Wiktor Krajewski: Kalibabka, czyli jak w łatwy sposób zarobić pieniądze i wykorzystać potrzebę miłości
Dopuszczał się przemocowych zachowań względem kobiet. Upokarzał je, wykorzystując seksualnie. Mówił, że każda kobieta chce być zgwałcona. Ofiarami Kalibabki były dziewczyny w wieku 14-17 lat – mówi dziennikarz Wiktor Krajewski, autor książki „Kalibabka. Historia największego uwodziciela PRL”.
W czym Jerzy Kalibabka przypomina oszusta z Tindera?
Oni obaj cierpią na deficyt lęku. To znaczy, że nie rozważają swoich działań w kontekście tego, że poniosą jakiekolwiek konsekwencje, jeżeli chodzi o oszukiwanie kobiet, o okradanie ich.
Schemat jest ten sam.
Owszem, schemat jest bardzo podobny – wybierali kobiety, które poszukiwały miłości, które wierzyły, że dzięki mężczyźnie one trafią do lepszego świata. Jeśli chodzi o Kalibabkę – to, jak wyglądał, jak się zachowywał, co jadał, jak pachniał – bardzo się w szarzyźnie PRL-u wybijało; on się mocno odznaczał na tle tych okropnych, komunistycznych czasów. Jeśli zaś chodzi o oszusta z Tindera, to kobiety szalały za nim po części dlatego, że widziały prywatne odrzutowce, drogie hotele i wydawało im się, że nagle znalazły się w bajce. W całej tak zwane literaturze kobiecej mamy mężczyznę, który wyróżnia się pod względem materialnym.
A w czym Kalibabka różni się od oszusta z Tindera?
Na pewno Kalibabka jest tu znacznie ostrzejszym graczem. Oszust z Tindera wykorzystywał kobiety finansowo. Natomiast, po prześledzeniu akt sprawy Kalibabki i artykułów na jego temat wiem, że dopuszczał się przemocowych zachowań względem kobiet. On je upokarzał, wykorzystując seksualnie. Oszust z Tindera nie mówił, że musi ukarać kobietę, gwałcąc ją. Kalibabka mówił. Oszust z Tindera to bardziej lightowa postać; Kalibabka głosił herezje. Mówił, że każda kobieta chce być zgwałcona. Ofiarami Kalibabki były dziewczyny w wieku 14-17 lat. O 20-latkach mówił, że to są stare kobiety. Oszust z Tindera nie stosował ejdżyzmu, jeśli chodził o kobiety, choć szukał równie naiwnych co Jerzy Kalibabka.
Szokujące sceny zamieszczasz w swojej książce „Kalibabka. Historia największego uwodziciela PRL”. Dopiero dzięki tej książce widać, że obraz Kalibabki, jaki narzucił serial „Tulipan” nijak się ma do prawdy. W rzeczywistości Tulipan rabował, okradał, oszukiwał, gwałcił, bił, szantażował. Woził dziewczyny do lasu, kazał im się rozbierać, robił im zdjęcia i jeszcze żądał, aby – przestraszone – się do tych zdjęć uśmiechały.
W aktach sprawy wiele jest takich zdjęć, gdzie te młode dziewczyny są uśmiechnięte. Kalibabka miał tu opracowany schemat – mówił im: „Mam twoje zdjęcia, na których jesteś goła i uśmiechnięta. To dowód na to, że musiało ci się podobać”. Wskażę na jeszcze jedną różnicę między Kalibabką a oszustem z Tindera. Kalibabka, można powiedzieć, był hersztem tego kobiecego gangu, bo miał wiele pomagierek.
W perfidny i upokarzający sposób wyznaczał kobietom różne funkcje czy usługi i dzielił je właśnie w zależności od wykonywanej funkcji. Jak wyglądał ten podział?
