Wraca do sądu sprawa brutalnego zabójstwa „Chłopczyka z Cieszyna”
Na jego nagrobku wciąż widnieje napis „Chłopczyk”. O brutalne pobicie chłopczyka i pozostawienie go na trzy dni bez żadnej pomocy – aż skonał – oskarżeni są rodzice dziecka. Oboje się nie przyznają.
Od śmierci w potwornym bólu i męczarniach niespełna dwuletniego Szymona minęło 6 lat, a my wciąż nie wiemy, czy było to zabójstwo, czy może nieumyślne spowodowanie śmierci. I choć 8 maja 2015 roku zapadł wyrok w sprawie, zarówno prokuratura, jak i obrona złożyły apelację. Proces Beaty Ch. i Jarosława R., oskarżonych o zabójstwo syna Szymona, ruszył ponownie przed Sądem Okręgowym w Katowicach.
Godzina 9.20. Pod salą rozpraw na trzecim piętrze w Sądzie Okręgowym w Katowicach gromadzą się dziennikarze, jest prokurator, oskarżyciele posiłkowi, są także obrońcy z urzędu Beaty Ch. i obrońca Jarosława R. Gdy na salę rozpraw wprowadzana jest Beata Ch., wyraźnie na jej twarzy widać sińce pod oczami, zapadnięte policzki. Jest spokojna i skupiona. Chwilę później doprowadzony zostaje jej były konkubent, Jarosław R. Od samego początku wzajemnie się oskarżają, jedyna kwestia, w której są konsekwentni i zgodni, to fakt, iż oboje utrzymują, że nie zabili swojego syna.
Sąd Apelacyjny w Katowicach, uchylając wyrok sądu pierwszej instancji, uznał, że nie było błędów merytorycznych w postępowaniu, ale...
- Sąd źle ocenił zebrany materiał dowodowy. Sąd Apelacyjny podzielił argumentację, zawartą w apelacji skierowanej przez prokuraturę. Jak mówił prokurator Arkadiusz Jóźwiak z Prokuratury Okręgowej w Bielsku-Białej, materia dowodowy nie wymaga uzupełnienia. - Powtórzenia wymaga złożenie wyjaśnień oskarżonych oraz przesłuchanie jednego ze świadków. Oceny wymaga strona podmiotowa, czyli przede wszystkim kwestia zamiaru, co do najistotniejszego z zarzutów, czyli zabójstwa - mówi.
W swoich zeznaniach Jarosław R. chętnie podkreślał, że był dobrym ojcem, a dzieci były bardziej emocjonalnie z nim związane niż z matką. - Ona miała tylko dobry nastrój, gdy przynosiłem wypłatę do domu - wyjaśniał. - Skarżyła się na Szymona, że ciągle płakał, był marudny i robił kupy. Mówiła do niego „ty bucu” - zeznał.
Gdy sędzia Piotr Pisarek dopytywał o siniaki, jakie oskarżony zauważył na ciele syna, zmieniał zeznania. Również w protokołach były sprzeczne informacje. Najpierw twierdził, że Beata Ch. uderzyła syna otwartą ręką i potem chłopczyk płakał kilkadziesiąt minut. Potem z kolejnych protokołów wynika, że zmienił zeznania. Powiedział, że Beata uderzyła Szymona w brzuch pięścią, potem, że go kopnęła, a jeszcze później, że stanęła chłopczykowi na brzuchu. Na sam koniec stwierdził, że kobieta klęczała na brzuchu dziecka.
- Zwróciłem się do niej, że jest pojebana. Byłem zbulwersowany i zabrałem od niej dziecko - tłumaczył w sądzie. - Konkubina bije, kopie dziecko, mały płacze, a pan nie robi nic, mając 3 minuty do szpitala? - dopytywał sędzia. - Mówił pan, że był zbulwersowany, więc albo nie robi pan nic, bo taka sytuacja nie miała miejsca, albo pan nie robi nic i jest to zabójstwo z zaniechania - naciska sędzia.
- Nie przewidywałem, że na skutek tego uderzenia, kopnięcia Szymon umrze. Jakbym wiedział, to bym poszedł z nim do lekarza - wyjaśniał. - Jeżeli było tak, jak pan mówi, konkubina bije, kopie i klęczy dwoma kolanami na dziecku, a pan nadal uważa, że nie trzeba było pójść do lekarza? No chyba że pan kłamie i to pan uderzył chłopca? - drąży sędzia. - Nie wiem, nie myślałem o tym, żeby iść do szpitala - odpowiada oskarżony. - To jest pana linia obrony czy było tak naprawdę? Konkubina twierdzi, że to pan spowodował te obrażenia - dociska sędzia.
Minęły cztery lata od zatrzymania Beaty Ch. i Jarosława R. Według zeznań, Szymon był płaczliwym dzieckiem, często robił kupę i marudził. Jak twierdzą biegli, uderzeń było kilka - silnych, zadanych z furią, trochę na oślep. Jeden cios trafił półtorarocznego Szymka w wargę, rozcinając ją. Od innego uderzenia chłopcu pękło jelito cienkie. Pozostałe razy także były dotkliwe, o czym świadczyły liczne siniaki na ciele dziecka. Od chwili pobicia z Szymkiem nie było dobrze - gorączkował, wymiotował, miał biegunkę, nie chciał jeść. Jego stan zdrowia pogarszał się z godziny na godzinę. Wymagał natychmiastowej opieki lekarskiej. Nie doczekał się jej. Zmarł po trzech dniach potwornych męczarni, 27 lutego.
Ciało chłopca odnaleziono dwa miesiące później w stawie rybnym Mewa, z którego jesienią poprzedniego roku wypuszczono wodę.
Przez dwa lata policja szukała rodziców dziecka w całej Polsce, a także w Czechach i Austrii, bo podejrzewała, że ciało celowo porzucono w Polsce. Sprawdzono kilkadziesiąt tysięcy rodzin, które miały dwuletnich chłopców, ale nie udało się ustalić tożsamości dziecka.
Przez ponad dwa lata rodzice Szymona wyłudzali w opiece społecznej Będzina zasiłek mieszkaniowy i rodzinny na nieżyjące dziecko. Cały czas śledzili w internecie i w telewizji komunikaty dotyczące ustalania tożsamości dziecka. Gdy wszystkie media opublikowały zdjęcie chłopca, chcieli zmienić miejsce zamieszkania. Na przeprowadzkę nie mieli jednak pieniędzy. Na krótko schronili się we Wrocławiu. Gdy zbliżało się planowane szczepienie Szymka, matka „wypożyczyła” dziecko swojej dorosłej już córki pod pretekstem, że chce zabrać wnuka do aquaparku. Faktycznie zabrała go - bez wiedzy matki - do przychodni i zaszczepiła przeciwko błonicy, tężcowi, krztuścowi, chorobie Heinego-Medina. Liczyli się z tym, że kiedyś prawda może wyjść na jaw. Rozmawiali często na temat tego, co powiedzą policji, jak zostaną zatrzymani. - Jarek kazał mi mówić, że to Wiktoria w czasie zabawy z bratem skoczyła na jego brzuch i takiej wersji mamy się trzymać - wyjaśniała Beata śledczym.
Gdy chowano ciało na cieszyńskim cmentarzu, napisano na mogile: „Chłopczyk”, z nadzieją, że prawda kiedyś wyjdzie na jaw. Wciąż wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, między innymi to, czy rodzice chłopca zostaną skazani za zabójstwo? Bezsporne jest to, że jeden z rodziców użył przemocy. Oboje nie zrobili nic, by pomóc dziecku.