Z biegiem Wisły pieszo. Polonistka przeszła z plecakiem od źródeł rzeki do ujścia
Z Baraniej Góry, przez Śląsk, okolice Oświęcimia, Kraków, Tarnobrzeg, Sandomierz, Puławy, Warszawę, Płock, Włocławek, Toruń, Bydgoszcz, Grudziądz, Malbork, Tczew aż do Zatoki Gdańskiej. Taką trasę pieszej wędrówki wytoczyła Annie Kołodziejskiej Wisła.
Z biegiem Wisły pieszo. Ile to kilometrów?
Najczęstsze pytanie, jakie zadają znajomi: ile zrobiłaś kroków? Nie wiem, nie zabrałam ze sobą nawet sprzętu pomiarowego. Słuchałam się mojego organizmu, gdy byłam bardzo zmęczona, wiedziałam, że przeszłam już ok. 30 km. Wędrowałam w swoim tempie. Miałam ze sobą ciężki plecak, w nim ubranie i buty na zmianę, namiot. Nigdy nie wiedziałam do końca, jaki teren będę musiała przejść - czy będzie pod górkę, czy wyboiście. Czy będę przedzierać się przez zarośnięte wały przeciwpowodziowe? Czy będę musiała pokonać dodatkowe kilkanaście kilometrów, bo na drodze stanie mi rzeczka czy szeroki na 2,5 m rów melioracyjny, przeszkoda, której nie przeskoczę, a której nie naniesiono na mapy (w tej kwestii pomoc dostawałam w urzędach gmin, które odwiedzałam, w biurach informacji turystycznej - bardzo tę pomoc cenię!). Chciałam uniknąć przeforsowania, zwłaszcza, że miałam już trudne doświadczenie, gdy przeszarżowałam. W pierwszym etapie wędrówki, na południu kraju, noga spuchła mi tak, że nie mieściła się w bucie.
Wisła ma 1047 km długości. Szacuję, że przeszłam jakieś 1200 km, bo nie na każdym jej odcinku mogłam wędrować tuż przy nurcie wody, nie wszędzie mogłam iść wałami - gdzieniegdzie przy rzece była skarpa, gdzie indziej rozlewisko, które trzeba było ominąć. Czasem wchodziłam do miast, choćby po to, by znaleźć nocleg. Zeszło się. Może teraz, gdy jestem w domu, siądę i podliczę. Ale chyba jednak nie. Nie chodziło o rekord w czymkolwiek, ważny był sam marsz, droga, pragnienie wędrówki. Ono jest we mnie od lat. Wcześniej odbyłam wędrówkę brzegiem Bałtyku. Ruszyłam w Piaskach, dotknęłam płotu na granicy polsko-rosyjskiej i szłam wzdłuż brzegu morza aż do granicy polsko-niemieckiej. Zajęło mi to trzy tygodnie.
Woda od zawsze mnie intryguje, świetnie nad nią odpoczywam - ale ani pływając, ani trwając na plaży, a właśnie podziwiając ją w drodze. Piesza wędrówka pozwala więcej dostrzec, poczuć się elementem przyrody. Turystyka piesza jest wspaniała, daje wiele możliwości (ograniczenia z kolei tworzą kiepsko oznaczone szlaki piesze...). Wisła była moim drogowskazem.
Skąd pomysł na wyprawę z biegiem Wisły?
Woda od zawsze mnie intryguje, świetnie nad nią odpoczywam - ale ani pływając, ani trwając na plaży, a właśnie podziwiając ją w drodze. Piesza wędrówka pozwala więcej dostrzec, poczuć się elementem przyrody. Turystyka piesza jest wspaniała, daje wiele możliwości (ograniczenia z kolei tworzą kiepsko oznaczone szlaki piesze...). Wisła była moim drogowskazem, nie mogłam się zgubić - nie było moim celem wchodzenie do miast, chciałam być jak najbliżej tafli wody. Im bliżej, tym bardziej czuć było życiodajną moc Wisły, to, jak wielu ludzi jest od niej zależnych - ich domy, ich uprawy, ich sady w pobliżu rzeki przetrwają, gdy ona pozwoli. Niezwykle cenne są dla mnie spotkania z ludźmi. Odwiedzałam parafie, zakony, położone tuż przy brzegu rzeki. Gościli mnie ludzie Wisły. Spotykałam niesamowite osoby, otwarte, przyjacielskie.
