Wojowniczka cały czas na narciarskiej ścieżce. A co potem? „Niech idzie w ślady Małysza”

Czytaj dalej
Fot. Paweł Relikowski
Przemysław Franczak

Wojowniczka cały czas na narciarskiej ścieżce. A co potem? „Niech idzie w ślady Małysza”

Przemysław Franczak

Justyna Kowalczyk biegnie dalej. Tych, którzy podpowiadają, żeby już się zatrzymała, nie słucha. Bo co oni wiedzą. Pasji, marzeń, uzależnienia od wysiłku nie da się wygasić ot tak, po prostu. Poza tym na horyzoncie są przyszłoroczne igrzyska w PjongCzangu.

A może na igrzyskach w Korei Południowej wcale się nie skończy? Justyna właśnie zasugerowała, że wbrew wcześniejszym planom to wcale nie musi być jej meta. Nawet najbliżsi współpracownicy nie wiedzą do końca, co chodzi jej po głowie. To nie jest taki typ, który chętnie zwierza się ze swoich rozterek.

- Sezon trwa, po nim będzie czas na rozmowy o przyszłości. Być może na ogłoszenie ostatecznych decyzji przyjdzie czas, jak stopnieje śnieg - mówi jej menedżer Grzegorz Mikuła.

Kowalczyk ma teraz 34 lata. Z jednej strony wystarczająco dużo, żeby myśleć o końcu kariery, a z drugiej - wystarczająco mało, żeby wciąż ciągnąć ten wózek. Marit Bjoergen jest trzy lata starsza i właśnie na mistrzostwach świata w Lahti zdobyła cztery złote medale.

Justyna też marzyła o sukcesie w Finlandii. Nie tak spektakularnym, jaki stał się udziałem Norweżki, bo jej wystarczyłby jeden medal, nie musiał być nawet z najcenniejszego kruszcu. Taki dowód, że wciąż może - prawie - wszystko. Całe przygotowania podporządkowała jednemu biegowi - na 10 km techniką klasyczną. Dobiegła na ósmym miejscu.

- Na mecie pomyślałam sobie tak: „Zrobiłaś wszystko, co się dało i co teraz? Masz drzeć szaty?”. Gdybym coś zawaliła na trasie, to… Mam sobie do zarzucenia, że za wolno biegłam, ale przez ostatnie osiem miesięcy zachowywałam się najbardziej profesjonalnie w swoim życiu. Włożyłam wszystkie siły, żeby jak najlepiej przygotować się do mistrzostw. Bieg nie wyszedł tak, jak powinien. Był dobry, poprawny, ale nie był piękny. Być ósmym na świecie to nie jest wstyd, ale chcieliśmy wszyscy więcej i mieliśmy prawo spodziewać się więcej - mówiła tydzień temu.

Diabeł tkwi w szczegółach

- Pasja ciągle w niej jest, bez tego nie dałaby rady ciężko trenować przez dziewięć-dziesięć miesięcy w roku - uważa prof. Szymon Krasicki, były trener kobiecej kadry i promotor pracy doktorskiej Kowalczyk na krakowskiej AWF. - Jak wielka? Można sprawdzić i porównać tętno, maksymalny pobór tlenu, pewne biochemiczne parametry, ale tego zmierzyć się nie da. W takich rozważaniach trzeba już wejść w pewne psychologiczne zakręty. Ja uważam, że Justyna ciągle ma ogromne ambicje. Podejrzewam, że siedzi w niej taka myśl, aby pożegnać się z olimpijskimi trasami i Pucharem Świata na wysokim poziomie. Ale jeśli w czasie igrzysk udałoby jej się wywalczyć medal, to mógłby to być następny bodziec do kontynuowania startów. A w każdym razie taki scenariusz też trudno wykluczyć.

Wiadomo jedno: przed olimpijskim sezonem nie zmieni się ogólny model jej przygotowań. Kowalczyk postawiła wyłącznie na technikę klasyczną i od tego nie ma już odwrotu. Jak sama mówi - na starty techniką dowolną nie pozwalają kolana. W tym sezonie na dwa miesiące zniknęła z zawodów Pucharu Świata, zrezygnowała z udziału w Tour de Ski, imprezie, którą jako jedyna zawodniczka w historii wygrała cztery razy. Za rok będzie podobnie. Do tego zasmakowała w narciarskich maratonach.

