„Wołyń” już budzi emocje. A jeszcze nie trafił przecież do kin

Czytaj dalej
Fot. Fot. Mariusz Kapała
Dariusz Chajewski

„Wołyń” już budzi emocje. A jeszcze nie trafił przecież do kin

Dariusz Chajewski

Nic nie zapowiada tragedii. Raczej romans. Jednak rzecz dzieje się na Wołyniu... Stefania Jawornicka, szefowa lubuskiego Związku Ukraińców, boi się, że to początek kolejnej licytacji...

W piątek na ekrany kin wszedł film „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Już budzi skrajne emocje, mimo że tylko nieliczni mieli okazję go zobaczyć. Nie boi się Pani tego obrazu?
Boję się i myślę, że już widać efekty jego nakręcenia. Chociażby niedawne wydarzenia w Przemyślu: napad chuliganów na procesję polsko-ukraińską, która miała stanowić element budowy pomostu między naszymi narodami. Ten incydent miał jednoznacznie nacjonalistyczny podtekst. „Wołyń” już rozpętał emocje i bardzo jednostronną dyskusję. Nie widziałam tego obrazu, ale staram się czytać wszelkie dostępne recenzje i już one budzą we mnie trwogę. We mnie, wychowanej wśród Polaków, polskich sąsiadów, z którymi na każdym kroku wymienialiśmy się dowodami sympatii. Zawsze odczuwałam dumę z tego, że mam dwie ojczyzny, które mogą pochwalić się wspaniałą kulturą i przeszłością.

Przeszłością... Ona tylko dzieli.
Tak, siła rażenia tych wydarzeń historycznych jest niesamowita. Mosty, a raczej pomosty pojednania buduje się powoli, a niszczy błyskawicznie. I obawiam się, że ten film może pokazać, jak kruche są filary dialogu między naszymi narodami. Już to widać. Mój znajomy opowiedział mi, że jego córka tańczy w zespole. Właśnie usłyszała od kolegi, że jeśli okaże, iż jej dziadek mordował Polaków, to jej małoletni taneczny partner nie chce mieć z nią nic wspólnego...

Na szczęście mieszkamy daleko od granicy polsko-ukraińskiej.
Nic podobnego - mimo odległości geograficznej u nas także przebiega ta granica. Tutaj trafili przesiedleńcy z Kresów, z Wołynia, ale także Ukraińcy wysiedlani z tamtego regionu w ramach akcji „Wisła”. W większości lubuskich miejscowości nadal, jak przed 1945 rokiem na Kresach, przez płot mieszkają ze sobą Polacy i Ukraińcy, może tylko proporcje procentowe są inne. Moglibyśmy mieć nadzieję, a może raczej złudzenie, że żale, bóle pokolenia, które było świadkiem tych tragicznych wydarzeń, mamy za sobą, że odeszły wraz z tamtą generacją. Nie powinniśmy być nośnikiem tych emocji. A jednak... We mnie nie było tej nienawiści i nie tylko dlatego, że w moich żyłach płynie również polska krew. Mnie zawsze interesował człowiek i jego czyny...

Jednak określenie „ty Ukraińcu” przez dziesiątki lat komplementem nie było, podobnie jak określenie „ukraińskie pieszczoty”...
Kiedyś kazałam dwóm uczniom, Polakom, którzy w kłótni mówili na siebie „ty Ukraińcu”, napisać nawet wypracowanie, w którym mieli napisać, co wiedzą o Ukrainie i Ukraińcach. Nie wiedzieli kompletnie nic. Podobnie jak młodzi ludzie, którzy co jakiś czas pikietują konsulat honorowy Ukrainy w Zielonej Górze, niszczą ukraińskie flagi, wykrzykują jakieś hasła, które ktoś im podpowiedział. Nie wiedzą nic, poza jakimiś stereotypami. Tutaj widać także polityczny koniunkturalizm, który nie jest podparty żadną wiedzą. Bo ile jest wiedzy w tym, że ktoś próbuje wyważyć moje drzwi i nazywa ukraińską... Wie pan kim.