Zawsze miał kobietę, która była „panią” – tak o niej mówił. Była kimś a propos życiowej partnerki, żony, choć nie przysługiwało jej prawo równości. Nie była suwerenna; była uzależniona od niego. Niemniej to ona była u jego boku, to z nią najczęściej uprawiał seks. Następnie były „grzały”, czyli pomagierki, które miały stanowić alibi Kalibabki przy werbunku innych kobiet. Taką grzałą była „Niusia”, czyli Małgorzata Zawadzka, która w wywiadzie dla telewizji publicznej do dokumentu „Jerzy Julian Kalibabka – znawca miłości” mówiła, że zdarzało jej się nawet pobić taką zwerbowaną dziewczynę. Ale „Niusia” miała 17 lat, była w Kalibabce zakochana, i robiła to, co on jej kazał. Najniżej stały „kocmołuchy” – to były służące, które musiały dbać o dobrostan Kalibabki, czyli sprzątać, pastować mu buty, prasować jego ubrania, gotować, ale również świadczyć mu usługi seksualne, kiedy mu się to podobało. Był to dość brutalny podział, ale też i dość płynny, bo często „grzała” stawała się „kocmołuchem”, „kocmołuch” awansował do funkcji „grzały”, a kiedy „pani” była wyrzucana, to na jej miejsce wchodziła inna. Tak było w przypadku Jarki – 16-latki, która zaszła z Kalibabką w ciążę. Nie podobało mu się, że musi opiekować się ciężarną nastolatką, wysadził ją więc na jednym z dworców PKP, uprzedzając wcześniej jej rodziców, że mają do odbioru swoją zgubę na peronie. Było to brutalne zachowanie, ale Kalibabka uważał się za nadczłowieka, dlatego tak działał.
To naprawdę słabe i przykre, że tak się czuł, wiedząc, że jego kontrola rozciąga się nad niedoświadczonymi dziewczynkami.
Przykre jest też to, że później żaden z dziennikarzy, którzy zapraszali Kalibabkę do programów, nazywając go znawcą kobiet, uwodzicielem, polskim casanową, nie pokusił się o to, by sprawdzić, za co on tak naprawdę siedział. Do programu Ewy Drzyzgi „Rozmowy w toku” był zaproszony właśnie jako ten podrywacz, który ma opanowany know-how, do podrywu i musiał pokazać, jak uwodzi jedną z kobiet. To z jednej strony straszne, że gwałciciela zapraszano do mainstreamowych mediów, ale z drugiej strony Kalibabka umiejętnie przyjął swoją tożsamość, którą stworzyli autorzy serialu „Tulipan”.
Dlaczego więc Ty postanowiłeś napisać książkę o Kalibabce? Czego ci brakowało w jego historii?
Początkowo, myślałem, że ciekawie będzie napisać książkę, bazując na retro nostalgii. A zatem, jest popularny bohater, który wpisał się w popkulturę; jego nazwisko przeszło do języka polskiego; pisane małą literą jako rzeczownik oznacza synonim uwodziciela, podrywacza. Powstaje coraz więcej książek na temat antybohaterów, bo czytelnicy są już trochę znudzeni bohaterami, którzy są nieskazitelni, krystaliczni. Ale kiedy zacząłem szukać w starej prasie, z przełomu lat 70-80 artykułów na ten temat, to się bardzo zdziwiłem. Zazwyczaj o Kalibabce mówiono „polski casanowa”, czyli kimś, kto nie wyrządza aż tak gigantycznej krzywdy kobietom. Zdecydowałem, że może dobrze będzie odrzeć trochę tego romantyzmu z postaci, która w naszej popkulturze, czy medialnym dyskursie wciąż była obecna. Miałem przyjemność, że mogę pokazać go, jakim był naprawdę, a także, jak media zupełnie inaczej go pokazywały. Od lat 90. Kalibabka był stawiany jako wzór kogoś, kto wie, jak należy uwodzić kobietę. To też świadczy o tym, jak szybko możemy zapomnieć i jak wizerunek kogoś złego może zostać zmieniony na kogoś, kogo można podziwiać.
