Wrobili mnie w dług. Lepiej też uważajcie!
Za dekoder i antenę za 140 zł komornik w majestacie prawa ściągnął z pana Zenona aż 2,7 tys. zł. Prawnik: - Spróbuję pomóc.
Zenon Kucharski ma 60 lat. Mieszka w Kinicach (kawałek za Gorzowem), jednak całe lata był gorzowianinem. I właśnie w Gorzowie zaczęła się historia, która mu się teraz odbija kosztowną czkawką.
Wcale nie przyszedł do „GL”, by mu coś załatwić. Przyszedł do redakcji ostrzec innych. - A takich jak ja mogą być setki, może tysiące - tłumaczy.
W 2001 r. skończyła mu się umowa z operatorem, więc oddał dekoder i antenę satelitarną do autoryzowanego punktu operatora przy ul. Dworcowej w Gorzowie.
- Zaraz! W 2001 r.?! - dopytuję.
- Tak. Szmat czasu. Ten punkt już dziś nie istnieje, sam telewizyjny operator też ma inną nazwę. Byłem pewny, że wszystko jest w porządku, bo nikt nigdy do mnie nie pisał, nie dzwonił. I nagle bum! W 2014 r. na konto wchodzi mi komornik. Byłem w szoku, bo wszystko reguluję i uczciwie płacę, jak należy. Zacząłem drążyć, co to za dług i okazało się, że rzekomo nie zdałem w 2001 r. sprzętu wartego 140 zł. Wraz z innymi opłatami i wynagrodzeniem komornika dług urósł do 2,7 tys. zł. I tyle mi zabrano - mówi pan Zenon. Pokazuje masę kwitów. Wyroki, skany, kopie. Na papierze stoi jasno: dłużnik!
Przeglądamy papiery. Komornika nie nasłał operator telewizyjny, ale... firma z siedzibą w Luksemburgu, która kupiła od operatora pakiet długów abonentów. Ile osób „sprzedała” telewizja (czytaj: ile osób może być w podobnej sytuacji, co pan Zenon)? Nie wiadomo. Napisaliśmy w piątek mail do spółki, ale nie dostaliśmy odpowiedzi. Zdaniem Czytelnika - tysiące.
Próbowaliśmy skontaktować się z wrocławską kancelarią, która reprezentuje luksemburską spółkę. Najpierw kilku połączeń nikt nie odbierał, potem uprzejma pani z sekretariatu podpytała, o co nam chodzi, przełączyła nas i... dalej nikt nie odbierał.
O pomoc poprosiliśmy Krzysztofa Grzesiowskiego, gorzowskiego prawnika, który często pomaga nam rozwiązywać czytelnicze problemy. - Znam takie sprawy, miałem podobne - powiedział natychmiast.
Wytłumaczył, że firmy na rynku sprzedają swoje długi za grosze. A co firma windykacyjna wyciągnie od ludzi, jest jej. Proceder polega na tym, że pisma dotyczące zaległości sprzed lat „nabywca długu” śle często na nieaktualne adresy. W ten sposób rzekomy dłużnik nawet nie wie, że jego zaległością zajmuje się już sąd. Dowiaduje się o problemach od komornika, który ma w ręku wyrok. A rzekomy dłużnik nie ma już żadnych dowodów czy dokumentów.
- W sprawie pana Zenona jest najwyraźniej podobnie. Jednak uważam, że możemy jeszcze powalczyć. Zdarzało się już, że firmy windykacyjne oddawały po naszej interwencji pieniądze. Zapraszam Czytelnika do mnie. Muszę zobaczyć dokumenty - powiedział nam dr Grzesiowski.
Pan Zenon: - Świetnie, na pewno się zgłoszę!