Krasicki: - W biegach diabeł tkwi w szczegółach i pokazał nam to również start Justyny w Lahti. Pomimo dużych starań, poświęcenia nie była przygotowana tak, jakby tego chciała. Coś więc trzeba będzie zmodyfikować przed nowymi wyzwaniami. Wierzę w mądrość jej trenera Aleksandra Wierietielnego i w to, że ona też dobrze zna swój organizm. Najtrudniejszą sprawą będzie znalezienie wystarczającej liczby wymagających biegów w olimpijskim sezonie. Bo ona zawsze dochodziła do mistrzowskiego poziomu poprzez częste starty, zmuszające do maksymalnej koncentracji i wysiłku.

Edward Budny, szkoleniowiec, który opiekował się m.in. medalistami mistrzostw świata Józefem Łuszczkiem i Janem Staszelem, te medalowe olimpijskie szanse Kowalczyk ocenia bardzo ostrożnie.

- Nie ma co owijać w bawełnę, będzie ciężko - mówi. - Moim zdaniem sprawa wygląda tak: Justyna podbudowę wytrzymałościową ma doprowadzoną do perfekcji i nie musi już nad tym pracować. Ważna jest świeżość, tego jej w Lahti zabrakło. 10 kilometrów to jest teraz bieg niemal sprinterski, trzeba umieć przyspieszyć w każdej chwili. A od tych maratonów narciarz robi się jak wół, ciągnie się jak guma do żucia.

W PjongCzangu trzeba będzie połączyć ogień z wodą. Sprint i 30 km „klasykiem” - to są priorytety Kowalczyk. - Mimo wszystko Justyna to Justyna. Trzydziestka będzie ostatnią konkurencją igrzysk, warunki mogą być ciężkie, więc różnie może się to poukładać - zauważa Budny.

Fach w ręku? Nawet kilka

„Wiadomo, pewnych ograniczeń organizmu po chorobie jeszcze nie przeskoczyłam. Choć i tak ciało i umysł dzięki przygotowaniom do Lahti wyskoczyły na poziom normalności od pięciu lat mi nieznany. Może uda się przebić jeszcze jeden sufit i w następnym roku przy odrobinie szczęścia pobiec na igrzyskach znacznie lepiej. Obiecać mogę tylko pełne zaangażowanie” - napisała ostatnio Kowalczyk w swoim felietonie na portalu sport.pl.

Przeszłość, depresję, traumy zostawiła za sobą. Przynajmniej dosłownie. Rok temu przeprowadziła się z Warszawy do Zakopanego. Znalazła własny kąt, urządziła się blisko ukochanych gór. Ciężkie treningi też były jak terapia. Nartki, jak pieszczotliwie nazywa swój sprzęt, pozwoliły jej odzyskać spokój, kontrolę. Tym łatwiej sobie wyobrazić sytuację, że po koreańskich igrzyskach nadal będzie trenować i startować.

Ale równie dobrze można wyobrazić ją sobie w zupełnie innej roli. Bo Justyna talent ma nie tylko do biegania na nartach. Gdyby nagle z dnia na dzień, choćby w tej chwili, postanowiła zakończyć karierę, na pewno nie powiększyłaby listy sportowców, którzy odcięci od dawnego życia nie mają pojęcia, co zrobić z nowym.

- To niebywale inteligentna dziewczyna. Przed sobą ma naprawdę dużo możliwości - przyznaje prof. Krasicki.

Jakich? Od kariery naukowej lub trenerskiej (doktorat z wyróżnieniem i ponadprzeciętny pedagogiczny dryg) przez pracę w mediach - dobrze i chętnie pisze, do tego nieźle wypada przed mikrofonem - po fuchę… mówcy motywacyjnego.

- Bardzo często pojawiają się pytania o możliwość wystąpienia Justyny na rozmaitych sympozjach czy spotkaniach firmowych - zdradza jej menedżer. - Jest ich tyle, że gdyby tylko Justyna chciała coś takiego robić, to jej kalendarz mógłbym zapełnić na pół roku do przodu - śmieje się Mikuła.

Skoki w przepaść

Ona sama jednak na razie nie wybiega za daleko myślami. W jej planach na przyszłość przewijał się do tej pory tylko jeden wątek: chęć założenia fundacji lub czegoś w rodzaju akademii, pomagającej sportowcom, także niepełnosprawnym.

Budny ma jednak dla niej jeszcze jedną propozycję. Interesującą: - Niech będzie jak Małysz i niech zostanie w Polskim Związku Narciarskim dyrektorem do spraw biegów.

Chwytliwa idea. - Nie wiem czy, byłoby to dobre dla Justyny, ale na pewno dobre dla naszych biegów narciarskich - uśmiecha się Krasicki.