Ciekawe, że kiedy pojechałeś do Dziwnowa – miasta rodzinnego Kalibabki – o czym piszesz w książce, to nikt nie chciał z Tobą rozmawiać. Mieszkańcy Dziwnowa wstydzą się sławy „Tulipana”?
Rzeczywiście, Dziwnów stara się go wykasować ze swojej historii. Ale jest tam jego dom, jest bar, który się nazywa k-alibaba, jego dzieci występowały w zespole „Kalibabki” w Domu Kultury. Niemniej, w momencie, kiedy o rozmowę prosiłem mieszkańców na ulicy, czy rozmawiałem z burmistrzem miasta, to wszyscy mnie odsyłali: „Proszę iść tam, gdzie on mieszkał, porozmawiać z jego żoną i siostrą; ja nie mam z tym nic wspólnego”. Niektórzy wręcz mówili, że po co pisać o nim książkę? Z kolei włodarze miasta pytali, czy jest taka szansa, aby wykasować Dziwnów z mojej książki, bo oni mogą się poszczycić naprawdę super bohaterami, takimi jak najstarszy, 90-letni rybak w Dziwnowie. Krótko mówiąc, Dziwnów chciałby zapomnieć, że ktoś taki, jak Kalibabka, żył. Jedna z pań powiedziała mi, że pod domem Kalibabki działy się dramatyczne sceny; w momencie, gdy wrócił on do Dziwnowa. Przyjeżdżały do niego nastoletnie dziewczyny z całej Polski, koczowały tam, za nimi w pościg ruszali rodzice tych dziewczyn i dochodziło tam do różnych dantejskich scen. Zrozumiałem, że mieszkańcy Dziwnowa nie mają o czym opowiadać, bo Kalibabka to antybohater. Mieć kogoś takiego za płotem czy za ścianą nie jest miłe. A mieszkańcy miasteczka mieli świadomość, że to nie jest wyłącznie podrywacz, który ogołocił bogate panie, ale ktoś, kto dopuszczał się czynów haniebnych na nastolatkach, wykorzystując je zarówno finansowo, fizycznie i psychicznie.
To dlaczego te kobiety do niego lgnęły? Do czego lgnęły tak naprawdę?
Też chciałem to pojąć, dlatego w książce rozmawiam z psycholożką Anną Mochnaczewską i seksuologiem Robertem Kowalczykiem. Jasno i klarownie wytłumaczyli mi, że te kobiety liczyły na to, iż życie z Kalibabką będzie ciekawsze, będzie szalone, że będzie w nim dreszcz emocji. Były też przekonane, że one go wyleczą, czy sprawią, że przestanie dopuszczać się tych niegodziwych czynów; że to one będą tym balsamem na jego mroczną, pokiereszowaną, duszę.
Osobną sprawą jest to, jak wymykał się milicji, jak uciekał milicjantom i to już po zatrzymaniu. W końcu wydano na niego list gończy.
Już w trakcie pisania książki i później dowiedziałem się, że i wśród samych milicjantów byli tacy, którzy Kalibabkę podziwiali za to, co robił. A pieniądze były bardzo silnym atrybutem w jego ręku, który powodował, że wolność również mógł kupić. Opowiadano mi o libacjach, jakie miały miejsce w milicyjnych komisariatach, w których Kalibabka brał udział. On był chodzącą witryną z Pewexu, pachniał Old Spice’m, palił drogie, zagraniczne papierosy. W tamtych czasach był królem życia. O ile w obecnych czasach oszust z Tindera szpanował prywatnym odrzutowcem, o tyle zapach Old Space’a i zagraniczny papieros był czymś na tamte czasy porównywalnym. Władza w pewnym momencie doszła do wniosku, że ważne jest, by pokazać, jak w PRL-owskim państwie zło zostaje potępione. Kalibabka został złapany z Niusią – Małgorzatą Zawadzką, w restauracji w Szczawnicy.
