XVIII, znowu, chopinowski
Nastała trzytygodniowa epidemia konkursowa, w wyniku której kwarantanną został objęty II program Polskiego Radia - tylko forteklap, 24h na dobę, żadnego wychodzenia z filharmonii, pełna izolacja na wszystko, co różnego w świecie kultury się odbywa
W radiowej Dwójce nastroje panują szampańskie, w każdym razie wnoszę tak po tembrach głosu dziennikarzy. Redaktorzy są podnieceni swoją misją. Wreszcie mogą wystąpić w roli ekspertów, choć nie byliby w stanie zagrać dobrze nawet mazurka, wydają opinie, które, jak historia uczy, rzadko kiedy pokrywają się z werdyktem jurorów.
No dobra - w ostatniej edycji red. Sułkowi zdarzyło się od początku dobrze obstawiać, ale to wyjątek. Sułek zresztą i reszta komentatorów Dwójki nie plotą kompletnych bzdur, czynią to jednak pretensjonalnie, arbitralnie, nawet bezczelnie, zupełnie jak ja, wiele lat temu, recenzując innych muzyków, do czego nie miałem wielkich kompetencji. Myślałem wszelako, że z tej krytycznej szydery się wyrasta.
Oni, jak widać, nie. Bo to jest superfucha - krytyk muzyczny ma jak pączek w maśle. Dostęp do tuby daje mu poczucie boskie, może sobie palnąć pod adresem pianisty słówko „nie dość dojrzałe”, „nieumiejętne”, „bez zrozumienia istoty formy”, co dla nas, odbiorców znaczy niewiele, ale dla tych wszystkich pianistów, którzy od 10 roku życia ćwiczą etiudę C-dur op. 10 nr 1, znaczy wszystko i może podciąć skrzydła.
Dostać się na Chopinowski jest trudno, i nawet jak się już kto dostanie, to nie znaczy, że jest żelaznym rycerzem. To wciąż młodzi, wrażliwi ludzie, którzy są oceniani według kryteriów nieskonsultowanych z Chopinem, ponieważ od 172 lat nie żyje. Kto choć trochę zna biografię kompozytora, nie ma wątpliwości, że F. Ch. byłby tym wydarzeniem zachwycony! Nosiłby na wątłych rękach wszystkich, nawet tych, co nie przeszli eliminacji. Każdy z kolei słuchacz, co się choć trochę zawodami emocjonuje, musi stwierdzić, że gdyby dzisiejsi uczestnicy wystąpili w poprzednich edycjach, rozwaliliby bank. Oni grają na tym poziomie co legendy ubiegłych dekad - Marta Argerich, Maurizio Pollini czy Krystian Zimerman.
Jak się w tym połapać? W pierwszym etapie patrzy się na palce, każąc grać potwornie trudne etiudy (bieg przez płotki) i jedną dużą formę (balladę lub scherzo) plus nokturn (najłatwiejszy). Dopiero potem dopuszcza do mazurków, które, choć proste technicznie, mają pokazać „dojrzałość” wykonawcy. Problem tylko w tym, że dojrzałości nie da się zdefiniować. Jeżeli ktoś gra za równo - krytycy stwierdzą, że mechanicznie, jeśli zbyt dużo zwolnień jest i przyspieszeń - zbyt ckliwie i w złym guście. Mają, ci krytycy (ale też jurorzy) swoją bezwzględną broń - czystość wykonawczą, teorię muzyki, tradycję wykonawczą i teorię interpretacji. Dzielą utwory na tematy, segmenty. Wyobrażają sobie, jak to wszystko dramaturgicznie powinno być opowiedziane, jaki temat winno się podkreślić itd.
Tylko że tego nikt nigdy nie zmierzył ani na szczęście nie ustalił.
Jedno cieszy - krytycy więcej czasu poświęcają sukienkom/spodniom uczestników. To znak, że wreszcie zaczynają właściwie rozumieć swoją dziennikarską powinność.