Na przykład Czesława Miłosza...
To było dla mnie prawdziwe zaskoczenie. Choć przecież jestem polonistką, a o Miłoszu, o jego miejscach we Francji pisałam artykuł naukowy. W miejscowości Drewnica, idąc w stronę wałów, weszłam niespodziewanie na magiczną ulicę. Niektórzy przenoszą się do świata równoległego przechodząc przez starą szafę, inni przez lustro czy króliczą norę. Ja poszłam piaszczystą drogą, koło wiatraka koźlaka, między wierzbami. Przeszłam przez starą żelazną bramę - podobnych nie widziałam w tej okolicy - i ujrzałam dom, ten dom. Mieszkał tu Czesław Miłosz.
A dokładnie do tego domu w 1945 r. przesiedleni zostali z Wileńszczyzny jego rodzice i brat. Tu też zmarła jego mama i została pochowana w sąsiednich Żuławkach. Czesław ich tutaj odwiedzał, a potem napisał kilka artykułów o tych terenach. Wiele lat po śmierci pani Miłoszowej dom został przekazany dla skarbu państwa, a potem sprzedany. Dziś gospodarują tutaj Hanna i Jarosław Czeladkowie, którzy chcą utrzymać pamięć o bytności poety noblisty w Drewnicy. Pani Hania zbiera stare przedmioty, żeby kiedyś zrobić wystawę i pieści te, które odnaleźli pod podłogą i na strychu podczas remontu. Czesław Miłosz pisał o tym zakątku świata, że jeśli palcem pokaże się na mapie „tajemnicze, nieznane miejsce, to musi to być tu”. Podczas mojej wędrówki wiele razy dochodziło do sytuacji, do spotkań, których zaplanowanie byłoby niemożliwe, a jednak się wydarzyły.
Miejsc, w których mogłabym rozbić namiot, szukałam w gospodarstwach agroturystycznych lub po prostu w ogrodach - pukałam do drzwi domów, najchętniej takich, w których - jak się spodziewałam - mieszkały całe rodziny, i pytałam, czy mogę się rozbić pod ich oknami. Tak trafiłam m.in. na lądowisko stworzone przez rolników na polu między kukurydzą a brokułami. Zdrzemnęłam się tuż przy pasie startowym i miałam okazję podziwiać miejscowość Gniew z okien samolotu. Gniew leży na zachodnim brzegu Wisły. Ja akurat maszerowałam wałami na wschodnim brzegu rzeki. Innym razem, w Nowej Cerkwi: idę wałem, a tu dom. Na środku wału. A wały - trzeba przyznać - są tu wysokie i szerokie. Można rzec: półtora przeciętnego wału.
Zatem - dom stoi. Trzeba go ostrożnie dookoła obejść. O mało się nie sturlałam, próbując przejść po stromym stoku, ale się udało. Dalej szłam wyjeżdżoną drogą dojazdową na wał, a tu nagle z naprzeciwka jedzie auto. Dokładnie szerokości tej drogi. Sytuacja jak z filmu. Kto kogo przetrzyma, kto skręci pierwszy. No dobrze, weszłam na stok i przepuściłam samochód. Auto, zamiast przejechać, zatrzymało się koło mnie. „Dzień dobry, jestem tutaj strażnikiem, może potrzebuje pani jakiejś pomocy?” - pyta kierowca. „Nie, dziękuję. Mieszka tu pan? Na wale? - chciałam wiedzieć. „Tak, musimy zamykać bramę, bo lisy wykradają kury. Jestem tu i pilnuję - usłyszałam w odpowiedzi. „A ma pan studnię? Skończyła mi się woda do picia - zapytałam, myśląc, że studnia na szczycie wału to raczej mało prawdopodobne. „Pewnie, mam dobrą wodę - odpowiedział strażnik. Wałowy, strażnik wałów, pilnuje, m.in. by nie przeciekały. Ginący zawód. Bardzo ważny.
