Wacław Krupiński

Wojciech Młynarski. Twórca, który byle czego nie opowiadał

Wojciech Młynarski nie darmo odwoływał się do tradycji Hemara i  Tuwima Fot. fot. Piotr Smoliński Wojciech Młynarski nie darmo odwoływał się do tradycji Hemara i Tuwima
Wacław Krupiński

Odszedł Wojciech Młynarski - ostatni z „trójcy wieszczów polskiej piosenki”. Ten, który niezmiennie wyrażał przekonanie o powinności inteligencji, o tym, że jako warstwa społeczna nie może zapominać swej roli. Zostawił nam ponad dwa tysiące swoich tekstów, ale też, niestety, dojmujące poczucie, że następcy brak

Związki Wojciecha Młynarskiego z Krakowem sięgają lat 60. Bywał tu na Studenckim Festiwalu Piosenki, napisał nawet okolicznościowy wierszyk na jego 15-lecie: „Niechaj tego festiwalu /zielonego tam czy tu /nie wyrówna żaden walec /żaden walec nie wyró...”. Po latach, na 40. festiwalu został przez Andrzeja Poniedzielskiego zapowiedziany: „Jego Inteligencja Wojciech Młynarski”. To dla powstającego w krakowskim Ośrodku TVP „Spotkania z balladą” napisał m.in. ważną piosenkę „Diatryba”. W tymże ośrodku, gdy w Warszawie był na Młynarskiego szlaban, nagrał świetny recital „Szajba”.

Źródło:TVN24

To w Teatrze STU, w roku 2003, podczas swego benefisu mówił: - Jestem spod znaku Barana, postanowiłem, że będę tak długo trykał w mur przeciwności, aż się przebiję. W Krakowie wreszcie wystąpił w 2014 r. na Festiwalu Korowód Fundacji Piosenkarnia Anny Treter. Wtedy też odbyło się z nim spotkanie, podczas którego wyznał, że broni nie składa, nie zamierza iść na autorską emeryturę... Od tej wypowiedzi rozpocząłem z nim rozmowę, gdy spotkaliśmy się następnego dnia. Który raz w ciągu 30 lat? Po raz pierwszy zobaczyłem wtedy jednak człowieka chorego.

- Wciąż pracuję, choć już na mniejszą skalę, bo ciągle są różne interesujące mnie tematy, które podejmuję w ramach swej twórczości satyrycznej - niegdyś nazwanej śpiewanymi felietonami. Nadal też piszę piosenki liryczne, na które otrzymuję zamówienia - mówił mi wspaniały twórca. Fakt, napisał w ostatnich latach teksty dla Ireny Santor czy Michała Bajora.

Całe dorosłe życie tworzył dla najlepszych artystów estrady. Nie sposób sobie wyobrazić polskiej piosenki bez Młynarskiego - jego inteligentnej i poetyckiej zabawy słowem, jego śpiewanych felietonów, komentujących nasze życie i zmaganie się z wolnością, gdy ta okazała się trudniejsza od niewoli. Jego lirycznych opowieści, również tych pisanych dla kobiet, jego „skrzydlatych słów”: „Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie?”, „Przyjdzie walec i wyrówna”, „Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę” czy apelu „Róbmy swoje”. Robiąc swoje przez ponad pół wieku opisał nadwiślańską rzeczywistość: obyczaje, meandry polityczne, upodobania językowe. Czerpiąc z języka powszedniego, wyłapując dziwne związki frazeologiczne albo używane a rebours słowa, wkładał je w piosenki i tak powracały do nas.

Opiewał „polską miłość” i nasze, pożal się Boże, „światowe życie”, naszą „Szajbę”, zapraszał do tańca w rytm „Przedostatniego walca”, dawał nadzieję, że „jeszcze w zielone gramy” albo zasmucony prosił „Nie opuszczaj mnie, inteligencjo”.

Z takiej rodziny - spokrewniony z Emilem Młynarskim, skoligacony z Arturem Rubinsteinem - się wywodził, taką atmosferę chłonął w rodzinnym domu w podwarszawskim Komorowie.

