Tȟašúŋke Witkó

Wódz nadaje. Punkt odniesienia

Wódz nadaje. Punkt odniesienia
Tȟašúŋke Witkó

20 czerwca 2010 r. Bronisław Komorowski wygrał I turę wyborów prezydenckich w Polsce. Jego przewaga nad drugim w rankingu Jarosławem Kaczyńskim wyniosła 853 tys. głosów, więc 4 lipca 2010 r. – w dniu, na który zaplanowano ostateczne, bezpośrednie starcie rywali – mogło zdarzyć się praktycznie wszystko.

Liberalny obóz rządzący, kierowany żelazną ręką Donalda Tuska, miał chyba poważne wątpliwości co do finalnego wyniku wyścigu o Duży Pałac, bowiem uruchomiono wszystkie dostępne siły i środki, mające zapewnić wiktorię, kreowanemu na rubasznego potomka szlacheckiego rodu, marszałkowi Sejmu VI kadencji. Emocje społeczne wciąż oscylowały wokół poziomu najwyższego z możliwych, bowiem rana Narodu po katastrofie smoleńskiej wciąż mocno krwawiła i żaden z ówczesnych demiurgów oraz kuglarzy nastrojów nie potrafił przewidzieć tego, co stanie się w II turze przy urnach. Wtedy, ktoś bystry i przebiegły wpadł na pomysł, aby przeciągnąć na swoją stronę, będących w trakcie exodusu pod cywilny kapelusz, mundurowych i namówił premiera, by ten wystosował do każdego z żołnierzy i funkcjonariuszy indywidualny list z zapewnieniem, że jego gabinet nie pracuje nad żadną reformą emerytalną dla resortów siłowych. Ciąg dalszy wszyscy znamy – B. Komorowski został „primus inter pares”, a 1 stycznia 2013 r. zostały ustawowo zmienione zasady służby dla osób, które do niej wstąpiły po owym terminie. Musimy wszyscy wracać – z uporem maniaka – do tamtych wydarzeń, gdyż dziś potrzebny jest punkt odniesienia.

Punkt odniesienia, umiejscowiony właśnie w 2. dekadzie XX stulecia nie jest przypadkowy. Okres ten można nazwać czasem erozji mundurówek, a symbolem destrukcji było rozwiązanie 1. Dywizji Zmechanizowanej (DZ). Ów związek taktyczny znajdował się w całości po prawej stronie Wisły i jego głównym zadaniem była obrona stolicy. Sztandar trafił do muzeum, sprzęt jakoś rozparcelowano, a ludzi upchnięto po innych jednostkach wojskowych lub wysłano do cywila. 1 września 2011 r. było po wszystkim – słynni „kościuszkowcy” przestali istnieć. Szefem gabinetu był wciąż Donald Tusk i rządził ten sam obóz liberalny.

Obóz liberalny – właściwie jego szczątki – jest dziś w opozycji, a od prawie czterech lat gen. dyw. Jarosław Gromadziński formuje nową, 18. DZ, także w miejscach, gdzie kiedyś znajdowały się garnizony tej już nieistniejącej. Dużo łatwiej było coś zniszczyć, niż dziś budować. Ostatnio, Mariusz Błaszczak zapowiedział skomponowanie kolejnych dwóch związków taktycznych, więc to nie koniec dzieła tworzenia naszego potencjału militarnego. Proszę moich Czytelników, aby zdali sobie Państwo sprawę, że ta robota musi być rozłożona na długie lata, a może nawet na dekady. Potrzebne są koszary, czołgi, poligony i dziesiątki tysięcy żołnierzy. Tego się nie da wyczarować. Jeśli gen. Gromadziński – chyba najsprawniejszy obecnie dowódca i organizator – tyle czasu boryka się ze stworzeniem swojej 18-tki, to ile zajmie sformowanie następnych? Jednak musimy wierzyć, że to się uda, gdyż jesteśmy najdzielniejszym narodem Europy, zaś bez nadziei nie ma sukcesu. MON znajdzie się wkrótce pod ciężkim ogniem opozycyjnej artylerii medialnej, której ładowniczymi będą decydenci sprzed lat – mistrzowie dewastacji wojska. Aby jednak dokonać samodzielnej oceny, winniśmy wrócić myślami do czasów ich rządów, by znaleźć właściwy punkt odniesienia.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.