Wzrasta liczba interwencji GOPR związanych z wypadkami paralotniarzy. Eksperci mówią, że latanie w górach różni się np. od tego nad morzem.
Stan paralotniarza, który dziesięć dni temu uległ wypadkowi na Górze Żar w Międzybrodziu Żywieckim, nadal jest bardzo ciężki - wynika z naszych nieoficjalnych informacji. 37-latek z Wejherowa, podczas podchodzenia do lądowania, wpadł w tzw. korkociąg i z dużej wysokości upadł na ziemię.
- W wyniku zdarzenia paralotniarz doznał ciężkich obrażeń ciała i został przetransportowany śmigłowcem lotniczego pogotowia ratunkowego do szpitala - mówiła o pierwszych ustaleniach policjantów asp. sztab. Mirosława Piątek, rzeczniczka żywieckiej policji.
To najbardziej dramatyczny wypadek, do jakiego doszło w Beskidach podczas zakończonych właśnie wakacji. Kilka dni wcześniej beskidzcy GOPR-owcy informowali o innym zdarzeniu z udziałem paralotniarza, który - także na Górze Żar - po upadku z wysokości doznał złamania obu kości podudzia. Do serii zdarzeń z udziałem miłośników latania glajtem (inna nazwa paralotni - przyp. red.) doszło 29 lipca. Tego dnia miały miejsce aż cztery takie wypadki. Wszystkie dotyczyły lądowania na drzewach. Na szczęście żadnemu z paralotniarzy nie stało się nic poważnego.
- Wzrost liczby wypadków wiąże się z coraz większą obecnością ludzi w górach i coraz większą chęcią spędzania aktywnie czasu, także poza tradycyjną turystyką pieszą - mówi Jerzy Siodłak, naczelnik Grupy Beskidzkiej GOPR.
Siodłak zwraca uwagę, że prócz paralotniarzy w Beskidach przybywa także rowerzystów.
Liczba podejmowanych przez ratowników działań podczas ubiegłorocznych i tegorocznych wakacji jest podobna - to odpowiednio 97 i 99 interwencji. Liczba zdarzeń rowerowych spadła z 14 w 2016 r. do 10 w 2017 r. Ale zdarzeń z udziałem paralotniarzy jest dwa razy więcej. W 2016 roku były trzy wypadki, a w 2017 roku, do tej pory, jest ich sześć.
- Do wypadków dochodzi głównie na Żarze, bo ta góra wydaje się bardziej przystępna, niż rejon Skrzycznego, który jeśli chodzi o termodynamikę, jest o wiele bardziej wymagający - mówi Jerzy Siodłak.
Doświadczeni paralotniarze zwracają uwagę, by rozróżnić zdarzenia, w których paralotniarze lądują na drzewach od pozostałych zdarzeń.
- Nawet na kursie uczy się, że jeżeli nie ma już opcji lądowania na normalnym lądowisku, to zawsze wybiera się lądowanie na drzewie, gdzie zazwyczaj kończy się ono bez urazów i problemów. W większości przypadków tak było - mówi Tamara Dudek ze Szkoły Paralotniowej „Alti”. W Beskidach szczególnie powinni uważać ci paralotniarze, którzy nie latają tutaj na co dzień. Bo latanie w górach jest zupełnie inne od np. tego nad morzem. Być może zapomniał o tym 37-latek z Wejherowa.
- Przy mocnym zachodnim wietrze podchodził do lądowania pod szkołę szybowcową, gdzie absolutnie przy takim kierunku wiatru się nie podchodzi, bo tam jest zawietrzna, a więc są rotory i zawirowania ostre. A on wleciał właśnie tam. Wszyscy piloci lokalni, którzy znali warunki, lądowali z daleka od tego miejsca - opowiada Tamara Dudek.
Dudek podkreśla, że w każdych warunkach są inne zagrożenia związane z lataniem paralotnią. Dlatego jeśli ktoś przyjeżdża z innego regionu, by polatać w Beskidach, powinien wcześniej skontaktować się z lokalnymi pilotami, którzy podpowiedzą, na co zwracać uwagę w określonych warunkach.