Zaczął pisać jako student polonistyki. Już pierwsze dwa programy kabaretu Hybrydy - „Radosna gęba stabilizacji” (1962) i o rok późniejszy „Ludzie to kupią” - zwiastowały publicystyczne zacięcie autora. Także poetycką lekkość, finezję języka, ironię, błyskotliwe puenty. Nie darmo odwoływał się do tradycji Hemara i Tuwima.

W 1968 roku napisał do muzyki Adama Skorupki, „Taką piosenkę, taką balladę”, w której jasno wyłożył swe credo. Że marzy mu się „taka piosenka, taka ballada, /co byle czego nie opowiada”, która „nie zabłądzi w tandetny kram”. To jeden z tych tekstów, które sam śpiewał. A zaczął dawać recitale szybko. W 1967 roku wypełnił Salę Kongresową trzykrotnie w ciągu weekendu. Szybko został także „etatowym” autorem kabaretu Dudek, pisząc m.in. dla Wiesława Gołasa słynną piosenkę „W Polskę idziemy”. Gdy nastał trudny czas lat 80., to Młynarski opisywał - nieraz wieszczo i złowieszczo - puls przemian. Przykładami - „Maraton Sopot - Puck”, „Przetrwamy”, „Piosenka tonącego” lub już późniejszy, mocno gorzki „Gruz do wywózki”, mówiący o tych, którzy ciskają „w siebie odpryskami, które zostały po systemie”. Chciał tę piosenkę wykonać na jakiejś imprezie solidarnościowej. Nie pozwolono. Bo to już był inny związek niż ten, który dał mistrzowi w 1982 roku artystyczną Nagrodę Solidarności.

Powiedzmy wprost: nikt tak precyzyjnie, a zarazem przy pomocy poetyckich środków nie oddawał tętna politycznych przemian i zawiłości ostatnich dekad jak Młynarski. W czasie, gdy kabarety nastawiły się na ożywianie stadionów rechotem, on wciąż dokumentował w piosence życie nad Wisłą. Jak wonczas, gdy opisywał „Polską miłość” - co to „zlecone prace musi brać, /nocą koszule twoje prać, /rano po bułki w sklepie stać…”, gdy bawił rzesze Polaków, opiewając ich pobyty „na wczasach w tych góralskich lasach”. Tyle że z czasem bardziej niż obyczaj interesowała go polityka. Dał temu wyraz w tekstach „Wina Tuska”, „No właśnie” i w tym, w którym kpił z partii, która „robi ludziom z mózgu wodę”. Nie skrywał swych politycznych preferencji czy sympatii... I był bardziej dosadny niż dawniej. Ale przecież już przed ćwierćwieczem wieszczo śpiewał o tym, że „może zamienić się w marny żart to /co się pięknie zaczęło…”.

Jego ballady - „z rozbrajającym swym rozsądkiem satyrycznym przesłaniem”, jak ujął ongiś Lucjan Kydryński, jego śpiewane felietony, w których okiem satyryka odbijał polską rzeczywistość - niemal natychmiast przynosiły mu uznanie. Słuchaczy, ale i tzw. autorytetów. Na młodego tekściarza zwrócił uwagę ówczesny guru prozy, Stanisław Dygat: „…te piosenki kwalifikują go na najbardziej interesującego pisarza w młodej literaturze polskiej” - oceniał, a w tekście na drugim longplayu nazwał Młynarskiego „literatem piosenki”. I zaniósł te pierwsze dwie płyty do Związku Literatów Polskich, który na podstawie tych tekstów przyjął go do swego grona.

Wtedy twórczość tę od razu popularyzowało Polskie Radio, lansowała telewizja. Po latach Młynarski powie: „Telewizja z lat 60. tym się odróżniła od dzisiejszej, że wtedy pracowali tam inteligenci. To znaczy: mieli inteligentne pomysły, angażowali inteligentnych artystów, po to, żeby inteligentna publiczność ich oglądała”.

