Jeśli przy popołudniowej herbacie pomyślą Państwo chwilę o tematach, jakimi obecnie zajmujemy się w codziennych rozmowach, to najprawdopodobniej wyjdzie, że prym wiedzie wojna rosyjsko-ukraińska, tuż za nią plasują się wzrastające koszty życia, a podium zamyka cyzelowanie planów wakacyjnych. Obstawiam, że z każdym dniem, te ostatnie będą wysuwać się na czoło, bowiem wszyscy potrzebujemy chwili oddechu. Przed kanikułą, proszę Czytelników, aby spróbowali przeanalizować ewolucję sposobu postrzegania konfliktu toczącego się za naszą wschodnią granicą.
Jeszcze kilkanaście tygodni temu, wszyscy obawialiśmy się jego eskalacji i walk po wschodniej stronie Dniepru oraz – w najgorszym wypadku – przeniesienia ich na terytorium Polski. Następnie, tuż po ochłonięciu z pierwszego szoku, zacisnęliśmy mocno kciuki za to, aby Kijów dał Moskwie tęgiego łupnia, zaś obecnie – po ponad stu dniach starcia – zwyczajnie do wojny przywykliśmy i nauczyliśmy się obok niej żyć. Poruszenie trwa nieustająco w resortach siłowych, ale one są do tego właśnie powołane, więc trudno, by było inaczej. Przy okazji, Ministerstwo Obrony Narodowej ponownie wyruszyło na duże zakupy uzbrojenia, bowiem ktoś słusznie dostrzegł, że teraz jest na takie działanie najlepszy czas i miejsce.
Czas i miejsce zostały wybrane nieprzypadkowo. Wiadomo, agresywny Kreml znów bez powodu najechał słabszego sąsiada, więc należy przekuwać kosy na sztorc. Interesującą sprawą pozostaje wskazanie kierunku koreańskiego. Osobiście sądzę, że szef resortu, Mariusz Błaszczak, wybrał Seul, ponieważ stał się on niejako opcją naturalną: dobry sprzęt w przystępnej cenie i w krótkim czasie. Jednocześnie, Azjaci stali się przeciwwagą dla Amerykanów. Teraz zbrojeniówka waszyngtońska już wie, że nie jest jedyną w puli i musi zacząć się starać, aby klient był zadowolony. Zdrowa konkurencja może wyjść tylko na dobre, ale przewiduję, że wkrótce negatywnie do gry włączą się koncerny europejskie.
Koncerny europejskie, obecnie odsunięte od czerpania z warszawskiej szkatuły, będą starały się zdeprecjonować poczynania rodzimego MON-u. Być może gruchnie wieść, że wybrane przez nas wozy bojowe są awaryjne, nieprzystosowane do panujących nad Wisłą warunków klimatycznych, ich obsługa jest kosztowna, a eksploatacja wymaga od załóg umiejętności ekwilibrystycznych. Ponadto, krytykowana będzie zbyt wysoka cena nabycia oraz warunki produkcji w Polsce. Sądzę, że domorośli „eksperci” od techniki bojowej będą kolportować takie bzdury, indagowani przez usłużnych, niechętnych obozowi władzy dziennikarzy. Zanim jednak potępimy Błaszczaka i jego świtę, to pomyślmy – kto sprzedawał Rosjanom kamery termowizyjne do starych, rozklekotanych i pamietających czasy Sojuza, tanków? Tak robili Francuzi, których prezydent wciąż wisi na telefonie do Putina. To oni, już po wprowadzeniu embarga na eksport broni do Rosji w roku 2014, wciąż po cichu zarabiali na brudnym biznesie. Jeśli owo środowisko handlarzy śmiercią nie zawahało się otrzeć o działania zbrodnicze, to na pewno nie cofną się przed kłamliwym atakiem na nasz MON, a przy jakości nadwiślańskiej opozycji mają ten komfort, że do swych niecnych uczynków mogą, niestety, dowolnie wybrać czas i miejsce.
Howgh!