariery?
Pierwszym było przyjęcie mnie do Katowic. Najpierw byłem tam tydzień na zimowych testach. Akurat grali w Pucharze Polski z Legią Warszawa i wygrali u siebie 3:0. Mogłem z nimi spokojnie potrenować, obserwowali mnie. Zazwyczaj tak to wygląda, że trening treningiem, ale po tygodniu mówią, - Ok, damy ci znać. Były chwile zwątpienia, ale zanim zdążyłem wrócić do domu, to przyjechał już kierownik GKS-u i kazał się pakować. Po tygodniu zostałem piłkarzem tego klubu. Drugim takim momentem była zmiana trenera w Katowicach. Przyszedł Orest Lenczyk, nastąpiło nowe rozdanie, szansa. Wykorzystałem ją.
Najwięcej lat w piłkarskiej karierze spędził pan w Austrii. Jak w latach 90. żyło się w tym kraju?
Tak jak teraz, czyli bardzo dobrze. Wiedeń cały czas jest w czołówce miast najlepszych do życia. Kraj piękny, ale mimo, że spędziłem tam prawie połowę życia, to mentalność ludzi nie do końca mi pasowała.
Kłopoty z komunikacją na początku przeszkadzały?
Oczywiście, że tak. Jestem z pokolenia, gdzie nie było języków obcych w szkołach. W tym okresie był tylko rosyjski. Tylko niektórzy uczyli się niemieckiego czy angielskiego. Ja niestety nie miałem tego szczęścia. Rosyjski w Austrii mi się nie przydał (śmiech).
Jak po latach wspomina pan gola strzelonego Juventusowi Turyn?
Można ją obejrzeć na YouTubie (śmiech). Było to wielkie przeżycie. Jest niewielu Polaków, którzy strzelali bramki w Lidze Mistrzów. Tym bardziej obrońców. Mieliśmy wtedy niezwykle silną grupę. Obrońca tytułu Juventus, Manchester United i Fenerbahce Stambuł. Były to chyba najsilniejsze zespoły w tamtej edycji. Super publika, graliśmy wtedy na Praterze, obecnym obiekcie im. Ernsta Happela. Mecz oglądał komplet, 55 tysięcy widzów. Klub sprzedał abonament na trzy spotkania w pakiecie, także zapotrzebowanie było ogromne. Czuliśmy niesamowite wsparcie kibiców. W moim przypadku grałem już przed większą publicznością. Nogi się nie trzęsły, ale wiadomo, że robiło to na każdym wrażenie.
Widzi pan swoją dalszą przyszłość zawodową w futbolu?
Jestem praktycznie siedem lat poza piłką. Swoją dotychczasową karierę zakończyłem na Zagłębiu Lubin. Mam parę przemyśleń i planów, ale są one związane ze sportem dziecięcym i młodzieżowym.
Andrzej Lesiak grał w m.in. Rapidzie Wiedeń, SV Ried, czy Tirolu Innsbruck.
Zastanawia się pan nad szkoleniem młodzieży?
Jest to za dużo powiedziane. Pracuję nad projektem. Pozostaje jeszcze kwestia jego sfinansowania. Chciałbym mieć coś swojego, profesjonalnego. Ma to być wychowanie sportowe dzieci w wieku 5-15 lat.
Czyli nie tylko piłka nożna?
Ogólnorozwojówka. Zaczynałem piłkę dopiero w wieku 17 lat. Oczywiście, wcześniej grałem na podwórku, ale wcześniej uprawiałem zapasy z późniejszymi olimpijczykami. Przez cztery lata zajmowałem się tym. Grałem również w tenisa stołowego i próbowałem swoich sił chyba we wszystkich dyscyplinach, które można było uprawiać. W tym kierunku to powinno iść. Najpierw pokazujemy różne możliwości, a dopiero później określamy, kto pójdzie w jakiej specjalizacji.
Jakiego obszaru dotyczyłby projekt?
Województwa lubuskiego. Mogliby w nim wziąć udział wszyscy z całego regionu. Dzieci od 5 do 15 lat. Nie byłby to klub. Musielibyśmy nawiązać współpracę ze szkołami, a także z kilkoma sponsorami, bo ktoś musiałby to utrzymywać.
Dlaczego z lubuskim futbolem wciąż jest tak źle?
Kiedy było z nim dobrze? Zielona Góra zawsze miała trzecią ligę. Druga powinna tutaj być, ale trzeba zebrać grupę ludzi i odpowiednie podstawy finansowe. Infrastruktura nie jest wcale taka zła. Jeżeli jest zapotrzebowanie, to trzeba byłoby w tym kierunku coś zrobić.
Właśnie w Zielonej Górze to zapotrzebowanie jest, delikatnie mówiąc średnie. Przoduje koszykówka i żużel.
To może nie ma sensu robić futbolu na siłę? Kiedyś nie było basketu, a na Lechię przychodziło kilka tysięcy ludzi. Moim zdaniem lepiej byłoby iść w kierunku szkolenia dzieci i młodzieży, niż pchać się w półzawodowy futbol. Drużyna może grać sobie w niższej lidze, a prym powinno wieść stawianie na młodzież.
Futbol w Żarach również nie wygląda dobrze. Jeszcze niedawno Promień grał w trzeciej lidze. Tam również są małe perspektywy na coś więcej?
Odnośnie Promienia, to nigdy nie miałem „ciągu” do tego klubu. Kiedyś było blisko, żebym tam trafił, ale wylądowałem w Nowogrodzie. Mam paru znajomych, którzy tam grali, ale nie interesowałem się nigdy ich sytuacją. Już prędzej śledziłem losy Fadomu, ale po upadku fabryki raczej pozostanie tam tylko piłka amatorska.
Lubuskie powinno iść w kierunku tylko szkolenia młodzieży?
Oczywiście. Po co robić coś na siłę, skoro tego nigdy nie było. Chyba, że znajdzie się sponsor, który chce. Tylko kwestia na jak długo? Może trzy, pięć, czy dziesięć lat. Prędzej czy później i tak to upadnie.