Decydenci w TVP też mieli z początku problem, aby serial o Kalibabce skierować do produkcji, w końcu stwierdzili, że będzie to dobre narzędzie propagandowe, żeby pokazać, że w państwie polskim ktoś taki jak Kalibabka zostanie ukarany.
Ciekawe, o czym piszesz w książce, że serial „Tulipan” powstał tylko dlatego, że jeden z dyrektorów telewizyjnych, który został zwolniony i, jak się to mówi, ostatnim rzutem na taśmę, w ramach zemsty zdecydował, że ten serial będzie produkowany.
Dokładnie. Ale jak się okazuje, zemsta najlepiej smakuje na zimno. Ten dyrektor nie przemyślał więc tego, że 19 milionów widzów – prawie połowa naszego kraju –będzie zasiadało przed ekranami telewizorów w trakcie premiery każdego odcinka. Dzisiaj, jeśli jakiś program w telewizji ma oglądalność rzędu 3 miliony, to już jest uważane za spektakularny sukces, którym szczycą się kanały czy stacje telewizyjne. Wiadomo, wówczas była tylko telewizja publiczna, ale żeby Tulipan miał prawo bytu na ekranie, został trochę ogołocony z tych bardzo nieludzkich pod względem zła cech charakteru. Przedstawiono go już w sposób bardzo ludzki, a nawet widzimy romantyzowanie go jako bohatera.
Ty zaś pokazujesz w książce, w jaki sposób Kalibabka to wykorzystał; jak zaczął sobie budować własny wizerunek na wizerunku serialowego Tulipana.
W serialu Kalibabce nadano nową tożsamość. Zarówno reżyser jak i scenarzysta stworzyli niejako Kalibabkę od nowa, a prawdziwy Kalibabka tę postać po prostu wchłonął, przyswoił. Kiedy współwięźniowie pytali go, czy tak rzeczywiście było, jak to pokazuje telewizja, odpowiadał: „To wszystko się zdarzyło, ale u mnie było jeszcze więcej pościgów. Byłem konsultantem przy tym serialu”. To była nieprawda, nie był żadnym konsultantem, nie miał za to zapłacone, jak się przechwalał. Hollywood nie miał zamiaru robić o nim filmu i Tom Cruise nie miał się w niego wcielić, tak jak to mówił Kalibabka. W pewnym momencie stał się wśród współskazanych nieomal polskim Jamesem Bondem. Ale to sprawiło, że więźniowie go szanowali, więzienni strażnicy też inaczej na niego patrzyli, on i w więzieniu miał pieniądze i potrafił sobie zamówić do celi obiad z pobliskiej restauracji.
Reportaże o nim cieszyły się szaloną wręcz popularnością. Ludzie czekali na nie, jak na kolejne odcinki serialu.
Kalibabka był przykładem celebryty tamtych czasów. Artykuły o nim wieszano na przykład w gablocie na dworcu głównym w Krakowie. Ustawiała się długa kolejka, aby móc je przeczytać. W tekście, jaki pojawił się w „Przeglądzie Tygodniowym” zatytułowany „Syndrom Kalibabki”, pochylali się nad nim Zbigniew Lew-Starowicz i Michalina Wisłocka, najwięksi specjaliści, rozkładając jego zachowanie na czynniki pierwsze.
Całą debatę na jego temat zorganizowano.
Ta debata była straszna, bo zarówno Lew-Starowicz, jak i Wisłocka jako winne wskazywały dziewczyny. To one są winne, bo są głupie, są naiwne. Są odpowiedzialne za to, że dały się omamić starszemu facetowi. I gdzie w tym wszystkim były ich matki? - wprost pytała Wisłocka. Myślę, że dziś i debata, i oceny byłyby już inne.
Kalibabka wyszedł z więzienia w 1991 roku. Nie wyglądał już tak atrakcyjnie, stracił wdzięk, przytył. A jednak potrafił jeszcze poderwać 16-letnią modelkę, która zostaje jego zoną i urodzi mu 5 dzieci. Trudno to zrozumieć.