Rozważania o etacie w PZN dla dwukrotnej mistrzyni olimpijskiej są oczywiście wyłącznie teoretyczne, trudno przewidywać, czy ktokolwiek byłby gotów jej taką ofertę złożyć i jak ona by na nią spojrzała (Mikuła: - Chyba nie słyszałem, żeby wcześniej o czymś takim nie wspominała). Jednak w swojej publicystyce czy wypowiedziach do problemów polskiego sportu Kowalczyk lubi się odnosić. Niejeden raz już wsadziła kij w mrowisko i podniosła ciśnienie szefom PZN, z prezesem Apoloniuszem Tajnerem na czele. Choćby ostatnio, pisząc o polskich biegach, że to manufaktura, a „mistrzostwa świata w Lahti upewniły mnie, że władze PZN nie zrobią nic a nic, byśmy my - biegacze narciarscy - mogli się kiedyś cieszyć tak jak skaczący panowie”.

- Ona byłaby właściwym człowiekiem na właściwym miejscu - nie ma wątpliwości Budny. - Jeżeli nie przyjdzie ktoś z jej pozycją i autorytetem do PZN, to w ogóle nie ma mowy o stworzeniu jakiejkolwiek konkurencji dla skoków. Bo w tej chwili to jest Polski Związek Skoków Narciarskich. Taka prawda. Narybek w biegach jest, młodzież utalentowana jest, tylko nie ma nikogo, kto by to pociągnął. Walczył o pieniądze, trasy, uwagę. Do tego trzeba mieć naturę wojownika. Taką jak Justyna.

I zwraca uwagę, że za rok będą w PZN nowe wybory, a prezes Tajner nie będzie mógł już ubiegać się o kolejną kadencję (co jednak nie oznacza, że nie dostanie się do zarządu). Pytanie tylko, czy Kowalczyk odnalazłaby się w takim obcym dla niej świecie układów i personalnych gierek. A w najlepszym razie - konieczności chodzenia na kompromis.

- Jest stanowcza, wali prosto z mostu, co myśli, co przysparza jej czasem wrogów. Ale jest też inteligentną osobą, która potrafi znaleźć z innymi wspólny język i ma argumenty, żeby przekonywać do swoich racji - uważa Krasicki. - Dla polskich biegów byłoby idealne, gdyby weszła w taką rolę. Choć potrzebowałaby też masy cierpliwości, żeby doczekać się na efekty swojej pracy. Czy to jednak realne? Wcześniej wszelkie rozmowy ze mną zbywała słowami typu: zobaczymy, co będzie.

Teraz też zapewne takie rozważania skwitowałaby pobłażliwym uśmiechem. Na razie chce robić swoje na zupełnie innym odcinku. Ostatnio pisząc o poświęceniu, zwróciła uwagę, że nie istnieje u nas kult ciężkiej pracy, dominuje raczej lęk przed wysiłkiem i bólem. „Nie denerwuję się już, bo zrozumiałam, że to takie nasze, typowo polskie. Wycofanie, kompleksy, brak wiary w siebie. Brak odwagi, by rzucić się w przepaść za marzeniami. Szkoda”.

Ona w tę przepaść zamierza rzucać się nadal.

***

Justyna Kowalczyk (34 lata) jest jedną z najlepszych biegaczek narciarskich w historii. Pochodząca z Kasiny Wielkiej zawodniczka zdobyła pięć medali olimpijskich (2 złote, 1 srebrny i 2 brązowe), osiem mistrzostw świata (2-3-3), cztery razy z rzędu zdobyła Kryształową Kulę za triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata (w latach 2009-2013), tyle samo razy wygrała prestiżowy Tour de Ski. W sumie 50 razy wygrała zawody PŚ - zajęło jej to 10 lat; po raz pierwszy w PŚ zwyciężyła 21 stycznia 2007 roku w estońskim Otepaeae, a po raz ostatni 4 lutego br. w PjongCzangu. W jej dyscyplinie lepsza od niej jest tylko Marit Bjorgen, która na koncie ma aż 106 triumfów. W klasyfikacji wszech czasów, uwzględniającej wszystkie sporty zimowe, Kowalczyk zajmuje 13. lokatę.

Przemysław Franczak

Kraków, wszechświat i cała reszta. Wydawca, autor felietonów: społeczno-polityczno-kulturalnego "Smecza towarzyskiego" oraz sportowego "Sporty bez filtra". Korespondent Polska Press Grupy z siedmiu igrzysk olimpijskich.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.