Woda przecieka przez palce. Grozi nam katastrofalna susza
W zbiornikach powierzchniowych na terenie Polski znajduje się jakieś 37 kilometrów sześciennych wody. O kilka kilometrów mniej spływa z naszego kraju do Bałtyku. W siągu roku, pod warunkiem, że jest to rok względnie deszczowy. To i tak kropla, w porównaniu z wodami podziemnymi, które należy otoczyć szczególną ochroną.
O tej porze roku, około 70 procent kraju powinno być pod śniegiem. Mniej lub bardziej biały puch pokrywa tymczasem jakieś trzy do czterech procent obszaru Polski. W połowie tygodnia wreszcie zaczęło nieco padać, ale to tylko kropla w morzu potrzeb. Ogromnych potrzeb.
Jesienne i zimowe opady nie należą do największych, późną wiosną czy latem, na ogół spada nam na głowy znacznie więcej wody. Temperatury są jednak wtedy wyższe, więc to co spadło, przeważnie błyskawicznie paruje. Bezcenne zasoby wód gruntowych są zatem odbudowywane jesienią i przede wszystkim zimą. Najlepiej, jeśli ta ostatnia jest biała i niezbyt mroźna. Wtedy śnieg na polach może powoli topnieć, a woda wsiąkać w ziemię. Na śnieżne posiłki tym razem specjalnie nie ma co liczyć. Kujawsko-Pomorskie jest jednym z dziesięciu województw, w których utrzymuje się stan zagrożenia hydrologicznego i jednym z 11 zagrożonych suszą. Państwowa Służba Hydrogeologiczna przy Państwowym Instytucie Geologicznym ostrzega, że może to spowodować problemy w eksploatacji płytkich ujęć wód podziemnych oraz niektórych ujęć komunalnych bądź przemysłowych.
W naszym regionie, pod tym względem, zdecydowanie się nie przelewa. W południowych Kujawach opady są niezwykle rzadkie i nie chodzi tu o stężenie wody. W rejonie Pakości w ciągu roku spada od 400 do 600 milimetrów wody. To najniższy wskaźnik w całej Polsce. Z tych 400 do 600 milimetrów, 350 do 400 odparowuje.
Bilans czasami wychodzi na zero
- W tym jest właśnie problem, że nadwyżkę, która nie odparuje i nie spłynie nam do rzek, mamy bardzo niską. To jest 50-60 milimetrów słupa wody w ciągu roku - mówi prof. dr hab. Andrzej Sadurski z Wydziału Nauk o Ziemi i Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. - Roku hydrologicznym, średnim z wielolecia, tymczasem trafiają się przecież lata, kiedy te zasilanie jest jeszcze niższe. Gdy mamy suchy rok, parowanie niemal zrównuje się z tym, co otrzymujemy z opadów. Jeżeli taka sytuacja powtarza się przez dwa, trzy lata, podziemne zasoby wód zaczynają się obniżać.
Rok 2018 był niezwykle upalny i suchy. Pobił wiele rekordów w dziejach pomiarów, a regularne obserwacje meteorologiczne prowadzi się u nas od XVIII wieku. Rok 2018 palmami pierwszeństwa długo się nie cieszył. Z najbardziej gorącego miejsca na podium, zepchnął go jego następca. W tej chwili w Polsce nie mówi się już o suszy atmosferycznej, która jest krótka i nie wpływa na wysokość plonów, ale o suszy glebowej. Ta dla rolnictwa jest niezwykle istotna. Zresztą, pod wpływem zmian klimatu, zmienia się sposób uprawy ziemi. Rolnicy sięgają po nowe narzędzia i metody, aby zachować w glebie jak najwięcej wilgoci.
- Powoli do lamusa zaczynają odchodzić pługi - mówi Tadeusz Ziółkowski, wiceprezes Kujawsko-Pomorskiej Izby Rolniczej. - W użyciu są inne narzędzia, które pozwalają na szybszą uprawę i nie powodują przesuszenia gleby. Są to agregaty bezorkowe, różnego rodzaju włóki czy agregaty uprawo-siewne, gdzie za jednym przejazdem można glebę zasiać i zasklepić, aby utrzymać wilgoć.
Susza postępuje. Kolejny etap wysychania, z jakim również już się borykamy, to susza hydrogeologiczna. - Jest to taki stan, w którym zasoby wód podziemnych w pierwszych od powierzchni poziomach wodonośnych tak się obniżają, że studnie wysychają - mówi profesor Sadurski. - Można przez tydzień nie jeść, ale tygodnia bez wody człowiek nie przeżyje. Sytuacja kryzysowa ma jednak pewną niewątpliwą zaletę: zmusza do myślenia.
