Wyłudzili dwa miliony. Nie dla siebie. Dla pracowników
Trzy lata szefowie Zakładu Wapienniczego w Płazie koło Chrzanowa wyłudzali dotacje z Ministerstwa Rolnictwa. Zaskakujące w tej historii jest to, że nie robili tego dla osobistych korzyści, ale by pracownicy mieli za co żyć. Przestępczy proceder kwitł w latach 2000-2003, ale dopiero teraz, konkretniej w listopadzie, zapadł prawomocny wyrok na cztery główne księgowe, szefową laboratorium i dyrektora Zakładu Wapienniczego, popularnie zwanego Wapiennikiem.
Przed laty dobrowolnie poddało się karze kilkanaście innych osób, które także brały udział w przekręcie. Resort rolnictwa „udało się” oszukać w sumie na blisko dwa miliony złotych.
Wyroki na wierchuszkę z Wapiennika zapadły - można by rzec - symboliczne, bo kary w zawieszeniu na skazanych robią znacznie mniejsze wrażenie. Najbardziej surowo został potraktowany dyrektor Jacek K., bo oprócz kary więzienia w zawieszeniu i grzywny dostał też 4-letni zakaz zajmowania stanowisk kierowniczych w przedsiębiorstwach z udziałem Skarbu Państwa.
Pomysł na ratunek
Bohaterowie tej historii wcześniej nie mieli konfliktów z prawem. Po wyjściu sprawy na jaw także zachowywali się poprawnie.
Gdy przekręt wyszedł na jaw, dyrektor Jacek K. opowiedział śledczym, jak z jego perspektywy to wszystko się odbyło.
Około 2000 roku Wapiennik był na skraju upadku. ZUS zajął konto zakładu za nieuregulowane składki, a związki zawodowe zawiadomiły o tym inspekcję pracy i żądały wypłaty wynagrodzeń z okazji Dnia Górnika. Kasa jednak była prawie pusta, więc w takim wypadku załoga nie otrzymałaby pensji.
Jacek K. odbył rozmowę ostatniej szansy z potencjalnym kupcem zakładu na temat pożyczki, ale skończyło się fiaskiem. Wapiennik był pod ścianą. Wtedy u dyrektora pojawiła się Henryka R., szefowa działu zbytu i marketingu.
Niby przypadkiem napomknęła, że jest pomysł, jak wyjść z finansowego dołka. Wpadła na rozwiązanie z Longiną F., która miała swoją firmę transportową z Mysłowic i była akwizytorem nawozów produkowanych w Wapienniku. Dostawała prowizję za każdy transport i z tego miała niemałe dochody. Gdyby zakład upadł, finansowe źródełko by wyschło, więc trzeba było działać.
Panie poszły do dyrektora i przedstawiły mu swój plan, bo bez niego niewiele by wskórały. Wynikało z ich opowieści, że można wyłudzić z ministerstwa dotacje do produkowanych nawozów i dzięki takiemu zastrzykowi gotówki utrzymać zakład przy życiu, a ludziom dać pracę i pensje. Po prostu idealny biznesplan.
Jacek K. podumał i zwołał zebranie; skonsultował się jeszcze z szefami działów transportu i sprzedaży nawozów. Pytał ich, czy plan jest dobry, a oni kiwnęli głowami, że tak, że wszystko się uda. Takie nasiadówki z udziałem szefa i kierowników działów odbywały się potem regularnie w każdy piątek.
Fałszowanie produkcji
Ministerstwo wypłacało dotacje zakładom z całego kraju, jeśli spełniły określone warunki. W Wapienniku poszli na całość i uznali, że aby otrzymać realne pieniądze z dotacji i zminimalizować koszty, trzeba stworzyć fikcyjny system „od A do Z”.
W praktyce oznaczało to fałszowanie dokumentacji od samego początku. W pierwszej kolejności wykazywano, że wydobyto materiał do produkcji nawozów wapniowo-magnezowych, potem że są one produkowane. Faktycznie tak nie było lub było w minimalnym zakresie.
Potem był krok numer trzy: stworzenie fikcji na papierze, że ktoś nawozy zamawia i komuś są później sprzedawane. Na podrobionych fakturach wpisywano odbiorców, którzy wcześniej kupowali nawozy w Wapienniku.
Fikcyjnie wykazywano takich nabywców z całego kraju, z miejscowości takich jak Golub Dobrzyń (województwo kujawsko-pomorskie), Grudynia Wielka (woj. opolskie), Nieżychowice (woj. pomorskie), Gądków Wielki (woj. lubuskie) czy Karsk Pyrzycki (woj. zachodniopomorskie). Te firmy rolnicze nie miały zielonego pojęcia, że ktoś używa ich marki w celach niezgodnych z prawem.