Dla mnie też jest to poniekąd zagadka do dzisiaj. Jego żona, pani Karina, odmówiła rozmowy. Bardzo żałuję, że mi odmówiła, bo być może przedstawiłaby zupełnie inny punkt patrzenia na Jerzego Kalibabkę. Sam Kalibabka o podrywaniu i uwodzeniu kobiet mówił, że najważniejsze jest próbować i się nie poddawać: „Na 10 kobiet – 7 odmówi, ale 3 skoczą za tobą w ogień”. Żeby pani Karina, która była aspirująca modelką, została jego żoną, jak mówił, musiał kupić agencję modelek, w której była, by zwróciła na niego uwagę. To dla mnie też niezwykłe i bardzo ciekawe, co sprawiło, że jej serce mocniej zabiło do serialowego Tulipana. Towarzyszyła mu do końca jego życia.
Powtarzał, że kocha wszystkie kobiety, ale czy był zdolny do miłości?
Nie wierzę w jego nawrócenie i w to, że z antybohatera nagle stał się bohaterem.
W 2015 roku, a są to już przecież zupełnie inne czasy, Kalibabce zdarza się prowadzić kursy podrywu i uwodzenia. Z zaskoczeniem czytałam w Twojej książce, że nie uważał, że musi się do tych kursów przygotowywać. Tak mocno wierzył w swoją charyzmę i legendę – wydawało mu się, że wyjdzie do kursantów i od razu będą klaskać.
I rzeczywiście ludzie mu klaskali. Rozmawiałem z Rafałem Żuberem, który zawodowo zajmuje się szkoleniami, jeśli chodzi o podryw, tylko, że on jest rzeczywiście wykształcony w tym kierunku. Przyglądał się zajęciom Kalibabki i nie mógł uwierzyć w to, co tamten bredził. Potem rozmawiał z uczestnikami kursów Kalibabki, a bardzo często byli to liczący się prawnicy, osoby wykształcone i wszyscy oni mówili „Wow, Kalibabka to jest gość. Chcę go więcej słuchać”. Warto tu zaznaczyć, że Kalibabka, mimo zaledwie siedmiu klas podstawówki, miał dobrze rozwiniętą inteligencję emocjonalną. Był jak zwierz wypuszczony na łów; w trzy sekundy potrafił określić deficyty kobiet, ale również mężczyzn oraz co powinni oni usłyszeć, żeby wzbudzić ich podziw. Miał charyzmę, to trzeba mu przyznać. Ale patrząc na to z innej strony – w dzisiejszych czasach ludzie również chcą słuchać dyrdymałów od coachów wszelkiej maści i są gotowi płacić za to tysiące złotych, prawda?
Czy Kalibabka według Ciebie był psychopatą?
Ma w sobie rys psychopaty i rys narcyza. Na kierunku psychologii przedstawiany jest w takim właśnie kontekście – psychopaty. Był człowiekiem pozbawionym empatii.
Czy dzisiaj, w naszym stanie świadomości, w świecie niezależnych kobiet, ktoś taki jak Kalibabka też byłby w stanie je omamić?
Osobiście znam kobietę, wykształconą, obracającą się w świecie biznesu i show biznesu, która wysyłała pieniądze mężczyźnie z internetu, podającego się za amerykańskiego pilota. Jak dostał pieniądze, to zniknął. Co chwila czytamy o tego rodzaju historiach. O tak zwanych „amerykańskich żołnierzach”, czy inżynierach z platform wiertniczych. FBI podało, że w 2011 roku kobiety za sprawą internetowych wiadomości straciły miliard dolarów. Myślę, że potrzeba miłości jest stara jak świat i tak długo, jak ludzie będą jej potrzebować i desperacko poszukiwać, tak długo tego rodzaju kalibabkowie mają szansę bytu. Nie brakuje spryciarzy, którzy chcą w łatwy sposób zarobić pieniądze i wykorzystać potrzebę miłości ludzi.