Rozmowa z Pawłem Kowalem - byłym europosłem, historykiem i publicystą - rozmawia Ryszarda Wojciechowska
Instytut Polski w Kijowie odwołał pokaz „Wołynia”. Jak to rozumieć?
Tylko tak, że Ukraińcy nie chcą teraz oglądać tego filmu. Tak mówi ambasador Ukrainy w Polsce i należy to przyjąć do wiadomości.
Ambasador tłumaczy, że władze jego kraju otrzymały sygnały o planowanych protestach w związku z filmem.
Nie rozumiem tego zamieszania z naszej strony. Przecież na Ukrainie można znaleźć dystrybutora, który będzie pokazywać „Wołyń” w tamtejszych kinach. I polscy producenci powinni to zrobić, jeśli uważają, że film będzie przedmiotem zainteresowania tamtejszej opinii społecznej.
No nie wiem, prasa ukraińska pisze bowiem o „Wołyniu”, że to film, który zabija. Że to mina, podłożona pod fundament dobrych stosunków Warszawy i Kijowa...
Mam duży dystans do takich opinii, bo bardzo nie lubię upolityczniania kina. A w tej chwili wszystkie wypowiedzi o „Wołyniu” są już wyłącznie polityczne, także recenzentów i dziennikarzy. Już się nie da przeczytać, na przykład, o tym, że film ma dobry scenariusz czy, że jest doskonale zmontowany. Dobrze byłoby, żeby w XXI wieku nawet przy tak drażliwych filmach zostawiać sobie jednak margines na rozsądek i poważną dyskusję.
A w tym przypadku poważnej dyskusji nie ma?
Jeśli o „Wołyniu” powie się jedno złe słowo, to od razu ci przykleją łatkę banderowca, a jak dobre to jesteś patriotą. Więc właściwie najlepiej w tej kwestii milczeć. Dla mnie niezwykle ciekawe jest to, jak tego typu wypowiedzi traktuje sam Wojciech Smarzowski. I czy jemu, jako człowiekowi sztuki, odpowiada takie mocne zinstrumentalizowanie jego dzieła.
Smarzowski mówił w wywiadach, iż ma nadzieję, że ten film będzie budować most między Polakami i Ukraińcami.
To brzmi mało poważnie. Bo on oczywiście wie, jakiej tematyki film dotyka. Kilka rzeczy przy „Wołyniu” naprawdę mu się udało. Świetnie trafił w temat, promocja filmu znakomita i bardzo dobra oglądalność. Ale na razie „Wołyń” został straszliwie wprzęgnięty w politykę.
Czy jest szansa na taki most, o jakim mówił Smarzowski, ale już nie w wydaniu filmowym?
Jest wiele szans. Ale przede wszystkim stosunki polsko-ukraińskie nie są takie złe, jak się u nas czasami przedstawia. Polacy na Ukrainie są naprawdę w opinii publicznej dobrze postrzegani. Nie zapominajmy o tym wszystkim. A film będzie sobie żył swoim życiem. Politycy będą się o niego spierali. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Cały czas podczas naszej rozmowy czuję pewien opór z Pana strony. Tak jakby Pan nie bardzo chciał już o „Wołyniu” rozmawiać....
Bo ileż można mówić o tym samym? Bardziej nam jest potrzebny pewien stan namysłu w tej sprawie. Bo co z tego, że powstał film ważny dla historii Polski, skoro natychmiast część środowisk chce to politycznie wykorzystać i doprowadza do sytuacji, że już o samym filmie nie można dyskutować, tylko trzeba klaskać. Potem niektórzy wpadają na pomysł, że ten film będziemy pokazywali na siłę. A jak ktoś nie chce go oglądać, to będziemy dyskutowali - dlaczego nie chce? I tak trwa to w kółko.
Ale to ważne, dlaczego nie chce oglądać...
To przecież jasne, że Ukraińcy nie są jeszcze edukacyjnie przygotowani do obejrzenia „Wołynia”. W czasach sowieckich niewiele o tym mówiono. Z kolei w Polsce, w czasach komuny bardzo mocno podkreślano wątek antyukra-ińskości. I teraz te dwa klimaty się spotkały. A ludzie się dziwią, dlaczego tak jest.
A sam film?
Jest ostry, ale wcale nie tak ostry, jakby się należało po Smarzowskim spodziewać. Dla Ukraińców jednak ten sposób wyrazu jest zaskakujący. Oni nie znają Smarzowskiego, ani kontekstu jego twórczości i traktują ten film jak uderzenie w ich dobre imię - i to w czasach, kiedy mają wojnę.