Czyli powinniśmy przestać mówić o przeszłości i żyć przyszłością?
To, co mamy do powiedzenia, dawno już powinno zostać powiedziane. Straciliśmy kilkadziesiąt lat. Tak, była rzeź wołyńska i jest ogromnym wstydem dla Ukraińców. I o tym trzeba mówić. Sama wielokrotnie przepraszałam Polaków, o ile moje słowa mają jakąś wagę. Ten krwawy fragment naszej wspólnej historii przez dekady skryty był niestety za kurtyną milczenia i teraz ktoś próbuje to wykorzystać. A tak być nie musiało. My potrafimy z sobą rozmawiać, także o przeszłości. Nie tak dawno ujęła mnie pewna bardzo już starsza pani, która przyszła do konsulatu, abym napisała jej po ukraińsku życzenia dla rówieśnicy na Ukrainie. Zapytałam, dlaczego po ukraińsku - po polsku tamta pani także by zrozumiała. Ala Polka chciała zrobić przyjemność kobiecie, która opiekuje się grobami jej bliskich...

Czy Ukraińcy znają tę prawdziwą historię?
Nie, podobnie jak Polacy. Obracamy się w świecie stereotypów. I emocji. Przed laty chcieliśmy podyskutować z liderami środowisk Armii Krajowej. Doszło nawet do serii spotkań, ale ja nie wytrzymałam ładunku emocji, byłam tylko na dwóch. Tam były emocje, a nie fakty. Ukraińcy także niewiele wiedzą. Przed laty Ukraina była bardzo niedojrzała, jej historię pisali Rosjanie, którzy nie byli bezstronni. Teraz to nadrabiamy. Niedawno ukazała się książka Wołodymyra Wiatrowycza „Druga wojna polsko-ukraińska 1942-1947”, została nawet przetłumaczona na język polski, ale poza wąskim gronem specjalistów przemknęła bez echa. Szkoda. Aby nie być posądzoną o stronniczość, polecam także prace Normana Daviesa i Daniela Beauvois, którzy dowodzą, że przez wieki Polacy byli na Ukrainie kolonistami.

Do tego dojdzie „zdrada Piłsudskiego”, polonizacja Kresów... I zacznie się licytacja.
Bardzo się boję, że tę licytację krzywd rozpocznie właśnie „Wołyń”. Licytację, której nikt nie wygra.

Dobrze, zatem jak powinniśmy rozmawiać o historii?
Uczciwie, ale przede wszystkim głębiej. Na jedną z konferencji zaprosiłam specjalizującego się w tematyce ukraińskiej polskiego historyka Grzegorza Motykę. Teoretycznie było to ryzyko, ale ja chcę prowadzić dialog, spierać się, ale konstruktywnie, kłócić, ale uzyskać informację zwrotną, dzięki której nadrobię zaległości. Spójrzmy na Ukrainę. Ktoś się spóźnił, naukowcy nie dotarli do akt, ktoś zmienił nazwy miejscowości, liczby... Ale tak już jest. Weźmy katastrofę w Smoleńsku. To było niedawno, są dokumenty, dowody, ale ile jest teorii? Zanim po-wstał ten film, należało przybliżyć historię, naświetlić tło wydarzeń w nim przedstawionych.

Mam nadzieję, że nie sugeruje Pani, że Polacy zapracowali sobie na swój los?
Broń Boże, ale chcę powiedzieć, że tragedia była wypadkową tego wszystkiego, co działo się na Kresach wcześniej. Bo czy wiecie o obozach dla internowanych żołnierzy Ukraińskiej Republiki Ludowej, o tym, że Piłsudski w maju 1921 roku, w obozie w Kaliszu, wypowiedział słynne słowa: „Ja was przepraszam, panowie, ja was bardzo przepraszam, czy mówi się o tym, jak bardzo Ukraińcy poczuli się zdradzeni i że później mogli uczyć się w swoim języku najwyżej do czwartej klasy?”. To wszystko sprawiło, że prostym ludziom łatwiej było ulec agitacji, łatwiej sięgnąć po nóż... W szkole, gdy ktoś wściekał się na dziecko, że opuściło się w nauce, zawsze kazałam zadać pytanie: dlaczego? To samo pytanie powinniśmy stawiać przy okazji rozmowy o tamtych tragicznych wydarzeniach. Dlaczego?