Myślenia, jak wykorzystać, ale też ochronić podziemne zasoby wód, które są naszym ogromnym skarbem. Pod każdym względem, bo ich znaczenie jest wielkie - ze źródeł głębinowych pochodzi jakieś 80 proc. wody pompowanej przez wodociągi. Warto pamiętać, że 60 proc. wody w polskich rzekach, także pochodzi z zasilania podziemnego. Same zasoby również są znaczne. W Polsce pod ziemią znajduje się do 6 tys. km sześc. słodkiej wody! W zbiornikach powierzchniowych mamy jej raptem 37 km sześc.
Martwimy się tym, co przyniesie lato, tymczasem wizja lat kolejnych jest jeszcze bardziej ponura. We wrześniu grupa naukowców z Polskiej Akademii Nauk opublikowała „Ponury scenariusz dla polskich lasów: czeka nas drastyczna zmiana przyrody”. Według autorów i sygnatariuszy tekstu, jeszcze za życia obecnych 40-latków polskie lasy zmienią się nie do poznania.
„Przez zmiany klimatu z naszego krajobrazu znikną sosna zwyczajna, świerk pospolity, modrzew europejski i brzoza brodawkowata - napisali uczeni. - Drzewa te zajmują obecnie 75 procent powierzchni lasów. Wraz z nimi znikną setki gatunków roślin, grzybów i zwierząt”.
Tekst wywołał dyskusję wśród naukowców. Pojawiły się głosy bardziej uspokajające, że lasy nie zamienią się w pustynie, tylko zmienią oblicze, jedne gatunki ustąpią miejsca innym. Leśnicy zresztą zdają sobie z tego sprawę i już od kilku lat, między świerkami, dla których w Polsce robi się za sucho, sadzą drzewa liściaste, m.in. dęby.
Kilometry do Bałtyku
Polska ma bogate zasoby wód gruntowych, jednak woda wciąż przelatuje nam przez palce. W czasie suszy z terenu naszego kraju spływa do Bałtyku ponad 20 km sześciennych wody rocznie. Gdy nad Rzeczpospolitą gromadzą się ciemne chmury, z których popada, zasilamy Bałtyk 35 kilometrami sześciennymi wody. O tym, że sporo tego płynnego bogactwa nam się marnuje, naukowcy mówili już w latach 20. Opracowali nawet program retencjonowania, sięgający aż do 2000 r. Młode państwo polskie z jego realizacją radziło sobie nieźle, jednak we wrześniu 1939 r. wszystko się skończyło. Dziś ze zbieraniem wody najlepiej radzą sobie Lasy Państwowe.
„W ciągu ostatnich 10 lat LP zbudowały lub udrożniły niemal 7 tysięcy różnych obiektów hydrologicznych, które zatrzymają w lasach dodatkowo kilkadziesiąt milionów metrów sześciennych wody” - czytamy na stronie lasy.gov.pl. W innym opublikowanym tam komunikacie jest mowa o ponad 43 milionach metrów sześciennych wody, która zamiast odpływać, zostaje, dobroczynnie wpływa na ekosystem, w razie czego służy również do gaszenia pożarów.
Sporo pod tym względem zmienia się także na wsi. Jeszcze niedawno melioracja pól polegała głównie na odprowadzaniu wody. Teraz rolnicy za wszelką cenę starają się ją zatrzymać. Reaktywują zasypane i wysuszone stawy, tworzą nowe. Mogą przy tym liczyć na unijne i rządowe wsparcie finansowe. Władze również podchodzą do tego z coraz większym entuzjazmem. Tym większym, im wyższe trzeba płacić odszkodowania za straty spowodowane przez suszę. Fundusze na retencję zatem są, chociaż trudno powiedzieć, aby znajdowały się na wyciągnięcie ręki.
- Realizacja takich wniosków jest bardzo uciążliwa, biurokratyczna i trwa bardzo długo. Wielu rolników chciałoby skorzystać, jednak procedura jest tak skomplikowana, że zainteresowani rezygnują - mówi Tadeusz Ziółkowski, wiceprezes Kujawsko-Pomorskiej Izby Rolniczej. - Mamy tu negatywne doświadczenia po kontaktach z Agencją Restrukturyzacji Rolnictwa, która stawia wysokie wymagania, tłumacząc, że musi trzymać się zasad ustalonych przez ministerstwo rolnictwa, które jednocześnie bardzo zachęca do korzystania z tych środków.