Pani podróż musiała się zakończyć przed pierwszym dzwonkiem...
Jestem doktorem nauk humanistycznych, na co dzień uczę polskiego, nie tylko dzieci. Wśród moich uczniów są i dorośli, i osoby o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Bardzo lubię swoją pracę, ale jest niezwykle angażująca. Myślę o swoich uczniach właściwie bez przerwy, tuż po przebudzeniu zastanawiam się: „A może u tego ucznia sprawdzi się lepiej taka metoda? A może tamta uczennica lepiej zrozumie lekturę, gdy wybierze się na tę wystawę?”. Nauka języka to wypracowywanie umiejętności komunikowania się. Od osób, które są zamknięte w sobie albo - z powodu choroby - zamknięte w pokoju, wymaga to ogromnej pracy. A tylko umiejętność komunikowania się daje możliwość uczenia się innych rzeczy. [
wytloczenie]Wkładam wiele wysiłku w uczenie. Raz w roku potrzebuję resetu. Prawdziwego. A ten jest dla mnie, kiedy tak się zmęczę, że odpocznę. Gdy po kolejnym dniu wędrówki bolą mnie nogi, bolą mnie plecy, boli mnie wszystko, czuję, że regeneruję siły. Gdy myślę tylko o tym, gdzie znaleźć bezpieczne miejsce do rozbicia namiotu, czuję, że odpoczywam, bo jestem tu i teraz. Od momentu rozpoczęcia wyprawy czekam na tę chwilę, gdy przyjdzie mi się martwić: noclegiem, pogodą, koniecznością rozbicia namiotu nad brzegiem rzeki. Zapomina się wtedy o wszystkim innym.
Od momentu rozpoczęcia wyprawy czekam na tę chwilę, gdy przyjdzie mi się martwić: noclegiem, pogodą, koniecznością rozbicia namiotu nad brzegiem rzeki. Zapomina się wtedy o wszystkim innym.
Spotkanie z bydgoszczaninem, ornitologiem Dawidem Kilonem, przy ujściu Wisły też było z gatunku tych, których zaplanować nie sposób?
Zdecydowanie! Właśnie, po kilku tygodniach wędrówki udało mi się przejść całą długość Królowej Rzek, naszej Wisły. Siadam na skraju falochronu, na plecaku, żeby pokontemplować widok i zrobić zdjęcia. Nagle słyszę: „Cześć Ania!”. Patrzy na mnie dwóch młodych, roześmianych chłopaków. Podchodzą. „Cześć! Jak fajnie, że już doszłaś”. „No doszłam” - mówię, a w głowie gonitwa: gdzie my się spotkaliśmy, skąd możemy się znać? Oni się śmieją. Okazało się, że trafili na moje zdjęcie w sieci, zrobione, gdy wędrowałam przez Bydgoszcz (gdy mnie zobaczyli nad morzem, odszukali je, by sprawdzić po ubraniu, czy ja to ja). Dawid i Piotrek przyjechali nad morze oglądać ptaki. To właśnie z nimi pierwszymi mogłam podzielić się radością dotarcia do ujścia Wisły. A byli mi w tym momencie niezbędni, bo radość to jedno z tych uczuć, które się mnoży, gdy się nim dzieli. Wspólnie oglądaliśmy ptaki i foki wygrzewające się na łachach utworzonych z naniesionego przez rzekę piasku.
„Z biegiem Wisły pieszo" to tytuł facebookowego profilu Anny Kołodziejskiej, na którym opisała podzieloną na dwa etapy pieszą wyprawę wzdłuż Wisły. W tekście wykorzystano fragmenty opisów.