Słowo inteligencja pojawi się u Młynarskiego wiele razy - w wywiadach, w piosenkach. Czuło się, że wyniósł z domu przekonanie o powinności inteligencji, o tym, że jako warstwa społeczna nie może zapominać o swej roli. Gdy rozmawialiśmy w roku 2001, usłyszałem: „Jedną z największych przyjemności, jaka może spotkać człowieka, jest inteligentna wymiana myśli”.

Ta postawa przyświecała też Młynarskiemu, gdy w Teatrze Ateneum wystawiał piosenki „Brela”, „Hemara”, „Wysockiego”, a już w wieku obecnym „Zaświadczenie o inteligencji”, spektakl przywołujący twórczość Jerzego Dobrowolskiego. Zarazem już w roku 1996 śpiewał: „Byłaś ze mną cały PRL /Potrafiłaś bić się i wykłócać /Dziś Ci muszę śpiewać jak Jacques Brel: /Nie opuszczaj mnie i nie porzucaj. / (…) /Chcę Cię mieć przy sobie noce, dnie, /Więc mnie, proszę, nie strasz swą absencją, /Ukochana, nie opuszczaj mnie, /Nie wycofuj się! Inteligencjo!”.

Nie słuchała. W ankiecie tygodnika „Polityka” - „Na koniec wieku” wśród piosenkarek, piosenkarzy i zespołów zajął Młynarski 91. miejsce. Zagadnąłem o to artystę przed laty, a on jedynie przywołał opinię Gombrowicza, że literatura powinna być dotkliwa, wręcz kłująca, a to często obraca się przeciw piszącemu. I też coraz bardziej zapominały o nim media, a radio i telewizja coraz częściej mizdrzyły się do odbiorców. „Ludzie to lubią, /Ludzie to kupią, /Byle na chama, byle głośno, byle głupio…”.

Napisany przez Młynarskiego i Włodzimierza Korcza, a wystawiony w 2002 r. w chorzowskim Teatrze Rozrywki musical „Kariera Nikodema Dyzmy” kończyło gorzkie „Tango z Dyzmą” z puentą jakże jasną: proszę panów i szanownych dam, zawsze będzie wam potrzebny cham…

Pominięto też Młynarskiego przy okazji plebiscytu ogłoszonego na 35-lecie festiwalu opolskiego. A przecież był ongiś jego ozdobą. I laureatem. To tam przeszedł chrzest bojowy w zderzeniu z Kaliną Jędrusik. W nagrodzonej w Opolu piosence „Z kim tak ci będzie źle jak ze mną”, którą interpretowała aktorka, napisał: „Kto będzie zdrowie miał i nerwy na takie ścierwo jak ty”. I na próbie usłyszał: Ja panu tego nie zaśpiewam, dama takich słów nie używa”. Odpowiedziałem, wtedy jeszcze byliśmy na pan: „Pani Kalino, ale jak dama się wkurzy, to jeszcze gorszych słów używa”. Na co Jędrusik do siedzącej obok Agnieszki Osieckiej: „Widzisz, on, k...a, niczego nie rozumie”. I śpiewała „na takie zero jak ty”.

Były też w ostatnich latach chwile dla tego twórcy szczęśliwe. Polskie Radio wydało w 2001 r. pięciopłytowy album ze 102 jego piosenkami, a trzy lata później - dwupłytową „Czterdziechę” z jubileuszowym recitalem, nagranym w Studiu im. Witolda Lutosławskiego. Przyniosła takie piosenki, jak: „Koza u rena”, „Absolutnie”, ale i wiele ważnych i poważnych: „Tak, jak malował pan Chagall”, „Moje ulubione drzewo”, „W szkole wolności”, „Chirurgia plastyczna” („jeśli za mało książek znasz, to ci wychodzi na twarz”), „Kuzynka Urszula” czy kolejną wersję „Róbmy swoje”, w której powrócił dawny motyw: „inteligencie, wstydź się waść, nie pozwól sobie śpiewki skraść”.