Coraz więcej mówi się, a co najważniejsze - również robi, aby zatrzymać wodę w miastach. Władze Wrocławia w ubiegłym roku uruchomiły program Beczka plus. Mieszkańcy nadodrzańskiej metropolii mogą dostać dotację do pięciu tysięcy złotych oraz specjalną beczkę do zbierania wód opadowych. W wielu miastach powstają również ogrody deszczowe. Do Japończyków, którzy zużytą np. do prania czy mycia rąk wodę gromadzą w rezerwuarach do spłukiwania sanitariatów, jeszcze nam daleko, jednak przynajmniej zaczynamy zmierzać we właściwym kierunku.
Rzymski polityk Katon Starszy zasłynął tym, że każde przemówienie w Senacie kończył zdaniem „A poza tym uważam, że Kartagina powinna być zniszczona”. Z taką samą konsekwencją my powtarzamy, że najważniejszym orężem miast w walce ze zmianami klimatu są drzewa. Dotyczy to również wody. Dojrzałe drzewo latem oddaje do atmosfery nawet 450 litrów wody w ciągu doby, obniżając temperaturę otoczenia nawet o siedem stopni. Jest pod tym względem skuteczniejsze od pięciu klimatyzatorów pracujących przez całą dobę.
Takie wyliczenia można znaleźć w bardzo interesującym artykule „Po co ludziom drzewa” profesora Marka Kosmali ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Autor przytacza tam m.in. rachunki Amerykanów, dowodzące, że sto rosnących w mieście 40-letnich drzew przynosi zysk w wysokości 225 tysięcy dolarów rocznie. Są to pieniądze zaoszczędzone dzięki mniejszemu zużyciu energii elektrycznej, poprawie jakości powietrza i wody oraz wzrostowi wartości nieruchomości. Koszty utrzymania tych drzew cytowani badacze zza oceanu obliczyli na 87 tys. dolarów.
Ktoś może powie, że skoro pod ziemią mamy tyle wody, to po co jeszcze pochylać się nad niemal każdą kroplą na ziemi?
- Ja akurat, będąc rolnikiem, jestem przeciwny wierceniu studni głębinowych i wyciąganiu wody na siłę. Musimy pamiętać, że nie jesteśmy wiecznym pokoleniem i coś powinniśmy po sobie zostawić - mówi Tadeusz Ziółkowski.
Źródła trzeba chronić i to pod wieloma względami. Tereny za Rozgartami, między Toruniem a Bydgoszczą, były uważane jako grunty wodonośne dla rezerwowego ujęcia. Dziś już jednak nikt tam żadnego ujęcia nie zbuduje, ponieważ wokół wyrosły osiedla.
Toruńskie Wodociągi zaopatrują w wodę nie tylko Toruń. Czerpią ją między innymi ze studni głębinowych ujęcia w Małej Nieszawce. Firma przymierza się zresztą do jego rozbudowy. W przyszłości ujęcie może jednak znaleźć się w bliskim sąsiedztwie mostu zachodniego.
- Planowany most zachodni ma trafić prosto w ujęcie wody w Nieszawce. To bardzo dziwne rozwiązanie - dziwi się profesor Andrzej Sadurski. - Jakbyśmy świadomie zabierali sobie nasze dobra. Narazimy na zanieczyszczenie najbardziej zasobne w wodę ujęcie w Toruniu.
Zagrożenie jest realne, czego dowodem może być ujęcie w Kuczku, z którego płynęła woda do Ciechocinka. Jego dwie studnie zostały zamknięte podczas budowy autostrady.
Pan Grzegorz uspokaja
Zima, której nie ma, może być źródłem problemów. Ma jednak również plusy. Niedawno opowiadał o nich Grzegorz Majda z Bydgoszczy, który wspólnie z córką Michaliną prowadzi Zielone Pogotowie. Na Facebooku jego opowieści o roślinach oraz porady dotyczących ich uprawy śledzi ponad sto tysięcy działkowiczek, działkowiczów, ogrodniczek i ogrodników albo po prostu tych, którzy mają zielono w sercu.
Pan Grzegorz uspokajał, że przyroda nie istnieje oddziś, zawsze sobie radziła, zatem i teraz powinna sobie poradzić. Mrużąc oko radził, aby z uprawą batatów poczekać jeszcze ze dwa lata.
Dzięki bardzo wiosennej zimie rośliny będą miały lepiej rozbudowane systemy korzeniowe, co przyda się m.in. tym sadzonym jesienią. Być może nie będzie tak źle, o ile nagle nie chwyci większy mróz. A ten dla roślin, które zaczęły już przedwczesną wegetację, może okazać się zabójczy.