To tylko film...
Tak mogą mówić Amerykanie, gdzie przy podejściu do filmów stosuje się margines umowności. Na Ukrainie i w Polsce to nie będzie tylko film. To będzie początek kolejnych rozrachunków z bolesną przeszłością. W naszym środowisku sporo o tym rozmawiamy. Niedawno dyskutowałam z działającym tutaj ukraińskim przedsiębiorcą, który powiedział wprost, że się boi.

Czego?
Podczas niedawnego spotkania w ambasadzie Ukrainy stwierdzono, że imigrantów ekonomicznych z Ukrainy jest w Polsce około miliona. Cóż, biorąc pod uwagę geografię i historię, jesteśmy na siebie, choć to nieco dziwnie zabrzmi, skazani, nie możemy odciąć się od siebie, tak jak nie możemy odciąć się odswojej historii. I martwię się, że ten rachunek krzywd będziemy sobie wystawiali, płacąc jeszcze długo. Pokolenie po pokoleniu. Jak już mówiłam, przepraszałam wielokrotnie i nie wymagam, aby mnie przepraszano. Proszę tylko o jedno: aby poznać historię, aby... zrozumieć. I boję się, że ten film w tym nie pomoże.

Dziękuję.

Rzeź wołyńska

To ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich (przy aktywnym, częstym wsparciu miejscowej ludności ukraińskiej wobec mniejszości polskiej byłego województwa wołyńskiego II RP (w czasie wojny należącego do Komisariatu Rzeszy Ukraina), podczas okupacji terenów II Rzeczypospolitej przez III Rzeszę, w okresie od lutego 1943 do lutego 1944 r.

Ofiarami mordów, których kulminacja nastąpiła w lecie 1943 r., byli Polacy, w dużo mniejszej skali Rosjanie, Ukraińcy, Żydzi, Ormianie, Czesi i przedstawiciele innych narodowości zamieszkujących Wołyń. Nie jest znana dokładna liczba ofiar, ale historycy szacują, że zginęło ok. 50-60 tys. Polaków i w odwecie 2-3 tysiące Ukraińców.

O świcie 11 lipca 1943 r. oddziały UPA dokonały skoordynowanego ataku na 99 polskich miejscowości, głównie w powiatach horochowskim i włodzimierskim, pod hasłem „Śmierć Lachom”. Po otoczeniu wsi, aby uniemożliwić mieszkańcom ucieczkę, dochodziło do rzezi i zniszczeń. Ludność polska ginęła od kul, siekier, wideł, kos, pił, noży, młotków i innych narzędzi zbrodni. Polskie wsie po wymordowaniu ludności były palone, by uniemożliwić ponowne osiedlenie. Była to akcja dobrze przygotowana i zaplanowana. Na przykład akcję w powiecie włodzimierskim poprzedziła koncentracja oddziałów UPA w lasach zawidowskich (na zachód od Porycka), w rejonie Marysin Dolinka, Lachów oraz w rejonie Zdżary, Litowież, Grzybowica. Na cztery dni przed rozpoczęciem akcji we wsiach ukraińskich odbyły się spotkania, na których uświadamiano miejscową ludność o konieczności wymordowania wszystkich Polaków. Rzeź rozpoczęła się około godz. 3 rano 11 lipca 1943 roku od polskiej wsi Gurów, obejmując swoim zasięgiem: Gurów Wielki, Gurów Mały, Wygrankę, Zdżary, Zabłoćce, Sądową, Nowiny, Zagaję, Poryck, Oleń, Orzeszyn, Romanówkę, Lachów, Swojczów, Gucin i inne. We wsi Gurów na 480 Polaków ocalało tylko 70 osób; w kolonii Orzeszyn na ogólną liczbę 340 mieszkańców zginęło 270 Polaków; we wsi Sądowa spośród 600 Polaków tylko 20 udało się ujść z życiem, a w kolonii Zagaje na 350 Polaków uratowało się tylko kilkunastu.

(Źródło: Wikipedia)

Dariusz Chajewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.