Fikcyjne atesty
By spełnić warunki niezbędne do otrzymania dotacji, konieczne były jeszcze potwierdzenia, że produkowane nawozy mają stosowne atesty. Wydawała je stacja chemiczno-rolnicza z Krakowa. Jej czterej pracownicy mieli przyjeżdżać do Płazy, brać próbki nawozu, sprawdzać je i wydawać stosowny certyfikat.
Faktycznie to pracownicy z Wapiennika jeździli z nimi do Krakowa z wypełnionymi już drukami, które bez kontroli obijano pieczęciami w stacji. Potem wracały do szefowej laboratorium w Wapienniku, Elżbiety K. Raz, dwa - atesty były gotowe.
Fałszowano jeszcze wymagane zaświadczenia o powierzchni użytków rolnych posiadanych przez odbiorców nawozów i zaświadczenia o wykorzystaniu nawozu.
Kolejnym krokiem w celu uzyskania dotacji było przekazanie dokumentacji do stacji chemiczno-rolniczej w Gliwicach, która wysyłała już komplet dokumentów i wnioski o dotacje wprost do Ministerstwa Rolnictwa.
Gliwicka placówka nie miała uprawnień kontrolnych i nie było szans, by wykryła, że ktoś jej wciska kit i fałszywe faktury. Pracownicy z Gliwic nie mogli nawet zadzwonić do jakiegoś wykazanego w papierach odbiorcy nawozów, by zapytać go wprost: czy je kupił, w jakiej ilości i za ile. Potwierdzali tylko pod względem formalnym pisma z Wapiennika. Na tym ich rola się kończyła, na co później zwróci uwagę sąd.
Dopływ gotówki
Nie trzeba było długo czekać, a pierwsze dotacje zaczęły docierać do Płazy. 50, 100, 150 tys. zł. W sumie uzbierało się 1,9 mln zł. Wszystko szło na bieżące wydatki, pensje dla pracowników i utrzymanie zakładu, który przecież niewiele tak naprawdę produkował, prawie niczego nie sprzedawał i nie miał dochodów. Zyski z fikcyjnego transportu nieistniejących nawozów otrzymywała Longina F. - mózg tej operacji.
Pieniądze dla sprytnej kobiety szły z dotacji. W procederze brały udział cztery główne księgowe w Wapienniku. Z wdzięczności Longina dawała im prezenty: jakiś koniak, obrus, perfumy, bombonierki, złoty łańcuszek.
Córce jednej z pań zafundowała wyjazd do Kenii w Afryce. Wyłudzone dotacje musiały być uwzględnione w rozliczeniach rocznych zakładu, więc i te bilanse roczne fałszowano.
W końcu sprawa wyszła na jaw, kilka osób trafiło do aresztu. Częściowo oskarżeni przyznali się do winy i wyrażali skruchę. Uniewinniono trzy osoby ze stacji chemiczno-rolniczej z Gliwic, bo krakowski sąd uznał, że nie miały wiedzy o przestępczych poczynaniach szefów Wapiennika.
Wyroki skazujące
Sąd Okręgowy w Krakowie, skazując oskarżonych, zauważył, że ich zachowania były ukierunkowane na wprowadzenie w błąd pracowników Ministerstwa Rolnictwa i wywołanie u nich błędnego przeświadczenia, że doszło do spełnienia wszystkich warunków koniecznych do przyznania finansowej dotacji. Oskarżeni stworzyli w tym celu sprawnie działający mechanizm wyłudzania dotacji.
Łagodzącą okolicznością był fakt, że nie dążyli do łatwego wzbogacenia się, ale działali na rzecz zakładu pracy. To ich nie usprawiedliwia, ale pozwala przyjąć, że nie działali z niskich pobudek, a więc dla łatwego i szybkiego zarobku.
Sąd wziął również pod uwagę, że od przestępstwa minęło 16 lat, oskarżeni nie mieli konfliktów z prawem i sami nie osiągnęli żadnych korzyści materialnych.
Zakład przestał istnieć w 2006 roku; w tym samym czasie w Polsce zlikwidowano system dotacji do nawozów. Można za to otrzymać wsparcie finansowe wprost z Unii Europejskiej. Nie ma więc dziś pokusy, by w łatwy sposób wyłudzić dotację, jak to się działo przez trzy lata w Wapienniku.