Powstanie Muktady as-Sadra wybuchło w Karbali na początku kwietnia 2004 roku, a już w połowie miesiąca w Camp Juliet zaczęły kończyć się zapasy jedzenia. Powód był bardzo prosty – kierowcy potężnych ciężarówek, należących do cywilnego kontraktora odpowiedzialnego za zaopatrywanie baz, odmówili przyjazdu do ogarniętego ciężkimi walkami miasta. Pierwsze, które zauważyło i dosadnymi słowy opisało proces stopniowego ubożenia codziennego menu, było indywiduum klecące niniejszy tekst i chyba nie bez racji moja śp. Mamusia powtarzała zawsze, że lepiej mnie ubierać niż żywić.
Czy Państwo mogą sobie wyobrazić me cierpienie, kiedy na stołówce odmówiono mi nałożenia czubatego talerza mięsa wołowego i drugiego, także załadowanego po brzegi, z przepysznym kurczakiem? Raczej nie! Szczytem wszystkiego był moment, kiedy pakistański pracownik gastronomiczny dał mi jeden jedyny, mikroskopijny kawałek wielbłądziny i łamaną angielszczyzną zachęcił abym resztę głodu zaspokoił pomidorem, sałatą i cebulą!
Mruknąłem wtedy pod nosem, że nie jestem królikiem i zielska żarł nie będę, po czym powlokłem się do magazynu żywnościowego i tam złożyłem korupcyjną propozycję zawiadującemu nim podoficerowi, obiecując mu po powrocie do Polski pół litra wódki za kilogramową konserwę mięsną. Krwiopijca ów, prywatnie mój serdeczny kolega i towarzysz wielu imprez tanecznych, skwapliwe zanotował w kajecie ilość zaoferowanego trunku, datę i godzinę wyartykułowania gwarancji, moje imię i nazwisko, a całość starannie podkreślił czerwonym flamastrem.
Już wiedziałem, że padłem ofiarą lichwiarza, ale dostałem za to kosz konserw, kilka słoików ogórków i jakieś czekoladowe batoniki. Chorąży roześmiał się beztrosko na widok mojej zdziwionej miny i powiedział: „Ty frajerze, od wczoraj kazali mi wydawać żarcie bez ograniczeń, ale skoro obiecałeś flaszkę, to teraz musisz postawić! Słowo droższe od pieniędzy!”. Przeżułem w ustach gorzki smak porażki i poszedłem spać, ogarnięty czarnymi myślami.
Czarne myśli nie opuściły mnie następnego dnia, kiedy na stołówce nie wydano kubków do napojów. Tak zwyczajnie – nie było kubków i szlus! Wokół automatu serwującego napój zebrała się bezradna grupka amerykańskiej Piechoty Morskiej i patrzyła na spieniony sok pomarańczowy, niczym kobra na fakira. Wtedy, jeden z moich żołnierzy wyciągnął z bocznej kieszeni portek butelkę z wodą mineralną, wypił resztkę dużym haustem, po czym nożem odciął pół plastikowego walca, czyniąc tym samym zgrabne naczynie. Po chwili wszyscy poszliśmy w jego ślady, a kilka minut później zdumieni Marines mogli patrzeć, jak spadochroniarze znad Wisły konsumują śniadanie zapijając je płynem z prowizorycznych kubków. Tak ważną rolę potrafi odegrać w żołnierskim życiu plastikowa butelka.
Plastikowa butelka, a właściwie sprytne jej użycie, już na zawsze pozostaną dla mnie symbolem polskiej zaradności i umiejętności improwizacji. Jesteśmy w tym najlepsi na świecie i potrafimy to wykorzystać. Dowód? Proszę bardzo! Ostatnia ewakuacja współpracowników wojsk koalicyjnych z Afganistanu. Niemcy się biedzili i finalnie przywieźli jakieś piwo zamiast ludzi, Amerykanie prężyli muskuły, a doprowadzili do niesamowitego chaosu i tylko my – Polacy – wysłaliśmy tam kilkudziesięciu bystrych ludzi z GROM-u i Sił Powietrznych, co pozwoliło na bezkolizyjne przetransportowanie ponad tysiąca osób do Warszawy.
W bardzo krótkim czasie byliśmy w stanie skompletować zespół, zaplanować i zrealizować niezwykle złożone działanie specjalne. Do tego wszystko odbyło się pomyślnie i bez strat własnych. Majstersztyk! Zaręczam Państwu, że nasi zaoceaniczni sprzymierzeńcy spod znaku gwiaździstego sztandaru na samych symulacjach i odprawach koordynacyjnych spędziliby kilka dni, a na końcu straciliby pewnie jakiś helikopter lub samolot, jak to miało miejsce podczas operacji Włócznia Neptuna.
I jak tu nie być dumnym z bycia Polakiem? Mam tylko nadzieję, że kiedyś zostaną ujawnione wszystkie kulisy naszej wyprawy do Afganistanu, co pozwoli ocenić spryt i mądrość biało-czerwonych planistów, jak i mistrzowskie opanowanie żołnierskiego rzemiosła przez uczestników akcji. Osobiście twierdzę, że wiele w niej było improwizacji, ale poradziliśmy sobie i z tym wyśmienicie, podobnie jak moi żołnierze, lata temu używając plastikowej butelki.
Howgh!