Wzrost prędkości aut przekłada się na większą liczbę ofiar [Rozmowa]
Nie ma czegoś takiego jak bezpieczne przekroczenie prędkości, zwłaszcza w terenie zabudowanym - mówi Mikołaj Krupiński, ekspert Instytutu Transportu Samochodowego.
Niedawno usłyszałem opinię jednego z kierowców, który mówił, że przekroczenie o 30 km/h dozwolonej prędkości na pustej drodze nikomu nie zagrozi. Widać także, że w miastach bardzo często kierowcy jadą szybciej niż 50 km/h. Czy Polacy mają tendencję do łamania ograniczenia prędkości?
Niestety, tak. Wskazują na to m.in. badania Instytutu Transportu Samochodowego, z których wynika, m.in. że ponad 90 proc. kierowców przyspiesza zaraz po minięciu fotoradaru. Patrząc na statystyki policyjne oraz te, przygotowywane przez Polskie Obserwatorium Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego ITS (dotyczące przyczyn wypadków drogowych), to powstaje nieodparte wrażenie, że większość kierowców nie traktuje w sposób poważny ograniczeń prędkości na drogach. W wielu przypadkach, to nie edukacja i apele, ale dopiero sankcja, czyli kara i to najlepiej nieuchronna, jest czynnikiem, który ma wpływ na zachowanie kierujących w ruchu drogowym. Należy podkreślić, że nie ma czegoś takiego jak bezpieczne przekroczenie prędkości, zwłaszcza w terenie zabudowanym. Takie błędne i bezrefleksyjne myślenie jest przyczyną większości wypadków w Polsce. Limity prędkości są przyporządkowane do typu drogi, m.in. po to, aby zapewnić bezpieczeństwo wszystkim uczestnikom ruchu drogowego. Na przykład w wybranych miastach utworzenie tzw. stref tempo 30 to nie tylko forma uspokajania ruchu, ale także realna troska o bezpieczeństwo pieszych i rowerzystów - przy tej prędkości pieszy ma 90 proc. szans na przeżycie wypadku.
Jak ograniczanie prędkości wygląda w krajach zachodnich? Szczególnie w miastach?
W znakomitej większości europejskich krajów ograniczenia prędkości są zbliżone, szczególnie dotyczy to terenu zabudowanego, są takiej jak, jak w Polsce - 50 km/h. Różnice występuję natomiast w dopuszczalnych prędkościach, jakie można rozwijać poza terenem zabudowanym, na autostradach i drogach ekspresowych - tam te limity są niższe. W wielu państwach na Zachodzie w ścisłych centrach miast wprowadzono strefy ograniczenia prędkości do 30 km/h, właśnie z myślą o osobach pieszych i rowerzystach. Nie jest to oczywiście ogólnie przyjęty standard.
W wielu państwach na Zachodzie w ścisłych centrach miast wprowadzono strefy ograniczenia prędkości do 30 km/h
Nowy zespół parlamentarny, utworzony głównie przez posłów Konfederacji (zespół ds. obrony praw kierowców) postuluje podwyższenie limitu do „życiowej” prędkości do 60-70 km/h w miastach. Czy to jest wyjście, skoro „pięćdziesiątki” i tak nikt nie przestrzega, a wypadki są nieuniknione?
Odpowiem w ten sposób - wzrost prędkości auta z 50 do 60 km/h, czyli tylko o 10 km/h przekłada się na wzrost liczby ofiar śmiertelnych. Większa prędkość, np. o 10 km, to również mniej czasu na reakcję, dłuższa droga hamowania i ponownie, większe szanse na wypadek. Limit prędkości w mieście chroni przede wszystkim pieszych i rowerzystów. Gdy pojazd uderzy w pieszego z prędkością 30 km/h, to 9 na 10 przeżyje wypadek. Gdy stanie się to przy prędkości 50 km/h, szanse przeżycia ma już tylko co drugi, a przy 60 km/h 9 na 10 pieszych zginie. Poza tym kierowca jadąc z taką prędkością może być w docelowym miejscu - uwzględniając specyfikę jazdy w mieście - tylko nieznacznie szybciej. 10 km robi zatem dużą różnicę! Poza tym, o ile dobrze pamiętam, tylko w Polsce obowiązuje przepis 60 km/h w terenie zabudowanym pomiędzy godziną 23 a 5 rano.
Posłowie tego zespołu mówią też, że „pierwszeństwo pieszych na pasach to pchanie ich pod koła samochodów” i ten przepis też powinien być zniesiony.
Stanowienie nowego prawa w kwestii ochrony pieszych powinno być wsparte debatą o charakterze naukowym. Warto, by do merytorycznej dyskusji włączyć ekspertów, posiadających szeroką wiedzę i doświadczenie w tym zakresie, zwłaszcza że wyniki ich badań nie są wiedzą tajemną.
Wkrótce Sejm RP ma zająć się kwestią podwyższenia mandatów, m.in. za przekroczenia prędkości. Czy taki krok będzie sprzyjał większemu bezpieczeństwu na drogach w Polsce?
By kara była skuteczna i miała nakłonić do zmiany zachowania w przyszłości, to musi być nieuchronna i powiązana za przewinieniem. Jeśli dodatkowo jest dotkliwa, to jest także elementem przestrogi na przyszłość. Faktem jest, że w Polsce taryfikator mandatów nie był zmieniany od lat, przez co wysokość mandatów za konkretne wykroczenia w ruchu drogowym wydaje się niewspółmierna, np. do taryfikatorów w krajach zachodnich. Po za tym, maksymalna wysokość kary dla wielu kierowców jest zbyt niska, w stosunku do ich statusu materialnego, by mogła ona przynieść oczekiwany skutek. Stąd jednym z podnoszonych pomysłów - w przestrzeni medialnej - jest postulat wprowadzenia tzw. mandatów progresywnych, czyli powiązanych z dochodami. System ten funkcjonuje w wybranych krajach europejskich, w tym skandynawskich.