Przypomnijmy, że swą postawę manifestował Młynarski nie tylko na papierze. Gdy w 1976 r. władza PRL postanowiła wprowadzić zmiany w konstytucji, podpisał, namówiony przez Kazimierza Brandysa, protest intelektualistów, tzw. „Memoriał 101”. Zapłacił za to rocznym niebytem w oficjalnym życiu, zakazem oficjalnych występów, zdjęciem z anten piosenek…

Wojciech Młynarski nie żyje. Nie ma już nikogo z „trójcy wieszczów polskiej piosenki” - jak o Agnieszce Osieckiej, Jonaszu Kofcie i właśnie Młynarskim powiedział Jeremi Przybora. Po wspaniałym koncercie z ich piosenkami, 30 lat temu w Opolu - „Nastroje - nas troje” pisał: o „trzyosobowym Imperium Polskiej Piosenki”.

„Śpiewam ważne słowa” - mówił mi Adam Nowak, lider zespołu Raz Dwa Trzy, gdy nagrał piosenki Wojciecha Młynarskiego.

A był jeszcze wielkim tłumaczem. Brela, Brassensa, którego wystawił w Teatrze Rampa, librett musicali. - Młynarski, jak idzie o tłumaczenia piosenek, zrobił tyle, ile Boy Żeleński dla literatury francuskiej. Tak ilość, jak i jakość tych przekładów, umiejętność przełożenia na język polski i jego konotacje jest niesamowita - zachwycał się wspomniany Adam Nowak.

Młynarski nie obrażał się na słowo tekściarz. Jak mówił, oznacza ono po prostu solidne rzemiosło, które wymaga konkretnych umiejętności warsztatowych. A gdy zapytałem o to, które z piosenek wyróżniłby mianem poezji, usłyszałem: - Czy ja wiem? „Polską miłość”, „Moje ulubione drzewo”, „Bynajmniej”... Znalazłoby się jeszcze trochę.

Mimo wyniszczającej go cyklofrenii, mimo poczucia rejterady inteligencji Wojciech Młynarski wciąż miał nadzieję...

Będzie pan walczył, pytałem w roku 2011 - Ja - do śmierci - odpowiedział . A podczas wspomnianego listopadowego spotkania w 2014 r. odczytał m.in. osobisty wiersz, z frazą „zanim w zgrabny piórnik wsadzą mnie” i zabawną puentą o spotkaniu z panią z kosą... Zatem następnego dnia pozwoliłem sobie na pytanie: myśli pan o śmierci?

- To skomplikowane pytanie, trudno odpowiedzieć jednym zdaniem. Ale cóż - mam już z górki, trudno nie myśleć. Ale, powtórzę, broni nie składam.

I oto Wojciech Młynarski odszedł; my zostaliśmy szczęśliwie uzbrojeni w ponad dwa tysiące jego tekstów. Ale też, niestety, z dojmującym poczuciem, że następcy brak.

Wojciech Młynarski 26 marca skończyłby 76 lat.

W roku 2008 ukazała się jego biografia autorstwa Dariusza Michalskiego „Dookoła Wojtek. Opowieść o Wojciechu Młynarskim”. To w niej wyznał: „Ja już w czasie pisania „Henryka VI” stwierdziłem objawy, które potem zdiagnozowano, że jestem chory na tak zwaną chorobę maniakalno-depresyjną. To znaczy, że mam okresy wzmożonego dobrego samopoczucia i mam okresy depresyjne. To choroba, którą się leczy i na którą choruję do dziś”.

W tym roku ta sama oficyna opublikowała wybór tekstów Młynarskiego - „Od oddechu do oddechu. Najpiękniejsze wiersze i piosenki”.

Jego piosenki, pisane m.in. dla: Skaldów, Hanny Banaszak, Kaliny Jędrusik, Haliny Kunickiej, Andrzeja Zauchy, Zbigniewa Wodeckiego, Alicji Majewskiej, Ewy Bem, Maryli Rodowicz, Edyty Geppert, Michała Bajora, Krystyny Prońko czy Ireny Santor, stały się ponadczasowymi przebojami.

Twórca był odznaczony Złotym Medalem „Gloria Artis”, Złotym Krzyżem Zasługi oraz tytułem Mistrza Mowy Polskiej.

Wacław Krupiński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.