W piątek, 8 października 2021 roku, zamachowiec-samobójca wysadził się na terenie meczetu w afgańskiej miejscowości Gozar-e-Sayed Abad. Zginęło 50 osób, a 140 zostało rannych. Zaatakowano świątynię szyitów – odłamu religii muzułmańskiej, który stanowi w tym górzystym kraju mniejszość, zaś do aktu terroru przyznało się Państwo Islamskie.
Hekatomba. Nie wiem, jak moi Czytelnicy, ale ja jestem przerażony. Jeśli uważnie wczytać się w doniesienia agencji prasowych, to można dostrzec, że pomocy udzielali głównie mieszkańcy miasta i stąd mój wniosek, iż jakiekolwiek profesjonalne struktury ratownicze tam nie istnieją lub są niezdolne do podjęcia stosownych działań. Jakby tego było mało, nieco później okazało się, że w prowincji Kunduz – rejonie gdzie dokonano rzezi – był to w ostatnim okresie trzeci akt terroru. Nie ma się co łudzić i należy sobie jasno powiedzieć, że Daesh jest w stanie wojny z talibami i podobne wiadomości będą docierać do nas coraz częściej, a to wywoła nasze zwyczajne zobojętnienie. Po jakimś czasie będziemy jedynie wzruszać ramionami i mówić dobie w duchu, że wszystko dzieje się gdzieś daleko. Niestety, ale zagrożenie jest już bardzo blisko i od nas samych zależy, czy skupimy się na problemach wyimaginowanych, czy nasze głowy będą zaprzątać rzeczy ważne.
Rzeczy ważne, a do niech zaliczamy wszystkie obszary związane z bezpieczeństwem, czasem gdzieś zanikają w codziennej walce politycznej. Najlepszym przykładem jest przywołany powyżej zamach, który całkowicie umknął uwadze społeczeństwa. Kilkanaście, praktycznie jednobrzmiących notatek w mniej lub bardziej eksponowanych tytułach prasowych, nie można uznać za pochylenie się nad problemem. Ataku dokonano podczas nabożeństwa w piątek – dzień dla wyznawców Allaha świąteczny, odpowiednik chrześcijańskiej niedzieli – dlatego trzeba wskazać fakt, że akcję obliczono na maksymalną ilość ofiar. Czym wówczas żyła Polska? Ano, przez telewizyjne i radiowe studia przewalały się tabuny ekspertów wróżących z fusów porannej kawy i opowiadających o planowanej demonstracji euroentuzjastów, skrzykniętej przez Donalda Tuska.
Naszym obywatelom gdzieś umknęły priorytety i wcale nie znaczy to, że usiłuję zdeprecjonować całą akcję byłego premiera. Owszem, on i jego zwolennicy mają prawo protestować w dowolnym czasie i miejscu, a w podobnych akcjach musi być obszar dla nawet najbardziej gorzkich słów pani Wandy Traczyk-Stawskiej, żołnierza Armii Krajowej i uczestniczki Powstania Warszawskiego, która skrytykowała działania pana Roberta Bąkiewicza. To wszystko ma prawo dziać się w demokracji i w Polsce takie rzeczy mają miejsce. Należy zapytać jednak – jak nadwiślańskie elity kształtują światopoglądy ludzi, skoro przestało liczyć się bezpieczne jutro, a głowy wszystkich zaprzątnęła jednorazowa, średnio udana akcja?
Akcję informowania o zagrożeniach muszą podjąć ośrodki rządowe. Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej robi się coraz bardziej napięta i nikt już nie ma wątpliwości, że będzie eskalować. Jeśli poczytać wypowiedzi polityków opozycyjnych, to dziś już nie znajdziemy w nich negacji dla operacji prowadzonej przez funkcjonariusz Straży Granicznej i żołnierzy Wojska Polskiego.
Nawet oni zrozumieli, że czas biegania z workami foliowymi się skończył i niebezpieczeństwo jest blisko. Nie, nie liczę na zjednoczenie wszystkich sił parlamentarnych i współpracę w celu odparcia ataku, ale oczekuję choćby rozwagi oraz umiaru przy komentowaniu działań naszych resortów siłowych. Choć raz odpuśćmy bezproduktywne nakręcanie spirali i pozwólmy, aby nasze głowy absorbowały jedynie rzeczy ważne.
Howgh!